Z niewiadomych względów nie tylko farba rozprowadzała się gładko, jak nigdy, ale już pierwsza warstwa doskonale zasłaniała podłoże. Jeśli to ma być taki niby dowcip losu, to oznajmiam - to nie jest śmieszne.
Sam początek kolorystyczny zaczął się niebieskościami i lila (bardzo lubię to nieprofesjonalne określenie) - jako, że pora dnia, o jakiej spacer na obrazku ma się odbywać, to zachód słońca.
Postać na razie jeszcze jest schematyczna - wszystko w swoim czasie.
Potem wprowadziłam różowości - jednocześnie pozbywając się części pierwszej warstwy za pomocą kuchennego zmywaka i ofuknięcia Bogu ducha winnego męża, który na przedostatnią kolację pożegnalną przygotowuje cuda w postaci goloneczki i kapusty z grochem oraz buraczków na ciepło.
A ja z pędzlami wchodzę w to wszystko bezczelnie.
Na drugim zdjęciu - inne oświetlenie - żebyście Państwo nie dali się zwieść, że obrazek ma tendencję do bycia ponurym.
Teraz zaś wprowadzę Was w odpowiedni klimat
W temacie wczorajszego spotkania klasowego (liceum) - całe szczęście, wszyscy byli jeszcze do poznania, bez wysiłku. I tak się przedstawiłam głośno - żeby uniknąć ewentualnych niezręczności.
Jestem w o tyle dobrej sytuacji, że w tamtych latach prezentowałam look a la sierotka.
Tak więc mała czarna i kozaki na obcasach były właściwym wyborem.
No i nowoczesny Oud et Santal Duponta, ktory jednak przegrał ze starym dobrym Poeme i Fahrenheitem.
Nie powiem, żebym nie miała obaw PRZED...
Uważam, że odświeżanie wspomnień za wszelką cenę niekoniecznie jest dobre...
I tak bardzo żałuję, że po wielu, wielu latach odwiedziłam Ciechocinek. Ulubiony pensjonat Dziadków, noszący dumną nazwę "Pod Orłem", w którym zawsze się zatrzymywaliśmy - stał się ruiną, szyby powybijane, krzaki i chwasty zarosły piękny swego czasu ogród z fontanną...Ogród, który mnie, jako dziewczynce, wydawał się zaczarowanym...
Spotkanie klasowe było jednak miłe, sympatyczne, uśmialiśmy się wiele razy - a dzisiaj jednak mi smutno. Kto wie, dlaczego?
uprzejmię poperoszę paniom artystkę o podłużenie góry, bo wieje mi po nerkach, tak do pół biodra... przeszukuję archiwum w poszukiwaniu cyprysów. M. vel dag.
OdpowiedzUsuńJuż się robi!
UsuńPowroty zabijają wspomnienia .
OdpowiedzUsuńPanienka zapowiada się bardzo bardzo ciekawie :)
No właśnie - ale...powrót to coś "żywego", wspomnienia są przeszłością, nie chcę powiedzieć - iluzją, jednak...
UsuńCo do Panienki - ciekawie to dopiero teraz jest! Nie wiem, czy nie za bardzo.
A mnie się podoba bardzo ta stylizacja na lata sześćdziesiąte.:)
OdpowiedzUsuńLata 60 miały ciut dłuższe żakieciki - takie do bioder , że tułów wyglądał jak prostokącik .
OdpowiedzUsuńTak, tak, zgadza się. Teraz to już, że tak powiem, nie ma o czym mówić.
OdpowiedzUsuń