WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

piątek, 31 sierpnia 2012

Nieszczęścia chodzą parami

Dzień zaczął się gwałtownie- przed ósmą rano w drzwi załomotali panowie majstrowie, oznajmiając, że za kwadrans wchodzą robić piony centralnego ogrzewania i mamy przestawić szafę i odsunąć łóżko.

Szafa jest zapełniona książkami w dwóch rzędach, a wersalka wciśnięta na styk w kąt pod oknem.
Istniało więc przypuszczenie, że:
1) nie da się tego zrobić
2) jeśli się da, drzwi nie będą się otwierać i ekipa i tak nie wejdzie.
Nadludzkim wysiłkiem dokonaliśmy tego czynu, połowę mebli wynosząc przez przechodnią kuchnię do małego pokoju (czyli pracowni i sypialni Gucia- rozmiar 2 na 3 metry).
Przypomnę, ze całe nasze mieszkanie - 2 pokoje, kuchnia i łazienka, ma 28,5 metra.

Zostało tylko miejsce do siedzenia przy laptopie i puf dla Gustawa. Łazienkę zajęły psy, ale i tak nadpobudliwy Max, który zawsze lubi mieć zgromadzonych domowników w jednym miejscu i kontrolować sytuację, latał w tę i z powrotem- a to kawał kundla, waży 37 kg, wygląda jak skrzyżowanie kozy z dzikiem.
A Aza za nim.
Kiedy zaczęło się wiercenie stropów i cięcie rur, tak się biedna przeraziła, że posadziła na środku wielką kupę, tuż obok pana spawającego, który leżał na boku i robił dziurę w podłodze i jak prawdziwy profesjonalista nawet nie dał po sobie poznać, że się coś stało.
Gucio cały czas asystował majstrom, bez przerwy zadając kłopotliwe pytania w rodzaju "dlaczego pany są stare i zakurzone?".

Udało mi się na chwilę zaszyć, w wydawało mi się, bezpiecznym miejscu w małym pokoju. Przystąpiłam do odpowiadania na komentarze w blogu, aż tu nagle przeciąg gwałtownie zamknął drzwi, duża dykta na półce pod sufitem (za którą wisiał święty obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem) straciła równowagę i spadła, strącając mi na głowę wielką donicę o średnicy 20 cm ze świeżo podlanym kwiatkiem. Donica rozpękła mi się na czaszce, a wszystko wokół wyglądało jak po wybuchu torfowiska.
Ziemia na klawiaturze, obrazach- w tym pejzażu z latarniami i oczywiście na wykładzinie.
Krzyknęłam bardziej z przerażenia niż bólu, bo uderzenie zamortyzował kucyk. Tak więc nie zobaczyłam gwiazd ani sześcioliczbowego ciągu cyfr (jak sugerował Wojtek) i - zdumiewające- nic a nic mi się nie stało.
I nie spadł żaden z flakoników perfum.
Tylko gipsowy aniołek z początku XXgo wieku przesunął się niebezpiecznie do krawędzi- mało brakowało, a poprawiłby uderzenie.

Tymczasem trzeba było lecieć na integracyjną zabawę na przedszkolnym placu zabaw, gdzie już od poniedziałku będzie chodził Gucio. Kiedy dotarliśmy na miejsce, trwał zbiorowy dziecięcy entuzjazm przy zabawie w kółku.
Gustaw od razu się urwał, bo wypatrzył w głębi placu domki dla dzieci. Z zapałem otwierał i zamykał drzwi i okienka, a kiedy Go usiłowałam wdrożyć w zabawę, wyczekał moment, kiedy nikogo nie było przy sprzęcie grającym i skradał się, aby wyłączyć muzykę ("Mamusiu, ja nie lubię, jak jest tak głośno").
Nic dziwnego- było nie tylko glośno, ale i chamsko. Inaczej nie mogę nazwać dziecinnego disco polo, z prostackim rytmem liczonym na dwa, oczywiście. Na dodatek, jeśli ktoś nie wierzy, że może być coś gorszego od disco polo - otóż może być, jeśli śpiewane jest  głosami typu smerfy.
Na szczęście nie był jedynym dzieckiem nie podzielającym radości z zabaw grupowych - z zadowoleniem zauważyłam, że dołączył do paru outsiderów ze zmarszczonymi brwiami.
Moje biedne dziecko od poniedziałku będzie się na codzień stykać z prostactwem tego świata. Ciekawa jestem, czy ktokolwiek wpadnie tam na pomysł, żeby zaznajomić maluchy z muzyką poważną. Dlatego muszę wzmóc wysiłki wychowawcze, żeby Gucio ponasiąkał trochę muzyką prawdziwą. U nas na szczęście dużo słucha się jazzu, rocka i soulu.
Wszechobecny w zabawkach plastik i byle jakie kolory uświadamiają mi, że idea Montessori, gdzie dzieciaki przebywają wśród przedmiotów z pomysłem, ma sens.
Ale czemu ja się przeciwstawiam, skoro nawet w ubrankach dla dziewczynek obowiązuje róż- i to jego najbrzydsza odmiana a la Barbie. A przecież róż różowi nierówny, i nawet, jeśli Mamy chcą się go trzymać, nie dostają żadnej propozycji innej, niż ten jeden jedyny wstrętny odcień.

Po powrocie rzuciłam okiem na umyty z błota wczorajszy pejzaż i- niestety! Wymaga jeszcze dużo pracy. Niezbędna będzie szczególna odmiana błękitu, który mi się skończył. Pojechałam więc na Mazowiecką -  zagłębia dla plastyków- a tu wszystko pozamykane.

Zgnębiona wróciłam do domu, który zamiast być azylem, jest przewrócony do góry nogami. Na stole leży sterta książek, bo "pany" sobie poszły o 16stej, zostawiając porozwalane dziury na wylot do mieszkań na górze i na dole -  murarz będzie w poniedziałek. Tak więc wszystko, co miało sens to dosunąć puste meble na tyle, żeby się dawało w miarę funkcjonować.
Ale Gustawowi to zamieszanie się podoba. Szczególnie palniki i iskry. Podał nawet rączkę na do widzenia szefowi ekipy, ponuremu typowi o wyglądzie przestępcy, który nosił tatuaż na przedramieniu. Bardzo dziwny tatuaż- bo nie gołą babę ani inicjały, tylko pieska- pekińczyka, jak z kreskówek, o idiotycznym spojrzeniu. Zagadniety o tatuaż żachnął się tylko "Eee tam, nie ma o czym mówić".


A w poniedziałek czeka nas wymiana pionów w małym pokoju, gdzie wobec tego musimy zlikwidować łóżeczko synka z barierką. Już dawno mógłby sam z niego wychodzić, ale około roku-dwóch lat temu, kiedy leżeliśmy sobie jeszcze rano, ja i Wojtek, Gustaw nagle, jak duch, pojawił się przy naszej wersalce- czyli musiał sam wydostać się ze swojego łóżeczka w pokoju obok.
Byłam tak zaskoczona, że na Jego widok wydałam głośny okrzyk. Gucio bardzo się przestraszył moją reakcją, zrobił w tył zwrot pobiegł co sił w nogach do pracowni, susem przeskoczył przez barierkę na swój materacyk- i już nigdy więcej nie próbował sam się wydostać, tylko wołał rano  "halo, halo".

Nie wiem, jak my się pozbieramy z tym remontem, bo jeszcze we wrześniu będzie wymiana pionów kanalizacyjnych - czyli prucie ścian. Jedyne, co mi się podoba w wymianie rur- to zapach przy cięciu metalu i spawaniu.

Co do dziur- przypomniało mi się, jak pewnego samotnego, spokojnego, zimowego wieczoru leżałam sobie na tapczanie i oglądałam Karierę Emmy Hart, spragniona kobiecej rozrywki, aż tu nagle na poduszkę spadł mi wielki kawał tynku i cegły,  w suficie pojawiła się dziurka- a w dziurce oko. Podniosłam się gwałtownie ze zdumienia i przerażenia i usłyszałam głos sąsiada z góry "To pani???". "Panie, a kto niby ma być!" odpowiedziałam oburzona.
 Resztę wieczoru zamurowywał u mnie sufit i nie wiem, jak się potoczyła kariera Emmy Hart.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Latarnie na Marsie

Zanim jeszcze dodałam obiekt na moim przecieranym pejzażyku, dałam go do obejrzenia Guciowi.
"O, lampy! To bardzo stary obrazek. Ja chcę go."
"Nie jest stary- tylko tak wygląda."
"A dlaczego go namalowałaś na zużyto?"
"Bo tak chciałam. Podoba Ci się?"
"Podoba. Ja lubię go."

Czy to znaczy, że pejzaż jest czytelny?

Pokazałam Wojtkowi.
"Bez okularów, Justysiu, niewiele widzę... czy to są latarnie?"
"Owszem!" zawołałam ucieszona.
"A nie myślałaś, żeby je zrobić wyraźniej, innym kolorem? Wydaje mi się, że nie każdy się wpatrzy i zobaczy. Ja nie wiem, może tak ma być, że obrazek nie dla wszystkich...? W końcu to pejzaż marsjański, on nie rządzi się ziemskimi prawami"


 Właściwie Marsem jest planeta widoczna nad horyzontem. Może ewentualnie dodam jeszcze ciut soczystej czerwieni do podłoża (w tym odcieniu, co "słońce").
Z drugiej strony- jakie ja mam obiekcje? Skoro produkuje się perfumy, które dla jednych pachną, inni nic nie czują (Molecules)
W każdym razie taki, jaki jest- czyli oszczędny,  bardzo mi się podoba. Ewentualnie następny namaluję bardziej widoczny, a ten niech sobie taki zostanie. Przynajmniej do jutra.
A potem- może coś w niebieskim?


Tymczasem podsłuchałam rozmowę Wojtka ze znajomym, który kupił sobie nowy piec CO. Wierzyć mi się nie chciało, ale podobno - w razie nieobecności- można go uruchomić smsem.
"Wojtek, czy to prawda?"
"Oczywiście- jest wiele takich urządzeń. Bombę na przykład też możesz wybuchnąć smsem. Piszesz, rozumiesz do pieca, żeby się włączył, przy okazji prosząc, żeby zwrócił uwagę, czy się jacyś obcy przy domu nie kręcą"
I tak mam wciąż.

Dawno nie pisałam- pachnę Dark Aoud'em Montale - po raz trzeci, i sama nie wiem, czy mi w nim fajnie, czy nie. Aktualnie czuję się jak szczątek z krematorium - jakiś nie spopielony kawałek.
Nienajlepiej.
Wojtkowi się podoba. Czemu akurat TO, a nie inne moje piękne zapachy retro słodko- upojne?

Ale dziś nawet nic nie powiedział, kiedy w znanym zabójcy zapachowym prasowałam koszulę (Paris YSL).
Nienawidzę prasowania. Głównie dlatego, że nie sposób wykonać tę czynność jak trzeba. Nawet, jak kawałek już jest ok, żeby wyprasować następny, trzeba ten zmiąć i tak w kółko.
Koszula super trudna, bo lniana i wysuszona na wygniota. Ale to dla męża na casting, do którego szukali "pana z brzuszkiem ubranego na błękitno". Trzeba iść.
Iluż przekleństw nie powiedziałam na głos- ze względu na Gucia!
Na dodatek nie było internetu. Włączyli, kiedy skończyłam.
I wtedy okazało się, że pan z brzuszkiem był do innej reklamy, do której i tak się Wojtek nie nadawał. A dziś szukali gościa na luzie.
I koszula psu na budę.
"Dobrze, że nie poszedłem, bo bym tylko głupka z siebie robił i wypinał brzuch. A jakby mi kazali schować, to jeszcze bym się kłócił- że jak to, mam czarno na białym- brzuch ma być".

wtorek, 28 sierpnia 2012

Na granicy czytelności

Naprawdę, dziś rano myślałam, że może na moich zdrapywanych z farby dyktach, które jakże świetnie się zapowiadają, stworzę żywopłot.
Od kiedy byłam w Parku Oliwskim i widziałam ściany z drzew, wysokości potężnej kamienicy, ten widok ciągle za mną chodzi.


Szczególnie, że namalowałam już Żywopłot dawno temu- i sprzedałam, z wielkim żalem. Z chciwości i głupoty.
I co jakiś czas świta mi pomysł- a może tak... znowu Żywopłot?

Czerwono- niebieski? czemu nie?

Ale tym razem wygrał  "obraz drogi". Proporcje, zestawienie cieniutkich, jak łodyżki roślinek latarni i horyzontu- bardzo inspirujące. Brutalne traktowanie tła i delikatna precyzja szczegółów!
Z zapałem wzięłam się do pracy, szczególnie, że zrobiliśmy ekstra 40 km, żeby kupić mi super specjalistyczne pędzelki.
Już miałam wszystko obmyślone, robota szła jak z płatka, tylko efekt...


Wydaje mi się (ale muszę nabrać dystansu), że obrazek jest nieczytelny.
Dlatego niczego nie objaśniam, tylko w smutku czekam do jutra.
Najgorsze, że mi się bardzo podoba- a to oznacza, że podejmę walkę o tę koncepcję i będę poszukiwać sposobu na większą wyrazistość, jednocześnie starając się zachować szlachetny minimalizm.

A może jednak wystarczająco widać?

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Abstrakcja z powodu niepokoju

Wczoraj wybrałam się kupić perfumy, ale kupiłam buty, co uważam za dobry znak.
Przy tym to moje pierwsze wyraźnie podwyższające obuwie, w którym czuję się wygodnie i swobodnie.


Można byłoby powiedzieć, że mam powody do zadowolenia, a jednak...

Na mojej drodze stanął straganik z artykułami leczniczymi- głównie do nacierania. Maści z rożnych tajemnych roślin oraz wyciągów z sadeł - właściwie uzdrawiające każdego nieszczęśnika.

Ostrożnie stawiając kroki w świeżym nabytku, przystanęłam obok słoiczków i pojemników i ta chwila bezmyślności została natychmiast wykorzystana przez człowieka o oliwkowej karnacji i ciemnych włosach, lecz przy tym bardzo jasnych niebieskozielonkawych oczach. Zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem i - pytając, czy może- dotknął ramion i chwycił gorącą dłonią za nadgarstek.

"Co my tu mamy..." rzekł matowym głosem, nie spuszczając ze mnie prześwietlającego wzroku
"Napięcie w karku, typowe, typowe, naczynia słabe, skóra delikatna... Wrażliwe jelito... Największy problem to brzuch- tu Pani bierze wszystkie problemy. To widać po kształcie i sylwetce"
 Zrobiło mi się nieswojo. Jeszcze przed chwilą, w nowych butach, wydawało mi się, że emanuję pewnością siebie.Starałam się swobodnie patrzeć mu prosto w twarz, ale uszy zrobiły mi się czerwone.
 "No proszę, jaka pani spięta. Ciśnienie niskie- unikać czegokolwiek zimnego!"
 Nagle torba z Kinley'em prosto z lodówki zaczęła mi ciążyć. Poza jelitem wszystko zgadł.
"TO będzie dla pani dobre"- jego głos nabrał dźwięczności. "Siedzę w tej branży ponad 10 lat i dlatego mogę dobrać coś pod panią. Pani musi się wspomagać".

Mimo wysokich butów poczułam się o 10 centymetrów niższa i jako osoba uprzejma (albo raczej nieumiejętna w grzecznym odmawianiu) rozpaczliwie szukałam pretekstu, żeby zwiać.
W tym momencie Gucio rymnął jak długi na chodnik i zaniósł się przeraźliwym płaczem- jak lwica rzuciłam się do Niego, chwyciłam w ramiona i umknęłam ostatecznej diagnozie, rezygnując z wizyty w perfumerii, która była obok zielonookiego.

Ale niepokój pozostał- przypomniało mi się, kiedy dla zabawy dałam sobie powróżyć z dłoni dostawcy bursztynu do jubilera, u którego dorabiałam sobie tuż po studiach. Rubaszny, wielki mężczyzna, któremu, wydawałoby się, w głowie tylko flirtowanie, po wzięciu mojej ręki zadumał się.
"Widzę komplikacje z mężczyznami"
"Ależ ja za tydzień biorę ślub!" (pierwszy ślub)
"Proszę mi wierzyć, wiem, co mówię. Dwoje dzieci..."
"A ile będę żyła?" - tak, zadałam to kretyńskie pytanie.
"67 lat"
Mina mi zrzedła.
Co do komplikacji się nie mylił, ale dziecko mam jedno, więc może pożyję dłużej?
Pierwszy mąż uspokoił mnie (ale nie do końca), że 67 lat należy dodać do ówczesnego mojego wieku, czyli lat 27miu.

Zamiast maści z koziego pazura zaaplikowałam sobie wycieczkę do fryzjera- jako ze w Gdyni jest moja ulubiona, genialna "pani ciach ciach", jak mówi Gucio.Trudno tam trafić- bo budynek typu stary działkowy domek, znajduje się w podwórku.


  Zapuszczam włosy, więc oparłam się pokusie. Na fotelu wylądował najpierw Wojtek, potem Gucio.
I oni zachwyceni, i ja.


Chciałam namalować- rozpocząć nowy obrazek, przy okazji wykończyć resztki farb- i naprawdę nie wiem, co to będzie. Myślę sobie, że niektórzy pierdyknęli by tu trójkąt, tam kreskę, jakieś kółeczko i gotowe.
Ale ja nie z tych.

Co ja piszę- przecież trójkąt i kółko nie jest abstrakcją.
Nawet podświadomie- zawsze skojarzenia.



Skoro z wosku można cuda wyczytać- i to człowiek nie kształcony - i ja coś wymyślę.





piątek, 24 sierpnia 2012

Przyjęcie niespodzianka i baranina

Wczoraj nasz niewidomy gospodarz kończył 40 lat i z tej okazji my, jego dziewczyna, znajomi i rodzina, postanowiliśmy Mu wyprawić przyjęcie- niespodziankę.
Plan był taki, że o siódmej wieczorem wszyscy się pojawią, wówczas baranina, którą przyrządza Wojtek, wędruje do piekarnika, cichuteńko siadamy przy S. i na znak intonujemy "Sto lat".

 
Pierwsza klęska nastąpiła rano, ponieważ po otwarciu lodówki przywitał mnie straszny smród. To niestety była baranina, kupiona poprzedniego dnia na targu.
W. w popłochu pojechał po indycze udźce, ja tymczasem (starałam się bezszelestnie) kroiłam jabłka. W razie czego miałam powiedzieć, że dla Wojtka, który wciąż jest na Raw Foodzie, czyli je samą surowiznę.

Sprzątanie i nakrywanie do stołu też odbywało się bezszelestnie, a biedny S., chyba bardzo zawiedziony, że nikt nie dzwoni, poszedł grać na perkusji.
Dochodziła szósta, Wojtek oddalił się do studia nagrań rozśpiewywać się, indyk stał na kuchence, przykryty szczelnie pokrywą, więc można powiedzieć- pełna niepoznaka.

Nawet S. zaproponował Wojtkowi, żeby wieczorem się razem napili, bo jest okazja. W. udał, że nie całkiem słyszał i odrzekł, że jeśli się okaże, że jest niedysponowany głosowo, to owszem, chętnie.

Nagle, parę minut po osiemnastej zajechał samochód i wysiadła z niego siostra S. z mężem, synkiem Kornelem i córką oraz rodzice S.
Poleciałam do Wojtka, który akurat był w połowie O Sole Mio "Wojtek, przyjechała rodzina S.- zaraz wszystko się wyda!". W. się zdenerwował "Co za ludzie! przecież mieli być o siódmej! Trzeba S. coś powiedzieć!".
I rzeczywiście- trzeba było. "Wiesz, byliśmy w pobliżu, wracamy z wycieczki i pomyśleliśmy, że wpadniemy".
S. tylko zmarszczył brwi z niedowierzaniem, burknąwszy coś pod nosem.

Tymczasem za Jego plecami wędrowały torty podawane z rąk do rąk i ciasta. Prezenty wylądowały na lodówce, które to miejsce uznaliśmy za bezpieczne.
Wtedy nagle przyjechała Kasia, dziewczyna S., mając plan, że siądzie sobie gdzieś cichutko, żeby Jej S. nie zauważył. To jednak nie było możliwe z powodu Jej silnych perfum o mocy Angela oraz wielkiej suki Negri, czarnego poczciwego potwora, który wtargnął, żeby przywitać się z psem S.- wiernym Boy'em.
S. znów zmarszczył brwi. Kasie stanęła przed Nim i powiedziała "No bo jutro rano mam tu niedaleko robotę i w sumie mogłabym pojechać od Ciebie...". "No, fajnie, fajnie" wymruczał S.

Zrobiła się 19sta, a reszta nie dojeżdżała, nie wiedzieć, czemu.
W desperacji wstawiliśmy mięcho do piekarnika.
Stół już był zastawiony ciastami, ja ubrana uroczyście- czego S. nie widział, siedząc zadumany w kącie pokoju.Podobno częsty jest tu zwyczaj, że przyjęcie zaczyna się od deserów. Dziwne.

W. chodził naokoło domu i półgłosem tłumaczył drogę dojazdu- bo dwa samochody pobłądziły.
Rodzina S. krzątała się bezszelestnie, słychać było tylko sapanie psów i nawoływanie Gucia "Adasiu, Adasiu, gdzie jesteś?"
Wezwałam synka do siebie.
"Jakiego Adasia szukasz?"
 "Tego dzieciaka"
"Ale on ma na imię Kornel!"
"Nie, Adaś!"
"Gustaw, słuchaj mnie- chlopczyk ma na imię Kornel"
Gustaw się zdziwił : "Karmel?"
"Guciu, Kornel, Kor-nel"
"Dobrze, mamusiu" i poleciał, wykrzykując "Karmelel, gdzie jesteś?"

Zrobiło się wpół do ósmej, nareszcie zajechali brakujący goście- ale nie wszyscy. Trudno.
Kasia zwabiła S. do stołu, a my w liczbie kilkunastu osób, cichuteńko stanęliśmy naokoło S. i jak nie rykniemy "Sto lat!"
S. aż podskoczył, nie do końca zaskoczony- bo oczywiście czuł, że coś się szykuje, ale nie myślał, że na taką skalę.
Szczególnie, że co chwila wpadał ktoś nowy i intonował głośno kolejne Sto lat.

No i się zaczęło. W szczycie zgromadziło się około 30stu gości- a prawie każdy śpiewający- i na szczęście muzykalny.
Człowiek o jajowatej głowie i śniadej karnacji, z gitarą, niewielki, ale bardzo energiczny, zwany Cyganem (jest nim z pochodzenia), miał reprtuar frywolno- biesiadny.
S. to muzyk zawodowy, rozpoczął wątek Dżemu, Lady Pank i Oddziału Zamkniętego- wszyscy ochrypli przy "Mniej niż zero".
Mój Wojtek- baryton, śpiewa arie operowe i pieśni neapolitańskie (oraz, na użytek domowy, idiotyczne kawałki z operetek- damskie też- falsetem).
Obok Niego siedziała pani z głosem jak dzwon, która Mu wtórowała, przez co przygłuchł na jedno ucho.


Był też wesoły wodzirej i konferansjer, bardzo szczupła flecistka- przenikliwy sopran oraz świetny malarz z repertuarem patriotycznym.

A ja tylko siedziałam i nie wydawałam głosu (choć mnie ciągnęło), ale nie nadążałam za zmianami repertuarowymi, więc tylko się uśmiechałam patrząc na promieniejącego S., najedzona ciastami, przez co nie spróbowałam niczego innego.

Dziś zapakowaliśmy baraninę- z zamrażarki i Wojtek poszedł na targ ją reklamować.
Pulchna pani, która Mu ją sprzedała, była osobą bardzo uczuciową- już raz się rozpłakała ze wzruszenia, kiedy słyszała, jak Wojtek rozmawia ze mną przez telefon, nazywając mnie "kochaniem" i tłumacząc mi łagodnie, jakbym była niespełna rozumu, jak mam trafić na Żwirki i Wigury- "spokojnie skarbie, nie denerwuj się "(co mnie jeszcze bardziej wkurzyło).
Teraz popłakała się drugi raz - kiedy W. położył śmierdzącą baraninę na ladzie, mówiąc, że nie miała prawa się zepsuć- czyli kupił nieświeżą.
"Jak pan może mi to robić! To niemożliwe! To mi się nigdy nie zdarzyło!" szlochała, aż trzęsły się jej pełne policzki.
"Proszę pani, tak bywa. może mi pani ją zamieni na coś innego?"
 "O, nie, proszę pana" wycedziła "Oddam panu pieniądze, ale żadnego mięsa pan już ode mnie nie dostanie. Proszę tu więcej nie przychodzić! Widzimy się ostatni raz!"- i nie mogąc się opanować, wyszła na zaplecze.
Wtedy ukazał się zażywny maż i puścił do Wojtka oko "Ma pan tu pieniądze i dorzucam jagnięce udko".

Udko nie śmierdzi, ale ja niestety tak, bo postanowiłam sobie przypomnieć perfumy, których chciałam się pozbyć, ale zapomniałam, z jakiego powodu. 

wtorek, 21 sierpnia 2012

Nowa panienka- podróżniczka Katty

Piękny wieczór nad morzem, grają koniki polne, pachnę Poeme Lancoma i w takich romantycznych okolicznościach naszkicowałam kolejną "panienkę"- czyli Katty.
Katty jest marzycielką a Jej pasją są podróże. I zamówiła u mnie obrazek, właściwie dając dowolność.
Przez ileś tam dni krążyło mi w myślach wyobrażenie osoby z plecakiem i w traperkach- aż wreszcie przyszło mi do głowy proste pytanie: "Po co?".
Przecież malowanie daje mi wolność i mogę na szczycie Mont Everestu umieścić Marylin Monroe w połyskliwej, tak obcisłej sukience, że szerpowie musieli ją zaszywać na ciele MM.
Co za ulga!
Wciąż przypomina mi się wiersz Kasprowicza "Krzak Dzikiej Róży" (1898)
Ciemnosmreczyńskich skał zwaliska
Gdzie pawiookie drzemią stawy
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska" (...)

Dlatego też moja podróżniczka wygląda tak:


Wspinaczka męczy, więc szpilki zdjęła i położyła obok.
Wielki plecak niesie pan, którego nie ma w kadrze.

Z poetyckiego nastroju wyrywają mnie ciągłe komunikaty od Badoo, na które weszłam, żeby przeczytać wiadomość od znajomej- tymczasem Ona żadnej wiadomości mi nie wysłała. Badoo mnie tak mamiło, żeby wyłudzić dane osobowe. Dostałam kretyński mail od nich "W twojej okolicy jest 1887 osób, które chcą zobaczyć, jak wyglądasz i dowiedzieć się więcej o tobie".
Kafka by tego nie wymyślił.
A ponieważ nie podałam danych, Badoo napisało, że ludzie pragną ze mną korespondować, ale nie mogą, co mogę naprawić klikając w poniższy link. Co za czubki!

W ogóle dzisiejszy dzień obfitował w absurdy. Mijałam budynek, na którym napis zmusił mnie do zrobienia zdjęcia


W takim domu można sobie zaplanować ceremonię, urządzić stypę na próbę. Wojtek uważał, że bez jedzenia- myślę, że koniecznie ze skosztowaniem, żeby zobaczyć, jak gościom smakowało i czy się nie pochorowali. Próbny pochówek jest wliczony w cenę, można też wypożyczyć rurkę do oddychania- ale za dodatkową opłatą (to oczywiście nasza wizja).
I jako znak firmowy- łodyżka bez kwiatka.
A potem - to już tylko budynek obok, czyli Dom Pogrzebowy.

Dwie przecznice dalej, kiedy jeszcze nie przestałam się śmiać, dostrzegłam szyld "Domina. Sklep Firmowy". Przetarłam oczy ze zdumienia- poniżej widniał napis "Meble Kuchenne". Sądząc z wieku szyldu i wyglądu sklepu- firma z tradycjami.

W oparach absurdu już bezpieczniej się przenieść do XIXgo wieku i puścić wodze wyobraźni.
Oczywiście w Poeme.

PS. Zapomniałam napisać, jak wygląda mój warsztat pracy na wyjeździe. Dom, w którym mieszkamy , nie jest kompletnie umeblowany. Na zajmowanym przez nas piętrze są tylko łóżka i mały stoliczek. Próbowałam przy nim poprzednio malować (Dominikę), ale każda sesja kończyła się bólem kręgosłupa. Dlatego podwyższyłam go za pomocą puszek po farbie, pod spodem zgromadziłam wszystkie skarby. Jak ta lampka stoi- nie wiem, to tajemnica Wojtka i Jego patentu ze śrubami- bez wkręcania. Ale jest wygodnie. Czuję się, jak w pracowni.


Nigdy nie lubiłam porządnych mebli z kompletu - lepiej się czuję w zbieraninie. Czasem z komisu ze sprzętami domowymi na Pradze. I tylko fotel mam porządny.

W domu S.- niewidomego, do jednego trudno mi się przyzwyczaić. Kiedy wcześniej idziemy na górę, a S. jeszcze nie śpi, na Jego prośbę gasimy Mu wszystkie światła, zostawiając w kompletnych ciemnościach. A On tam sobie normalnie działa.

sobota, 18 sierpnia 2012

Człowiek Nietoperz i wypadek nadmorski

Kinowa środa minęła, a im dalej od filmu, który obejrzałam, tym mniejszy ślad zostaje w mojej pamięci, dlatego pora napisać parę słów.
Zaszło dziwne zjawisko- podczas seansu byłam w pełni usatysfakcjonowana i zadowolona, a im dalej od projekcji, tym gorsze mam zdanie na temat Mrocznego Rycerza (powstającego).
To nie jest film w moim stylu, ale skłonić Wojtka, aby na niego poszedł- byłoby niemożliwością. Dlatego, kiedy On nie może, chodzę tylko na takie seanse. Można by powiedzieć- lojalnie.

Christian Bale ma szczególne miejsce u mnie- po Imperium Słońca i American Psycho.
Niestety, w roli Batmana był mdły, a zanim wdział czarne ubranko i zdecydował się prowadzić batmanową działalność- wręcz nieapetyczny, z rzadkim zarostem a la Choszimin.
Utkwiły mi w pamięci słowa zarozumiałego naczelnika policji "zdaje się, że Batman jest równie głupi, jak jego kostium."
Co po muskułach i pelerynie oraz pełnym powagi wyrazie twarzy, skoro do nakrycia głowy ma przytwierdzone idiotyczne uszka? (co mnie zainspirowało do pomysłu na kostium dla Człowieka Ślimaka (Snailman)


I jeszcze ten nosek w masce, ostry jak zatemperowany ołówek. Zrobił nim prawie dziurę w policzku Anne Hathaway, kiedy się całowali.
Z niej też jest dziwna osoba- zawsze wygląda niezdrowo. Oczy ma wielkie, ale nie piękne- jak u sarny, tylko z opadniętymi kącikami. I nie rozumiem, czemu ciągle nosi bardzo niekorzystny makijaż - te swoje oczyska  obwodzą jej  naokoło czarną kreską. Grała tak, jakby była super atrakcyjną kobietą z nerwem- ale to mnie nie przekonało.
Mój faworyt- Michael Caine dał plamę. Przy wzruszających scenach nadekspresyjnie okazywał emocje drgającymi ustami, łzami (co prawda nie wypływającymi), był taki...rozmazany.
Z kolei Marion Cotillard przy niewielkiej charakteryzacji mogłaby robić za Kobietę Żabę.
Najwięcej radości dostarczył mi zły charakter, osobisty wróg Batmana- niejaki Bane (Tom Hardy). Występował w czarnej niedużej maseczce na usta. Przypominał mi do złudzenia mojego przesympatycznego, wręcz poczciwego znajomego, który na dodatek w profilu na takim jednym portalu wkleił zdjęcie w masce chirurgicznej.

Tymczasem jesteśmy na morzem, u przyjaciela Wojtka, niewidomego S. Wielki dom, zajmujemy całe piętro.
Co za swoboda- szczególnie po mieszkaniu na 28,5 metra.
Moje kontrowersyjne perfumy pozostają niezauważone (poza ekstremalnymi smrodami- Gucio mówi "Śmierdzi jak cuch") - luz.
Ponieważ W. jest człowiekiem śpiewającym i ma zabiegi jonoforezy (przez gardło przepuszczają Mu prąd), załatwił sobie i tutaj opiekę zdrowotną.
Dziś podczas jazdy do ośrodka zdrowia, poczuł silny zapach czekolady. Nachylił się w stronę siedzenia paseżera, żeby sprawdzić, co to. Okazało się, że moja przyjaciółka, jadąc z nami przedwczoraj, przez pomyłkę, zamiast wyłączyć ogrzewanie pod pupą, zwiększyła moc na maxa. Wczoraj kupiliśmy gorzką czekoladę, W. odłożył ją właśnie tam- więc nie tylko, że się roztopiła, ale wypłynęła z papierka, tworząc słodką kałużę.
W. usiłował ją zetrzeć, ale przy okazji sam się uwalał.
Tak więc do ośrodka wszedł w zabrudzonych spodniach i z brązowym brzuchem, wyglądając, jakby miał jakąś tragiczną przeprawę z kupą. Wzbudził żywe zainteresowanie.
Panie w ośrodku jedyne, co miały, to maleńkie gaziki , jakie się dostaje do zatkania dziurki po zastrzyku. Powiedziały, że co prawda gaziki nie są największe, ale mogą dać ich bardzo dużo.
I teraz one się jakoś rozniosły po domu i są wszędzie, nawet w ogrodzie, bo W. dla żartu rzucał nimi we mnie z balkonu, kiedy się opalałam.
Żart się nie udał, bo niczego nie zauważyłam- odpłynęłam w błogości.

I odpływam nadal, w perfumach Bushra z Dubaju, którym jakoś nie mija faza brudnych skarpet. Jeśli nie popadnie się w stereotypy, zapach jest bardzo złożony i interesujący.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Pezjaż z Parowozem- skończony

Zamiast się pakować (dziś wyjeżdżamy nad morze)- od rana siedzę nad pejzażem dla Marii- okazało się, że potrzeba paru szczegółów, żebym obrazek uznała za skończony.
Parowóz był już nawet pod prysznicem- chciałam przyciemnić nieco niebo u góry, ale okazało się, że takie, jak jest, czyli gładkie, stalowoniebieskie, wygląda najlepiej.


Za to sam pociąg teraz jest lepszy- zamiast jednego koloru, jak wczoraj, teraz do jego namalowania użyłam czterech odcieni. Dzięki temu nie wygląda jak wycięty i naklejony, tylko delikatnie wtapia się w tło.



 A z bliska wygląda jak mini płaskorzeźba. Nic dziwnego- lokomotywa ma wymiary 1 cm na 4 mm.
Poza tym stracił sztywną oczywistość- oczywiście na plus.

Mimo, że malując, miałam w pamięci łódzkie pejzaże- a szczególnie wielką ścianę kamienic, którym wyburzono frontalnych "sąsiadów", patrząc na swój nowy obrazek (który wygląda, jakby powstał w latach 50tych XX w) nie mogę pozbyć się skojarzeń z pejzażem włoskim. Może przez kolorystykę? I przez te budynki z tyłu, które można wziąć na wykute zręby skał albo fragmenty starożytnych budowli, ocierające się o akwedukt.

I jeszcze zmieniłam okienka- też dodałam im kolorów, ale nie wszystkim. Niektóre zostawiłam płaskie.


Nie powiem, kusiło mnie, żeby gdzieś dodać malutkiego Batmanika- to po obejrzeniu filmu "Mroczny rycerz powstaje".
Ale o tym - w następnym odcinku.

PS. Wojtek powiedział po przyjrzeniu się pociągowi, że wynalazłby mi lepszy, bo żadna kolejka wąskotorowa nie wjechałaby na ten most z powodu lęku wysokości.

Teraz już koniecznie muszę lecieć do pakowania- znikam na morze, biorąc całe malowanie.


środa, 15 sierpnia 2012

Pejzaż miejski z parowozem

Najpierw było tak:


A potem porozmawiałam z szanowną zleceniodawczynią i rzuciłam myśl, że zastanawiam się, czy na moście - kolejowym (choć wygląda jak akwedukt) nie namalować pociągu.
"O, tak, koniecznie! mój mąż też lubi pociągi- a szczególnie parowe".

No dobrze- a więc będzie lokomotywa.
Tylko...jaka?

Czy może taka?

 Nie, tę wykorzystam do pejzażu nocnego.

A może taka? Mknąca przez bezludne tereny?


A może ta- polska piękność z 1936 roku, obsypana nagrodami - PM 36-1?


Problem w tym, że obrazek jest malutki, most tym bardziej, a parowozik musiałam malować w moich najmocniejszych okularach.
Dlatego wybrałam skromny, ale wyrazisty, archetypowy w sylwetce parowóz wąskotorowy Ty 7.


Czekam tylko na światło dzienne- wówczas dodam mu kolorystycznych niuansów (ewentualnie) o ile to się przyda. Na razie potraktujmy to jako pokaz przedpremierowy.

                                                     I wreszcie- obrazek w całości, czyli:
                                                     Pejzaż z Parowozem


                                      Format 29 na 19, akryl na dykcie, zapach- Bluebell Penhaligon's

Ciekawe, czy będzie wymagał poprawek ten nienowoczesny, niemodny obrazek, który tak lubię.
Marii powiedziałam, ze dziś wieczorem wklejam na blog... a tu się późno zrobiło, bo nie mogłam się zdecydować, ktory pociąg wybrać. Mam nadzieję, że nie czeka...
Przepadam za parowozami.

PS. Obrazek jest jak kameleon- zmienia kolory. Dlatego pierwsze zdjęcie robione jest w nocy- drugie zastąpiłam fotografią z dziś, w świetle dziennym.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Miniwpis emocjonalny

Tak, jak mówiło się o Hanuszkiewiczu, że był zakochany w sobie z wzajemnością, tak ja jestem zakochana w malowanym przez siebie obrazku- też chyba z wzajemnością . On mówi do mnie...
Coś, co chciałam zawsze uchwycić- światło tuż przed burzą.
Mówię o pejzażu miejskim dla Marii.

To jest również zasługa mojego nowego zapachu, który sprzedano mi w testerze w niszowej perfumerii GaliLu -  ponad dwa razy taniej.


Nikt go nie lubi- obsługa też nie. I nikt go nie kupił- ani jednego flakonu.
I jestem jedyną osobą, której podoba się ten hiacynt z 1985go roku.

I zapomniane zdjęcie- z toaletki w Pałacu Izraela Poznańskiego. Z boku- Penhaligon's Hammam Bouquet.


Nie mogę doczekać się światła dziennego!

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Modne miejsce (i lans)

Pokonując po raz kolejny stałą trasę autobusem 131 do domu,  rok temu mniej więcej zauważyłam, a potem przyglądałam się z zainteresowaniem galerii- kawiarni (o nazwie na razie przynajmniej nie wspomnę).
Zgeometryzowane wnętrze z kontrastowymi barwami (wciąż- od czasów Mondriana, uchodzi to za nowoczesny wystrój), na ścianach obrazy- nowe, wyraziste, jaskrawe i duże.
A w środku (choć miejsce trochę na uboczu) zawsze pełno ludzi.

W lecie klientela daje się bliżej poznać, bo wypełza do ogródka przy ulicy, modna, hipsterska ( czyli już właściwie jednorodna), nowoczesna.

Słowem, narodził się pomysł- a może by tam zawisnąć?


Niewiele myśląc i specjalnie się nie interesując internetowo tą galeriokawiarnią (żeby się nie nastawiać) zadzwoniłam, aby porozmawiać z kimś od wystaw i ew. umówić się na spotkanie.
Tak, jak się spodziewałam, dostałam tylko suchego maila do osoby od obrazów, bez możliwości kontaktu telefonicznego.

No to wysłałam- i swoje "panienki", i odnośniki na stronę i bloga, grzecznie się przedstawiłam, a wszystko swobodnie i na luzie.

Trzy dni czekam- nic.

Pomyślałam sobie- tak bywa, nie czytają maili, bo takich, jak ja, jest wielu. Opędzają się.

I wtedy weszłam na ich stronę. Kiedy przeczytałam o tym, ze szczycą się "rozpoznawaniem nowych wartości i jakości estetycznych" i nie liczą się dla nich zaszczyty, medale i nagrody, ale CO kto tworzy (jednak malarza Dominika, oczywiście, mają), nagle jakby krew mnie zalała.


Zadzwoniłam do panienki w galeriokawiarni.
"Dzień dobry. Wysłałam do pani M.K maila ze swoimi pracami, ale nie mam odpowiedzi."
"Przepraszam, ja zaraz poinformuję M.K."
"Wie pani, ja zdaję sobie sprawę z tego, jak traktuje się takie maile- ZLEWKA po prostu. Ale- kiedy przeczytałam na państwa stronie, że wynajdujecie wartościowe rzeczy, postanowiłam do was zadzwonić, bo wysłane przeze mnie obrazy to nie badziewie i byle co, one są BARDZO DOBRE" - tu głos obniżył mi się do dolnych rejestrów.
Panienka trochę się przestraszyła
"Oczywiście, ja wszystko powtórzę i zadzwonimy do pani. Czy mogę jeszcze wiedzieć, jak się pani nazywa?"
"Neyman. Justyna Neyman".
I rozmowa skończona.
Tylko jak oni do mnie zadzwonią, skoro nie podałam numeru, a dzwoniłam ze stacjonara, który się nie wyświetla?

Odparowując po emocjonującej sytuacji, pooglądałam w komputerze wiszące u nich obrazy.
Namalowało je sześć osób, ale równie dobrze mogłyby być autorstwa jednej.

Takie same środki wyrazu! Przede wszystkim- agresywny przekaz. Mocne, kontrastowe kolory, graficzne motywy (znaki, elementy komiksu) i oczywiście duży format. Tematyka często prowokacyjna.

W zdumienie wprawiły mnie płótna, gdzie ludzka postać miała głowę sarny bądź jelenia.


 Samo w sobie- nic takiego, gdyby nie zdarzenie sprzed lat, kiedy studiowałam na ASP, lata 90te. Na Wydział Grafiki przychodzili "łowcy talentów"- zazwyczaj z agencji reklamowych, które masowo zakładały w Polsce swoje przedstawicielstwa.
Dziekan Grafiki- wspominany wielokrotnie mój mistrz, był wciąż narażony na takie wizyty i prośby, by wskazać najzdolniejszych studentów.
I niezmiennie, grzecznie, radził im, by urządzili konkurs i sami powybierali, bo on nie będzie przykładał ręki, by studenci robili za "białych Murzynów" w zagranicznych firmach.(co okazało się stuprocentową prawdą, która wyszła na jaw, kiedy księgowa przez roztargnienie zostawiła na kserokopiarce lisy płac Polaków i Amerykanów- 10 (!) razy wyższe).
Mr Xawery (mój późniejszy zleceniodawca, o postaci bardzo wysokiej, ale delikatnej i wiotkiej i zawsze trochę przestraszonym wyrazie pociągłej twarzy) nie rozumiał, na czym miałby polegać taki konkurs.
 Mój profesor się zdenerwował:
 "Panie, co mi pan mówisz, że pan nie wiesz? Wszyscy wiemy, co wam się tam podoba- najlepiej transwestyta, oczywiście nagi, na przykład z głową jelenia"
Mr Xawery podziękował trzęsącym się głosem z akcentem i wyszedł, lekko się potknąwszy.


A teraz- proszę- w lanserskim miejscu widzę prawie taki sam obraz, o jakim mówił mój Profesor 20 lat temu.

W miedzyczasie Karolina (z Łodzi) przesyłała mi przykładową tematykę obrazów, które powinnam namalować- wg Niej gołe baby przemówią do facetów (nawet w obcisłych spodniach, dużych bluzach i bucikach na cieniutkiej podeszwie). Radziła zająć się hipsterem- a więc: on w pejzażu miejskim / w tłumie (alienacja) / z twarzą w połowie drag queen, w połowie męską (poszukiwanie tożsamości).
Ale i tak największą przeszkodą jest to, ze nie nazywam się Kasia Tusk.

Pamiętam, kiedyś, z głupia frant, zainteresowana (jako malarka zwierząt) tabliczką z napisem  "Zebra" uchyliłam wielkie drzwi ogromnej kamienicy- przypuszczając, że w środku jest knajpa? klub?
Nie spodziewałam się fontanny w hallu i pręgowanych futer ponarzucanych niedbale na meble w ludwikowskim stylu. Pomieszczenie wielkości połowy sali gimnastycznej, równie wysokie, po kątach mrok- mimo południowej godziny. Jakieś nawet chyba były w półcieniu osoby, ale wstydziłam się uważniej popatrzeć z powodu intymnej atmosfery.
Na ścianach wisiały (nieumiejętne zresztą) rysunki- akty w wyuzdanych pozach.
Dobra nasza- skoro wisi cokolwiek, to i moje zwierzęta też mogą.
Podeszłam do baru, emanującego czerwonym światłem, powiedziałam miłemu, przystojnemu i opalonemu panu z obsługi, że maluję obrazy, robię wystawy, że może tu też...
"A ma pani pudle?"
"Pudle? nie, jeszcze nie"  uśmiechnęłam się sprytnie.
"Tutaj pasowałyby pudle" przystojniak omiótł wzrokiem wnętrze.
"Czemu nie, mogę namalować"
Ale on już na mnie nie patrzył, tylko mówił, bardziej do siebie "Duże, różowe pudle, samce, kopulujące..."


Skorzystałam z chwili nieuwagi i wymknęłam się- na powietrze, na słońce- chwytając dech.

Pewnie z tytułowym modnym miejscem będzie podobnie- kontakt jednorazowy, z tą różnicą, że nie ja się ich przestraszyłam, tylko oni będą unikać kontaktu.
I tak nie zawisnę w galerii w stylu "hi-tech" z wypożyczalnią iPodów do kawy.


sobota, 11 sierpnia 2012

Malowanie czas zacząć

A najlepiej zaczynać, kiedy czuję się dobrze ze sobą.
Już sprawdziłam, że najbardziej poprawia mi nastrój sesja zdjęciowa.
Na marginesie dodam, ze nie jestem próżna- zdjęcia wstawiam, bo:
- traktuję je jak sztukę
- tym bardziej, że ciężko ze mną coś zrobić

Zamknęłam się w pracowni, pachniałam Poeme Lancoma, puściłam Briana Ferry'ego i wyobraziłam sobie, że jestem piękna (jednak wymagało to czasu).


Zamiast szminki mam akryl Maimieri Brilliant Rose (do obrazów)




 Niestety, Gucio ciągle wpadał i w ostatniej chwili zasłaniał mi twarz, pękając ze śmiechu.A Azie strasznie śmierdziało z pyska - stąd te mroczne zdjęcia.
Na koniec atmosfera się oczyściła.


Podbudowana w poczuciu kobiecości zdecydowałam się podjąć pomysł Marii- mojej serdecznej znajomej i zleceniodawczyni (na pejzaż miejski) i namalować obrazek w poziomie.
Wcześniej wydawało mi się to niemożliwe, zauważyłam u siebie niepokojąco silny opór- znak, że trzeba się przełamać.
Jeszcze miałam w pamięci łódzkie pejzaże...
Wszystkie prawie pionowe...


Na spacerze z psami, zażywając jesiennego powietrza, wymyśliłam szkic- z kolejką (na razie tylko mostem).


Przedtem już byłam z tłem pod kranem i tak, jak dla siebie łagodna, dla dykty - brutalna.
Wg mnie dobrze się zapowiada.
Zrobiło się chłodniej, zmierzch o przyzwoitej porze- a mnie wracają siły po wyczerpującym lecie.

Tymczasem Gucio, biedak (bo niewiele dziś poświęcałam Mu uwagi), przylgnął do mnie.
"Przyszedłem się poprzytulać"
"O, jak mi miło"
"Ja dbam o ciebie, mamusiu"
"Naprawdę? I co robisz?"
"Nic. Bawię zabawkami i śmieję się"
Kochany chłopczyk.


środa, 8 sierpnia 2012

Obrazki obyczajowe

Już jestem w Warszawie i sobie wspominam nasze babskie wieczory.
W pokoju było zawsze jasno, gdyż sąsiad z naprzeciwka miał w oknie akwarium/terrarium, a w nim istotę, wymagającą dogrzewania. Wyobrażałyśmy sobie, że warana z Komodo albo boa dusiciela, który dwa dni przed moim wyjazdem chyba posilił się ludzkim mięsem, bo światło się już nie zapalało.

Jeszcze rok temu przez blokowisko (co jakieś 10 minut) niósł się damski, jednostajny, lecz uporczywy i donośny głos "Uwaga tramwaj", ale mieszkańcy, wyczerpani psychicznie, będący na skraju załamania nerwowego wnieśli skuteczny protest i głos ścichł do intymnego szeptu (jak "bony dolary" kiedyś u cinkciarzy).

W TV oglądałyśmy Fashion i bardzo interesującą kolekcję sukni wieczorowych jakiegoś Gruzina (Wojtek powiedział, że to na pewno Kałmanawardze), przy okazji zastanawiałyśmy się, jak odświeżyć naszą garderobę.
Karolina doszła do wniosku, że powinnam nosić nowocześniejsze w kroju spodnie, w których miało mi być świetnie.


 Ale kiedy mnie zobaczyła, nie upierała się przy tym pomyśle.
Niestety, apaszka- mgiełka w błyszczące paski posłuży komuś innemu. Zostałam przekonana, że żywy relikt z lat 80tych wpływa niekorzystnie na postrzeganie mojego wieku.

Ponieważ w sieciówkach nie znalazłyśmy żadnej ciekawej sukienki, wyprawiłyśmy się na ciuchy używane do największego przybytku tego typu w Łodzi, czyli Dukata, gdzie przy wejściu wisi tabliczka "Nietrzeźwych nie obsługujemy".
Po drodze jeszcze upolowałam rysunek szablonowy


Z Dukata wyszłam z czarno białą, obcisłą szmizjerką za 10zł i nowym paskiem, bo ten, który miałam, ciągle mi się odpinał, kiedy się śmiałam.
Zadowolona zjechałam po najwęższych schodach ruchomych, jakie widziałam.


W domu czekał na nas obiad- samopsza z warzywami. Samopsza to najstarsza odmiana pszenicy. Obok płaskurki.
Gucio nauczył się oszczędnie zakręcać kran- Karolina mówiła Mu "Guciu, przestań lać, gdyż jest mało wody na planecie Ziemia", jednak po powrocie do Warszawy powiedział, że się nie zgadza, bo "jest dużo wody na placie Ziemia".

Zastanawiałam się- czy pachnieć Poeme Lancoma czy Immortale L'Occitane- czyli co lepsze- stara baba czy stara książka.
Pytanie, wydawałoby się, retoryczne, a jednak baba wygrała.
Czyli mam Poeme.

PS W Warszawie zdarzył się mały dramat. Kiedy, jak to się mówi, odwróciłam się, żeby odchrząknąć (czyli poszłam wyrzucić śmiecie), potem otworzyłam drzwi- na środku podłogi leżały dwie podeszwy. To Max (mój pies) zeżarł mi śliczne, skórzane sandałki z kwiatkami. Obok wypluł sprzączki, jeszcze połyskujące od śliny. A gęba mu się tak śmiała, że nie miałam siły go ukarać.
I nie mam sandałków, żadnych, bo drugie zostawiłam na wyjeździe nad morze.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Pałac Izraela Poznańskiego

Najpierw zobaczyłam pałac w nocy. Od razu przyszło mi na myśl zatytułować zdjęcie Stacja Kosmiczna Izrael Poznański.


Piszę "pałac", ale w gruncie rzeczy jest to ogromna, kapiąca od przepychu kamienica.
Przypomniała mi się anegdota - bogaty Żyd wynajął architekta, który zapytał, w jakim stylu ma być budynek. "Daj pan wszystkie, mnie stać na wszystkie".
Ale Poznańscy postawili pałac spójny stylowo. Oczywiście, gęba się rozdziawia (jak pewnie miało być)- szczególnie monumentalna sala bankietowa i przedpokój robia wrażenie.




Fascynujące jest przechadzać się po wnętrzach, gdzie zresztą okna wychodzą m.in. na walące się kamienice przeznaczone do rozbiórki i wyobrażać sobie ludzi, którzy tam mieszkali- bywali. Wiem, wiem, banał. Trudno.




Najbardziej ujęły mnie wnętrza "prywatne", użytkowe.






W pałacu, prócz wnętrz, można zobaczyć wystawy- jedną z nich traktuję jak prezent od losu. Mistrzowie Malarstwa Polskiego- od Młodej Polski do XXstolecia międzywojennego.
I mój ukochany Eugeniusz Zak.
Jaką trzeba mieć wyobraźnię kolorystyczną, żeby światło uzyskiwać takimi środkami!
Obiekty na Jego obrazach, mam wrażenie, wewnętrznie promieniują.
Mistrz.




 I wzruszająca prostota, a przy tym prawda przekazu.

Ach, wspaniała Łódź- swego czasu niezwykły tygiel, w którym rosły i upadały fortuny, a szalony rozwój w niebywale krótkim czasie bywał bardziej spektakularny od amerykańskiego.
I teraz- obserwowanie, jak z każdym rokiem niszczeje, budynków ubywa.

Ale Pałac Izraela stoi.