Wczoraj nasz niewidomy gospodarz kończył 40 lat i z tej okazji my, jego dziewczyna, znajomi i rodzina, postanowiliśmy Mu wyprawić przyjęcie- niespodziankę.
Plan był taki, że o siódmej wieczorem wszyscy się pojawią, wówczas baranina, którą przyrządza Wojtek, wędruje do piekarnika, cichuteńko siadamy przy S. i na znak intonujemy "Sto lat".
Pierwsza klęska nastąpiła rano, ponieważ po otwarciu lodówki przywitał mnie straszny smród. To niestety była baranina, kupiona poprzedniego dnia na targu.
W. w popłochu pojechał po indycze udźce, ja tymczasem (starałam się bezszelestnie) kroiłam jabłka. W razie czego miałam powiedzieć, że dla Wojtka, który wciąż jest na Raw Foodzie, czyli je samą surowiznę.
Sprzątanie i nakrywanie do stołu też odbywało się bezszelestnie, a biedny S., chyba bardzo zawiedziony, że nikt nie dzwoni, poszedł grać na perkusji.
Dochodziła szósta, Wojtek oddalił się do studia nagrań rozśpiewywać się, indyk stał na kuchence, przykryty szczelnie pokrywą, więc można powiedzieć- pełna niepoznaka.
Nawet S. zaproponował Wojtkowi, żeby wieczorem się razem napili, bo jest okazja. W. udał, że nie całkiem słyszał i odrzekł, że jeśli się okaże, że jest niedysponowany głosowo, to owszem, chętnie.
Nagle, parę minut po osiemnastej zajechał samochód i wysiadła z niego siostra S. z mężem, synkiem Kornelem i córką oraz rodzice S.
Poleciałam do Wojtka, który akurat był w połowie O Sole Mio "Wojtek, przyjechała rodzina S.- zaraz wszystko się wyda!". W. się zdenerwował "Co za ludzie! przecież mieli być o siódmej! Trzeba S. coś powiedzieć!".
I rzeczywiście- trzeba było. "Wiesz, byliśmy w pobliżu, wracamy z wycieczki i pomyśleliśmy, że wpadniemy".
S. tylko zmarszczył brwi z niedowierzaniem, burknąwszy coś pod nosem.
Tymczasem za Jego plecami wędrowały torty podawane z rąk do rąk i ciasta. Prezenty wylądowały na lodówce, które to miejsce uznaliśmy za bezpieczne.
Wtedy nagle przyjechała Kasia, dziewczyna S., mając plan, że siądzie sobie gdzieś cichutko, żeby Jej S. nie zauważył. To jednak nie było możliwe z powodu Jej silnych perfum o mocy Angela oraz wielkiej suki Negri, czarnego poczciwego potwora, który wtargnął, żeby przywitać się z psem S.- wiernym Boy'em.
S. znów zmarszczył brwi. Kasie stanęła przed Nim i powiedziała "No bo jutro rano mam tu niedaleko robotę i w sumie mogłabym pojechać od Ciebie...". "No, fajnie, fajnie" wymruczał S.
Zrobiła się 19sta, a reszta nie dojeżdżała, nie wiedzieć, czemu.
W desperacji wstawiliśmy mięcho do piekarnika.
Stół już był zastawiony ciastami, ja ubrana uroczyście- czego S. nie widział, siedząc zadumany w kącie pokoju.Podobno częsty jest tu zwyczaj, że przyjęcie zaczyna się od deserów. Dziwne.
W. chodził naokoło domu i półgłosem tłumaczył drogę dojazdu- bo dwa samochody pobłądziły.
Rodzina S. krzątała się bezszelestnie, słychać było tylko sapanie psów i nawoływanie Gucia "Adasiu, Adasiu, gdzie jesteś?"
Wezwałam synka do siebie.
"Jakiego Adasia szukasz?"
"Tego dzieciaka"
"Ale on ma na imię Kornel!"
"Nie, Adaś!"
"Gustaw, słuchaj mnie- chlopczyk ma na imię Kornel"
Gustaw się zdziwił : "Karmel?"
"Guciu, Kornel, Kor-nel"
"Dobrze, mamusiu" i poleciał, wykrzykując "Karmelel, gdzie jesteś?"
Zrobiło się wpół do ósmej, nareszcie zajechali brakujący goście- ale nie wszyscy. Trudno.
Kasia zwabiła S. do stołu, a my w liczbie kilkunastu osób, cichuteńko stanęliśmy naokoło S. i jak nie rykniemy "Sto lat!"
S. aż podskoczył, nie do końca zaskoczony- bo oczywiście czuł, że coś się szykuje, ale nie myślał, że na taką skalę.
Szczególnie, że co chwila wpadał ktoś nowy i intonował głośno kolejne Sto lat.
No i się zaczęło. W szczycie zgromadziło się około 30stu gości- a prawie każdy śpiewający- i na szczęście muzykalny.
Człowiek o jajowatej głowie i śniadej karnacji, z gitarą, niewielki, ale bardzo energiczny, zwany Cyganem (jest nim z pochodzenia), miał reprtuar frywolno- biesiadny.
S. to muzyk zawodowy, rozpoczął wątek Dżemu, Lady Pank i Oddziału Zamkniętego- wszyscy ochrypli przy "Mniej niż zero".
Mój Wojtek- baryton, śpiewa arie operowe i pieśni neapolitańskie (oraz, na użytek domowy, idiotyczne kawałki z operetek- damskie też- falsetem).
Obok Niego siedziała pani z głosem jak dzwon, która Mu wtórowała, przez co przygłuchł na jedno ucho.
Był też wesoły wodzirej i konferansjer, bardzo szczupła flecistka- przenikliwy sopran oraz świetny malarz z repertuarem patriotycznym.
A ja tylko siedziałam i nie wydawałam głosu (choć mnie ciągnęło), ale nie nadążałam za zmianami repertuarowymi, więc tylko się uśmiechałam patrząc na promieniejącego S., najedzona ciastami, przez co nie spróbowałam niczego innego.
Dziś zapakowaliśmy baraninę- z zamrażarki i Wojtek poszedł na targ ją reklamować.
Pulchna pani, która Mu ją sprzedała, była osobą bardzo uczuciową- już raz się rozpłakała ze wzruszenia, kiedy słyszała, jak Wojtek rozmawia ze mną przez telefon, nazywając mnie "kochaniem" i tłumacząc mi łagodnie, jakbym była niespełna rozumu, jak mam trafić na Żwirki i Wigury- "spokojnie skarbie, nie denerwuj się "(co mnie jeszcze bardziej wkurzyło).
Teraz popłakała się drugi raz - kiedy W. położył śmierdzącą baraninę na ladzie, mówiąc, że nie miała prawa się zepsuć- czyli kupił nieświeżą.
"Jak pan może mi to robić! To niemożliwe! To mi się nigdy nie zdarzyło!" szlochała, aż trzęsły się jej pełne policzki.
"Proszę pani, tak bywa. może mi pani ją zamieni na coś innego?"
"O, nie, proszę pana" wycedziła "Oddam panu pieniądze, ale żadnego mięsa pan już ode mnie nie dostanie. Proszę tu więcej nie przychodzić! Widzimy się ostatni raz!"- i nie mogąc się opanować, wyszła na zaplecze.
Wtedy ukazał się zażywny maż i puścił do Wojtka oko "Ma pan tu pieniądze i dorzucam jagnięce udko".
Udko nie śmierdzi, ale ja niestety tak, bo postanowiłam sobie przypomnieć perfumy, których chciałam się pozbyć, ale zapomniałam, z jakiego powodu.
Podziwiam Wojtka, że dał radę z Uczuciową od baraniny. Kto wie, czy sprzedając baraninę myśli o swoich klientach, że owce.
OdpowiedzUsuńMuzyczna 40stka musiała być fajna. Myślę, ze niewidomy S. wywąchał, że coś się święci, ale dostawszy po nozdrzach zepsuta baraniną, bał się drążyć . Ja bym się obawiała, że jeszcze objawi się coś gorszego, i zamknęła nos na kłódkę.
Acha, reality o draq queen n razie się skończył.
Pozdrawiam
Karola
Tak, masz rację- musiał się bardzo zmartwić, że być może zapach trupa będzie Mu towarzyszył przez całą czterdziestkę. Też bym się bała drążyć.
OdpowiedzUsuńCo do Pani baraninki, myślę, że to jednak szczera osoba. I chyba dość prosta- za prosta, żeby posłużyć się porównaniami klienteli do rzeźnych zwierząt. A może...?
To może i dobrze, że drag się skończył- wciąż miałam męczące poczucie, że coś mnie omija
Ju
Kochana, które perfumy tak śmierdzą? Jestem ciekawa i nie wytrzymam.
OdpowiedzUsuńKarola
Halston 2009- ten dusiciel pudrowy
OdpowiedzUsuń