Las...
Dla mnie ulubione okoliczności przyrody - najmilszy sposób spędzania czasu - spacery, lepiej je nazwać szybkim marszem. Spacery oczywiście dla widoków, a nie jakaś tam bieżnia za szybą, za którą widać szaleńców w różnych, szczególnie wieczornych porach. Przypominają mi chomiki biegające w kółku.
Dziś szybki marsz właściwie stał się wyścigiem z czasem...
A las zrobił się jeszcze bardziej tajemniczy - bo nagle (co w moim tutejszym odmierzaniu czasu znaczy po pół godzinie), zorientowałam się, że nie wiem, gdzie jestem.
Jak to możliwe??? Poszłam w znane miejsce, z którego tylko ponad godzinę trwałaby droga do domu.
W takiej sytuacji pomóc może telefon do przyjaciela :
"Wojtek... zgubiłam się"
"Kochanie, a co widzisz?"
"Las!"
"No ale coś charakterystycznego...drogowskaz?"
"Jedyny, jaki widziałam w ciągu trzech dni, rozszyfrowałam, nie sama zresztą, po roku"
"Zapytaj kogoś o drogę"
"KOGO? Jednej z osiemnastu saren, które przebiegły mi drogę? Nie spotkałam żywego ludzkiego ducha w lesie, od poniedziałku!"
"No dobrze... Powiedz mi, skąd szłaś?"
"Takie małe jeziorko, ale w zeszłym roku już nie znalazłeś go na mapie"
"W takim razie idź i jak tylko zobaczysz COKOLWIEK charakterystycznego, daj mi znać"
Dziarsko stawiałam kroki - ponieważ droga bardzo porządna, wiedziałam, że musi mnie doprowadzić w cywilizowane rejony. Ach, zaczęłam tęsknić do znajomych widoków...
I nagle - charakterystyczna rzecz!
"Wojtek, jestem na asfalcie! I słyszę kury i głosy!"
"Czekaj, asfaltowa droga...powiedz mi, skad dokąd biegnie - strony świata"
"A skąd ja mogę wiedzieć?"
"Gdzie masz słońce - po prawej, czy lewej stronie?"
"Zaraz...zaraz...lewa... to ta ręka..."
"Dobrze, ustaw się tak, żebyś miała slońce za plecami..."
"Wojtek, jedzie facet na rowerze! Łapię go!"
Kiedy facet na rowerze kazał mi zrobić w tył zwrot - brwi uniosły mi się jak u bohaterów kreskówek
Więc się okazało, że wychodząc z jeziorowej niecki, poszłam nieco za daleko - a droga, którą wzięłam za prostą, nie dość, że biegła pod lekkim skosem, to jeszcze skręcała - i tym sposobem ja, zamiast iść do domu, raźno maszerowałam - bagatelka - 6 km, w przeciwnym kierunku. W obie strony 12 kilosów.
Wracając, już na luzie, rozkoszowałam się widokami
Brzozy! Jak ja je lubię!
I wreszcie - coraz bliżej Mojej Promenady
I ona - Promenada
I wyjście z lasu
Po lewej stronie łąki
Pogoda strasznie zmienna - ale kropla nie spadła. Sucho, wszystko chrzęści pod stopami.
I wreszcie dotarłam.
"Moje" jezioro - tutaj przy okazji wcale nie ostatniego wyjścia z domku, nad sam brzeg
Przed jedenastą wieczorem jeszcze nie jest całkiem ciemno.
Dzięki temu wydaje mi się, że jestem tu nie cztery dni, lecz...od nie pamiętam, kiedy.
Wspaniale.
Mam w planie następny wyjazd - jeśli się wszystko uda, to wyruszymy z Wojtkiem i Guciem jeszcze w lipcu, samochodem, co oznacza, że całe malowanie wezmę ze sobą! Niedaleko stąd.
Tymczasem - piątek, sobota i niedziela w całości należą tylko do mnie.
Powtarzam się ale: absolutnie magiczne miejsce. Wyjątkowe. Albo to Ty je takim widzisz tak właśnie nam przedstawiasz. :) Co jednak w żaden sposób nie wpływa na mój zachwyt.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Twoją przygodę z zabłądzeniem, to kiedyś też tak miałam. Na szczęście nauczyłam się zachowywać zimną krew i iść w stronę światła. ;) Zawsze doprowadzi do jakiejś drogi; nawet, gdyby była już stara, to przecież można nią dotrzeć do jakiejś używanej. A potem już z górki. ;) Kiedyś w takiej sytuacji wpadłam we wnyki. :D Na szczęście nie stało się nic złego i dziś przytaczam historyjką jako anegdotę ale wtedy... oj, przez moment było nerwowo. ;)
Przedstawiam na zdjęciach wiele miejsc w promieniu parunastu kilometrów, więc chyba one naprawdę są piękne!
UsuńWnyki - okropność, współczuję.
Zaś c do drogi - ja szłam cały czas drogą, tylko nie w tę stronę - gdybym nie wróciła do domu, musiałabym GDZIEŚ zostać na noc - więc do tego poszukać kwatery.
To chyba byłoby najtrudniejsze.
A ja za lasem nie przepadam - jakoś mnie przeraża :)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, może nie przywykłaś do lasu? Albo Cię po prostu "nie bierze"?
UsuńJa jeżdżę w głuszę od maleńkości - z rodzicami na początku oczywiście.
Po zmierzchu do lasu nie chodzę - i to bardziej ze względu na ludzi, niż zwierzęta.
Choć lochy z małymi... no tak, po zmierzchu nie.
Cudowne zdjęcia, aż mnie jakieś wzruszenie bierze... :)
OdpowiedzUsuń