WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Moje miejsce na Ziemi

Mili Państwo, stał się cud - tak to odbieram - i znowu ruszyłam tutaj, do mojego wymarzonego miejsca, w którym czuję się bardziej domowo, niż... w domu, w Warszawie.
Zdecydowanie nie jestem osobą stworzoną do życia w mieście. Tak, ono oczywiście ma swoje zalety, ale las, cisza, zieleń i głusza - to mnie koi, uskrzydla.
Od razu przepraszam za egzaltację (może się nasilić). Tutaj zmieniam się w Anię z Zielonego Wzgórza, choć nie mam jej wdzięku. Nic na to nie poradzę - tak mi dobrze.

Pierwszy raz w tę okolicę, między Nidzicą a Olsztynkiem, przyjechałam mając 15 wiosen, czyli, o ile dobrze liczę, 31 lat temu. Zaczynałam liceum, byłam beznadziejnie (bo platonicznie) zakochana w ciemnowłosym przystojniaku, którego imienia nawet nie pamiętam. Wśród przebojów królowało Lady in Red (nie przepadałam zresztą).

Muzyka!


Tak więc, wracając do dzisiejszego dnia, tzw. dobra dusza (Ulu!) zawiozła mnie pod sam domeczek do Pani Wiktorii, a ja czym prędzej porzuciłam bagaże i delektując się każdym szczegółem tak dobrze znanej drogi, poszłam na Moją Promenadę.




Jest to po prostu wycinka w lesie - z jednej strony wyspy - kępy wysokich sosen, po drugiej - brzózki, już wyższe ode mnie.
Ileż to razy, w najtrudniejszych chwilach, zamykałam oczy i przenosiłam się tu. W zimowe szarugi, w beznadziejnym zmęczeniu, mówiłam sobie - "Ale przecież JEST Moja Promenada, dwie godziny drogi samochodem..." - i to przywracało mi równowagę, choć bywało, że łzy spływały mi po policzkach "bo mnie tam nie ma".

Teraz powróciłam - i czuję się tak, jakbym przekroczyła jakieś wrota do raju (no mówiłam, że może być pretensjonalnie). Jakbym znajdowała się w innym energetycznie świecie - w którym wszystkie potrzeby są zaspokojone, nic nie muszę, wypełnia mnie tylko wielka, wielka wdzięczność. Za to, że patrze, widzę, wącham, że jestem.


 I siaduję sobie na "swoim" słupku, gapię się przed siebie, słucham szumu drzew.
Że nie myślę - niestety nie mogę powiedzieć - ale w końcu to pierwszy dzień. Z siedmiu.


 Spokój. Tak.




I jeszcze na koniec powiem, że na dodatek Sosna ma nowy dom (obraz), mało tego, duftart do Eau de Soir również. Huuurrraaa!!!!





A w moim domku taki widok za oknem :


Czego chcieć więcej? Odpowiedź brzmi : niczego!

3 komentarze:

  1. Och, jak zazdroszczę takiego wytchnienia!
    Nabieraj sił i ładuj akumulatory!

    Tru

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam ludzi, dla których taka głusza może być domem i gratuluję, że masz to czego pragniesz.

    Ja mam na odwrót. Las (najchętniej iglasty) traktuję jako odskocznię, miejsce, w którym się dotleniam, napawam zapachami, uspokajam, jednak mieszkając w głuszy, dostawałam depresji.

    Potrzebuję miasta, tej nieszczęsnej cywilizacji ;) architektury, by czuć się dobrze.

    I pomyśleć, że jako nastolatka marzyłam o podróży na Alaskę!!! Chyba ślad by po mnie zaginał ;)
    Z lasem, mam bardzo dobre wspomnienia z dzieciństwa, ale wciąż czuję się tam jak intruz, nie jestem u siebie. Chętnie odwiedzam, lecz po kilku godzinach marzę o powrocie do miasta. Nie wiem, czy obecnie byłabym w stanie przeżyć dobę w lesie/nad jeziorem w komforcie psychicznym.

    Las mnie przeraża. Jako i jeziora. Półdniowa wycieczka to dla mnie maksimum ;) To, co mnie ciągnie do takich miejsc, to zapach!!! Fenomenalny. Przy tarasie, rośnie u nas sosna, wieczorami, jak zamknę oczy przenosi mnie do leśnej krainy.

    Jeszcze raz, gratuluję Ci swojego miejsca na ziemi!

    OdpowiedzUsuń