No więc tak się ostatnio mądrzyłam, że nie lubię składania życzeń wcześniej - tymczasem źle oceniłam sytuację i spóźniłam się ze wszystkim. Z wpisem tutaj również.
Mogę dodać na usprawiedliwienie, że 24rty grudnia był dniem cudów.
Po pierwsze - wszystkie skarpetki odnalazły swoje pary po trzech praniach, nawet te uznane za nieodwołalnie pojedyncze, trzymane przeze mnie oddzielnie, a nie wyrzucone, chyba przez żal dla sierot (skarpetkowych).
Po drugie - Wojtek zadzwonił do mnie z telefonu stacjonarnego, że zdaje się zostawił komórkę w samochodzie. Jednak tam jej nie było. Dzwoniłam ze swojego aparatu - w telefonie W. odpowiadał sygnał normalny, jakby nie odbierał. Dzwoniłam w mieszkaniu - też, sygnał normalny, ale nie słychać.
Musi - ukradli.
Mąż przypomniał sobie dziada z plecakiem, który w przejściu w sklepie przycisnął Go do ściany. Wydało się to dziwne - tłoku nie było. Na dziada spadły gromy. "Odzwyczaiłem się od złodziejstwa! Że mnie nic nie tknęło!".
Zalożył blokadę na swoj nr i pojechał co koń wyskoczy do "salonu" komórek.
I wówczas znalazłam meżowski aparat za ekspresem do kawy. Czemu nie dzwonił? Tego nie wie nikt.
Szybko zadzwoniłam do W. na nr zastępczy, że komóra się znalazla - myśląc, że mąż będzie skakał z radości czy coś. Tymczasem On beznamiętnie powiedział "Tak? To dobrze.muszę kończyć".
Okazało się, że właśnie znajdował się przy stanowisku obsługi i odmalował dramatycznie swoją sytuację, w tym ze szczegółami wspomnianego wyżej dziada z plecakiem - i wszystkie panienki niesamowicie przejęły się losem rzekomo okradzionego. Wobec tego, usłyszawszy, że dziad jest niewinny a komórka leży na blacie w kuchni, Wojtek zachował stężałą ze zmartwienia twarz oraz grobowy głos, żeby nie wyjść z roli.
Już w trakcie przygotowań do kolacji, usłyszałam wielkie ŁUP w pokoju obok - ze stołu spadł największy słój majonezu - i się nie rozbił. Cud.
Gucio biedny przez cały dzień pytał, kiedy wreszcie będzie mógł zobaczyć prezenty, a ciągłe odpowiedzi "Jeszcze nie teraz, po kolacji", denerwowały Go bardzo.
I wreszcie, najdłszy się i odśpiewawszy na pełen regulator "Czem prędzej się ubieraaajcie" zasnął kamiennym snem. Nie dało się Go obudzić.
Mama zadzwoniła z pretensjami, że nie złożyłam Jej, bądź co bądź wdowie, jeszcze życzeń, więc lekceważę zwyczaje wigilijne (podczas gdy sama odwołała dzisiejszą moją u Niej wizytę) - na co Ją ofuknełam, że najważniejszy zwyczaj wigilijny nazywa się WYBACZANIE. I znowu cud - na koniec rozmowy znowu zostałam "córeczką" i uzyskałam zapewnienie, że z wielką przyjemnością oczekuje naszej wizyty jutro.
Na dodatek zaczęłam nową Panienkę (wkrótce w Brulionie), między śledziem a kompotem z suszu - pięknie się udała. Bo chyba będę, jak zamierzałam, pracować nad paroma zleceniami naraz - wymiennie.
Szanowni Czytelnicy.
Dostajecie zapewne mnóstwo życzeń zdrowia, spełnienia marzeń itd - a ja życzę Państwu szczęścia, a raczej łutu szczęścia, szczęśliwego trafu, który powoduje, że donica spada o pół metra obok nas, ze spotyka się przypadkiem kogoś potem bardzo istotnego i pozytywnego, że na egzaminie dostaje się jedyny zestaw pytań, na który zna się odpowiedź...
I żebyście nawet w najgorszej chwili wierzyli w to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
No to się działo u Was! Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy, tak przynajmniej mawiają ;) Piękne życzenia, najlepszego raz jeszcze! :)
OdpowiedzUsuńDziało się i trochę się dzieje - a jak się skończy? Oczywiście dobrze! Dziękuję/my!
UsuńWszystkiego najlepszego:))
OdpowiedzUsuńTaki łut szczęścia był moim udziałem. W zeszłe wakacje pojechaliśmy w skały - miejsce znane, oblegane, bezpieczne (nie żadne góry - po prostu wysoki kamulec na Jurze), to, co miało się ewentualnie urwać (skały się kruszą), dawno się urwało. Stroi pod skałą kilka osób, jedna się wspina, gadamy - i nagle dosłownie metr obok nas ląduje z hukiem kawałek skały wielkości 15-to calowego monitora crt. Kamień wbił się w ziemię na 10cm. Nie chcę myśleć co by było, gdyby w kogoś trafił...
Właśnie coś takiego miałam na myśli. Moi Rodzice kiedyś sprzeczali się, czy jechać prosto do domu, czy jeszcze gdzieś pojechać - w momencie wzburzenia Mama, jakby chcąc zaczerpnąć powietrza, odsunęła się o pół kroku - i wówczas wielki odłamek spod spodu balkonu, wielkości 3/4rtych płyty chodnikowej, z hukiem trzasnął o chodnik, tuż obok jej stóp
UsuńMój stosunek do cudów jest dość sceptyczny. Jednak w czas świąteczny przedmioty zwane komórkami chyba były objęte jakąś szczególnością. W przeddzień wigilii przemieszczałam się samochodem po mieście owładnięta gorączką zakupów i załatwianiem różnych spraw. W pewnym momencie zapragnęłam zadzwonić. Telefon przepadł. Wymacałam wszystkie możliwe kieszenie, torebkę wywróciłam podszewką na wierzch, siaty z zakupami przetrzebiłam tyle razy, ile było trzeba, dokładnie przejrzałam auto. Pewność, że telefon ze sobą miałam (dzwoniłam z miasta) spowodowała moją natychmiastową wizytę w salonie, by zablokować numer i zaopatrzyć się w nowy sprzęt. Zgubienie było pewne. Opowiadając młodym pracownikom salonu swoją przygodę, poglądowo demonstrowałam przeszukiwanie wszystkich zewnętrznych i wewnętrznych kieszeni. Wkładając rękę do najbardziej dostępnej w kurtce, wyczułam gładkość znajomego przedmiotu. Jestem pewna, że ta kieszeń była sprawdzana przeze mnie w pierwszej kolejności, gdyż pamiętałam, że do niej właśnie telefon wkładałam. No cud! Mody chłopak zaśmiał się serdecznie, natomiast pełne politowania spojrzenie dziewczyny jeszcze do teraz mam przed oczami:)
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Nawet sceptykowi dać do myślenia - to jest chyba owa "magia Świąt"
UsuńMnie interesuje czy W dokończył dzieła przy okienku, bo że nie wyszedł z roli to oczywistość, ale czy dokończył ? :>
OdpowiedzUsuńDokończył - duplikat otrzymał, i to bez kosztów (jak to możliwe, to już nie wiem - brzmienie barytonu pewnie nie było bez znaczenia).
Usuńmistrz!
OdpowiedzUsuń