WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

wtorek, 20 sierpnia 2013

Szewc bez butów chodzi czyli pogaduchy o wyglądzie

Zbliża się jesień (zacznę znienacka), co mnie bardzo cieszy, gdyż lato jest dla mnie porą roku postawioną na głowie. Słoneczne dni i upały wydają mi się takie...niepolskie, poza tym wcale nie kusi mnie ani opalanie, ani noszenie sukienek, ani nawet wakacje. Żyję wówczas jakby w zawieszeniu.

Jakoś tak się składa, że (w tym roku szczególnie) lato obfituje we wciąż nowe zlecenia, poza tym nie ma jak urlop we wrześniu czy nawet październiku (bo np. kąpiele w jeziorze już w ogóle przestały być dla mnie atrakcyjne).
Wreszcie jesień oznacza dla mnie czas wzmożonej mobilizacji - lipiec i sierpień naznaczony jest moją rozlazłością w sensie wyglądu (i diety) i ogólnym oszołomieniem, prawdopodobnie wywołanym zbyt intensywnymi kolorami i światłem.

Tak więc mimo prawie 45ciu wiosen na karku jakoś silniej teraz, niż w zeszłych latach, uświadomiłam sobie, że ciągle jestem "kobietą przed".
Wciąż ubieram się w sposób pozbawiony stylu (wolny zawód czyt. mało wyjść do ludzi się dokłada) - czyli dżinsy, bluza lub podkoszulek i tenisówki/adidasy (a szafka na buty pęka od obcasów).
No właśnie - obcasy. Nie nauczyłam się w nich poruszać, kiedy był po temu naturalny czas (młodość) i teraz miewam epizody, kiedy postanawiam wszystko zmienić, chodzę na spacery w szpilkach, żeby jednak udowodnić sobie, że można.
Ale jedna wyprawa na miasto w niewygodnym, co tu dużo mówić, obuwiu, i już mam dosyć, a pepegi (jedyna para) znów wędrują naszykowane do włożenia.

Jednocześnie nie jestem z tego wszystkiego zadowolona - pomijając już fakt, że maluję wiele obrazów z pięknymi i powabnymi "panienkami", to jeszcze, jako artystka, chciałabym choć troszkę na nią wyglądać.
Mam za sobą zryw związany z wernisażem - niestety, było, minęło.
Ciuchy zostały, ale na większą okazję - a na codzień znowu zwykłe portki i dzianinowa góra.

Przyznam się teraz do czegoś - otóż moim ulubionym programem jest "Jak się nie ubierać". Wojtek mówi, że nie rozumie, po co to oglądam - "Justysiu, przecież wiesz doskonale, jak się nie ubierać - robisz to wciąż".
Prawda.
Kwintesencją mojego braku stylu jest ubiorek domowy - dres, a na spacery (teraz bez psów) kapelutek bawełniany czarny. Nie przejmuję się, bo wychodzę, kiedy jest ciemno - pierwszy raz dla złapania pomysłu na obraz, drugi - dla ukoronowania roboty.
Poza tym dzięki temu mam okazję, żeby pachnieć tym, czego w domu Wojtek nie trawi.
Ostatnio na mojej dłoni niemal co wieczór pojawia się Vierges et Torreros (Dziewice i Torreadorzy) Etat Libre - woń skóry i tuberozy z metaliczną nutą, duża moc.


Bardzo też opuściłam się w formie. Leczę nadczynność tarczycy, biorąc proszki, które powodują skłonność do tycia - i nie wiedzieć kiedy 5 kilo mi przybyło. Wcześniej, dzięki chorobie, mogłam wcinać, co sobie tylko zamarzę i chudłam - złe nawyki pozostały, a sytuacja się zmieniła.

Na szczęście wzięłam się za siebie - i (od niedawna co prawda) trzymam dietę oraz - co dla mnie niebywałe - ruszam się. Rezultatów jeszcze nie ma...chyba.
Nie biegam - gdyż wg mnie rurki w środku i narządy są pozawieszane i poprzyczepiane (jak w instalacji) i lepiej tego porządku nie nadwyrężać. Za to szybki marsz, godzinny - w sam raz. Tym bardziej, że szczęśliwie mieszkam tuż pod Łazienkami, leżącymi na dodatek na skarpie, więc zmachać się można fest.

Wierzyłam w wagę. Dopóki nie pokazała, że ważę mniej po obiadku i kawie.
Zdesperowana poszłam do Euro AGD, z zamiarem wydania paru groszy na przyrząd obiektywny i nowoczesny, elektroniczny. Tam panienka zdradziła mi, jak wybrać wagę. Należy ustawić parę i porównać wyniki - powinny być takie same, oczywiście. Szczególnie, jeśli wyprodukowała je jedna firma.
I uwierzcie, nie spotkałam ani jednej wagi, która pokazywałaby wiarygodny wynik - czyli odpowiednio większy z torbą z dużą wodą mineralną. O ile bez torby znalazłam dwie, na których okienku ukazał się zastraszająca liczba (ta sama), o tyle po objuczeniu  pakunkiem z wodą cyferki różniły się.
Odeszłam z niczym, zagubiona, bez oparcia.

Wracając do programu Jak się Nie Ubierać - wczorajszy bardzo mi dał do myślenia. Zasada, na której zbudowany jest każdy odcinek - bliscy czy znajomi zgłaszają nie wiedzącą o niczym osobę, którą uważają za źle się ubierającą. Przez tydzień, z ukrycia, śledzi ją kamera, filmując błędy.
Potem następuje zaskoczenie - ofiara dowiaduje się, że kandyduje do udziału w programie, i jeśli zgodzi się w nim wystąpić, oznacza to dla niej, że :
- musi przywieźć do prowadzących swoje ciuchy
- zgodzić się je wyrzucić (nawet wszystkie)
- dostaje czek na 5000 dolarów i pod kierunkiem stylistów wybiera nowe ubrania
- w obroty bierze ją fryzjer i makijażystka
- prezentuje się, będąc PO (przemianie) swoim znajomym, szczególnie tym, którzy uznali ją za beznadziejnie wyglądającą.

Tym razem panią PRZED była kobieta w wieku 51 lat, zgłosiły ją córki, którym podbierała ciuchy, sama zaopatrując się wyłącznie w sklepach z młodzieżowymi ubraniami, najlepiej krzykliwymi, skręcającymi stylowo mocno w kierunku lat 80tych.
Mary bała się postarzyć, uważała, że ubrania noszone przez osoby w jej wieku są nudne, smutne i dodające lat, skrytykowała wszystko - włącznie z wyglądem prowadzących Stacey i Clintona (którzy noszą się świetnie, nawiasem mówiąc).
Słowem - kluczem było "ubierać się stosownie do wieku" (Mary lubowała się w szortach i miniówkach, najlepiej błyszczących). Przy tym propozycje ani nie były nudne, ani postarzające.
Tylko Mary coraz bardziej nieszczęśliwa.
Chowała się za swoimi ubraniami, za okropnym makijażem, hippisowską fryzurą.
A kiedy zaczęła naprawdę pięknie wyglądać - nie mogła na siebie patrzeć.

Stacey i Clinton nie wiedzieli, co począć. Pierwszy raz spotkali się z taki przypadkiem. Przecież program miał uszczęśliwić wybraną osobę. W związku z tym wezwali Mary i oświadczyli, że w drodze wyjątku nie wyrzucą jej ubrań - przytachali walizy pełne różowych motylków i cekinowych spodenek i powiedzieli : "Proszę.  Możesz je zabrać i oddać nam nowe ubrania".
Mary nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
Przestępowała z nogi na nogę.
Ale - nie wróciła do różowości.
Oznajmiła, że będzie nad sobą pracować, chociaż doda co nieco od siebie.

A co ja chowam za swoim bezwiekowym i bezstylowym ubiorem? Może chcę się jednak odmłodzić?
Gustaw, zobaczywszy mnie ostatnio znowu w dżinsach, stwierdził "Wyglądasz całkiem jak mężczyzna".
I chociaż nie mogę powiedzieć, żebym czuła się ze sobą źle, coś mi przeszkadza...
Chyba nie wymyślę, co.
Chyba powinnam to poczuć.
Liczę na to, że im bliżej jesieni i dbania o formę, tym łatwiej przyjdzie mi zmiana.
Na którą, w przeciwieństwie do "panienek", nie mam pomysłu.
A może tylko tak sobie mówię - a pomysł by się znalazł, tylko mi się zwyczajnie nie chce?
Nie rozumiem tego.


W zasadzie nigdy nie było inaczej.

PS. Na drzwiach do kamienicy zawisła kartka :
"Uwaga! W piątek zbiórka odzieży dla potrzebujących".
Przyłożyłam się!


14 komentarzy:

  1. Wiem dokładnie co czujesz i powiem Ci coś , do czego doszłam po wielu latach mąk na temat że się nie umiem ubrać i wyglądam beznadziejnie : A co komu do tego , co się na grzbiet zakłada ? To JA mam byc zadowolona ze swojego wyglądu a nie otoczenie :P i jeżeli ktoś się czuje dobrze w różowych cekinkach mimo wieku teoretycznie niecekinkowego - niech sobie tak chodzi . Ważne jest , żeby było czysto , schludnie i porządnie , a czy to będzie bluzka w różowe słonie i zielone spodnie czy kostium z jedwabną bluzką to nieważne .Oczywiście nie mówię o sytuacjach kiedy wygląd musi spełniać określone wymagania czyli praca w określonych warunkach , kolacja z prezydentem czy co tam, ale o wszystkich okolicznościach nie wymagających dress kodu . Dlatego ubieram się jak wiesz , mimo że mam tyle ile mam i nie zamierzam nic zmieniać , a wręcz przeciwnie :P
    Mówiąc krótko najważniejsze to się dobrze czuć , a że będzie to dresik to nic nie szkodzi . Nota bene całe zycie marzyłam żeby być piekną , zwiewną i kobiecą - jak Twoje Panienki , ale kiedy sobie wyobraziłam , że musiałabym do tego zachowywać się wdzięcznie i kobieco , dreszcz mnie przeszedł i chęć też mi przeszła :D

    A wagami się w ogóle nie przejmuj - najlepszy wskaźnik to ubrania . Jakieś obcisłe czy ciasnawe spodnie sa najlepszym miernikiem - sprawdziłam . Wagi kłamią , wszystkie jak jeden mąż .

    I nie zmieniaj nic na siłę - przyjdzie pora , wszystko się samo stanie .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc...ja się z większością tego, co mówisz, zgadzam, ale - NIE jestem zadowolona z obecnego stanu. Ani z nijakiego wyglądu. Ani z tego, że mi się - być może nie chce, a może to tylko kwestia uruchomienia?
      Pani w cekinach jednak wybrała nowe ubrania - czasem wystarczy pokazać komuś inny styl i dopasować i dana osoba rozkwita.
      A dla mnie - dla mnie osobiście - ubranie stosowne do wieku byłoby trafieniem w 10tkę. Bo lat nie ukrywam, myślę, że dobrze wyglądam, ale ciągle mam kompleks, że jestem dziecinna i infantylna, a dorośli są (i mogą) być INNI - nie ja.
      Dresik po domu nie zaszkodzi, ale w moim przypadku ta skłonność okazała się zawłaszczająca wszystkie okoliczności ( znaczy oficjalne warianty nt. dresu).

      Natomiast z pewnością niczego nie będę zmieniać na siłę - do zmian aż się palę i wykonałam dziś czyn, można rzec, społeczny - naszykowałam 2 wory ubrań dla potrzebujących.

      Usuń
  2. Pomysł z worami dla potrzebujących jest świetny. Wiem, ze dobrze robi, po wystawieniu dwóch worów, z pozostałości skompletować jeszcze trzeci. Wówczas wszelkie nowe zakupy są uzasadnione, wręcz konieczne.
    Może to być dobry czas na zastanowienie się nad "nowym" stylem. Chociaż, Parabelka ma rację, nic na siłę. Mamy być sobą, wtedy jest najlepiej.
    Odnośnie "stosownie do wieku", hmm, co to znaczy? Jeżeli jest się po czterdziestce, a ma się ładne ciało i znośną figurę, to nie można założyć odważnej bluzki czy obcisłych spodni?
    Pamiętaj, że masz małe dziecko i ono nie koniecznie będzie zadowolone, gdy na szkolną wycieczkę wybierzesz się w spódnicy i w żakiecie z kościołową torebką na ramieniu.
    Coś wiem o tym. Moje dziecko ulęgło mi się w zacnym wieku. Córka nie pozwoliła mi się "zestarzeć". :)
    Tak naprawdę Twoje rozterki nie są mi obce. Szczególnie w kwestii ubiorów eleganckich na okazje. Najczęściej bywa tak, że na Wielkie Wydarzenia muszę kupować dosłownie WSZYSTKO, to później wisi w szafie i czeka na następne. Gdy do niego dojdzie, muszę kupować znowu wszystko, bo tamto już trąci myszką.
    Jedynie z biżuterią nie mam problemu. Tę, którą mam lubiłam, lubię i nie znielubię.
    Tak naprawdę, temat, który poruszyłaś, to Temat Rzeka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z takim sposobem ubierania się, jak teraz, na pewno nie jestem sobą.
      Co do stylu - mam jednak parę rzeczy, które mi służą - powiedziałabym, coś a la Marlena Dietrich. Lub zupełny luz - np na czas malowania, ćwiczeń itd.
      Uwielbiam rzeczy uniwersalne, więc jakby poza modą, nie starzejące się.
      Co do biżuterii - też wiem, czego chcę, i mam.
      Ubranie stosowne do wieku...ja wiem, wielu się obruszy, ale ja bym chciała się tak nosić. Tak, jak lubię zapachy może i poważniejsze, ale głębsze, albo zupełnie awangardowe - a nie noszę woni "dla podlotków", bo czuję się w nich jak nie ja - może i tym mogłabym kierować się w ubiorze?

      Usuń
    2. Oj , nie wyobrażam sobie Ciebie w nobliej burej spódniczce i nobliwej bluzeczce z kołnierzykiem koloru i fasonu nijakiego ;) Inna rzecz , że dla mnie "stosowny do wieku" jest określeniem - w przypadku dorosłych oczywiście - wyjątkowo nieprecyzyjnym , szerokim i mętnym .Bo niby dlaczego kobieta mimo zaawansowanych lat mająca świetną figurę , zadbana , aktywna i młoda duchem miałaby się ubuerac w noszone powszechnie przez rówieśnice podomkowate sukienki , czy rozklapane szpileczki , syntetyczne spódnice i bluzeczki z gipiurowym kołnierzykiem (mój osobisty koszmar :P ) ? Wg mnie "stosownie do wieku" oznacza stosownie do tego , ile lat ma moja dusza , a nie ile pokazuje dowód osobisty .Jesteś kobietą młodą i duchem i ciałem , młodo wyglądasz , masz małe dziecko i moim zdaniem nie powinnaś sie postarzać ubiorem - w końcu w modzie dzisiaj panuje całkowity eklektyzm i można nosić dosłownie wszystko , więc można sobie znaleźć styl jaki się chce i jakim się dobrze czujemy .
      I nie miej kompleksu dziecinności i infantylności - dziecięca świeżość patrzenia na świat jest nieocenionym skarbem a jej utrata z wiekiem strasznie zmienia odbiór rzeczywistości i to wcale nie na lepsze . Nie zmieniaj się ! Zresztą myślę , że to jest cechą Twojej twórczej osobowości , więc nic nie kombinuj z dorosłością ;)

      Zastanów się , jakie ciuchy i jaki styl najbardziej Ci się podobaja , i wyobraź sobie , że tak ubrana idziesz po Gucia do przedszkola , po zakupy , na spacer , na ryby , na miasto - jak spędzasz tak ubrana normalny dzień . I pamiętaj o jednym - ubiór "stosowny do wieku" ;) z reguły wymaga biegania cały dzień na obcasach i ciągłego prasowania ;)

      Usuń
    3. Parabelko. Bardzo podoba mi się wpis o dziecięcej świeżości patrzenia na świat (nie mylić z infantylizmem). Ludzie, którzy potrafią to w sobie jak najdłużej zachować, żyją lepiej, nawet jeżeli nie zdają sobie z tego sprawy. I z nimi żyje się lepiej. Brońmy się przed malkontenctwem, znużeniem, stetryczeniem, starczą złośliwością jak najdłużej. Najlepiej na zawsze.:)

      Usuń
    4. Drogie Panie!
      To może tak bez malkontenctwa i złośliwości warto spojrzeć na sztukę współczesną? Przez pryzmat świeżego spojrzenia na świat.

      Usuń
    5. Parabelko - klasyka nie musi być nudna, Ty patrzysz na nią wyraźnie nieprzychylnym okiem.
      Świetnie leżąca marynarka i opinająca to i owo ołówkowa spódnica, a do tego odjazdowa bluzka i czerwone (koralowe) szpilki (+awangardowa biżuteria np), czy mają coś wspólnego z podomkowatą sukienką i rozklepanymi szpileczkami?
      Co do spojrzenia - młodego spojrzenia - wezmę to sobie do serca i bardzo dziękuję!

      Tak, Aniu - brońmy się!

      I wreszcie Wolandzie, widzę, że tęsknisz do recenzji. Może faktycznie się wezmę i napiszę coś wesołego i niezłośliwego - o ile tylko znajdę obiekt, co do którego da się to zastosować.

      Usuń
  3. Jeżeli, Justyno, potrzebujesz zmiany, to wprowadź ją w życie. Dla lepszego samopoczucia. Czas na zmiany jest zawsze.
    Sięgnęłam pamięcią wstecz i stwierdziłam, że "nosiłam się" różnie. Był czas wąskich spódnic na pół łydki, czas krótszych za kolano, czas sukienek, czas spódnic długich (do nich zawsze wracam). Teraz jest zdecydowanie czas spodni. Był okres wysokich obcasów, dość zamierzchły, zniwelowany obawą o halluksy, Były sweterki, żakiety, wielkie swetry, jakieś kamizelki po drodze. Myślę, że tak naprawdę swojego stałego stylu nie miałam i nie mam.
    Jednak, podświadomie, zawsze za nim tęskniłam. A dlaczego go nie wypracowałam? Chyba dlatego, że tak naprawdę w życiu rajcowały mnie inne rzeczy niż ubiór. Bardzo zawsze ubolewałam, że w tej kwestii z moją kobiecością było coś na bakier.
    Jedno w moim "stylu" było zawsze stałe. Lato, zatem czas wolny od pracy. Zawsze wystarczały mi krótkie spodenki, t shirty, wygodna bluza, trapery, sandały i jakaś sukienka w razie "awarii". Tak jest do dziś. Tylko spodenki są nieco dłuższe (stosownie do wieku:D).

    Wydaje mi się, że rozumiem Twoją potrzebę. Trzeba znaleźć sposób na jej zaspokojenie. Może rada jakiejś stylistki? Ktoś może zapytać: po co? Nie dowiemy się, jeżeli nie spróbujemy.

    Chociaż powiem, że gdyby z nieba mi spadło 5 tysięcy dolarów, nie potrzebowałabym żadnej porady. Dostępne stały by się dla mnie te sklepy, do których teraz nawet nie zachodzę. Nie musiałabym wtedy jakoś szczególnie pracować nad swoim stylem. Ręczę, że byłabym bardzo zadowolona z tego jak "się noszę" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc właśnie , jedno z głównych ograniczeń w znalezieniu własnego stylu , to kasa a raczej jej brak , bo z reguły chodzimy nie tyle w tym , co byśmy naprawdę chciały , tylko w tym na co nas stać . Być może gdybym mogła sobie na to pozwolić , biegałabym w tweedowym kostiumie , jedwabnej bluzce , perłach na szyi i szytych na miarę pantoflach , kto wie . Ale ponieważ nic z tego , biegam w glanach (mimo wieku :P )i przynajmniej nikt mnie nie zaczepia hy hy :P

      Usuń
    2. W zasadzie nie tyle zmianę wprowadziłam, co znalazłam na dnie szafy świetne, klasyczne stroje.
      Przyjaciółka, której styl bardzo cenię i jest moim pogotowiem stylizacyjnym, podpowiedziała mi, że istnieje ciekawy manewr - klasyka szyta z nieklasycznych materiałów i odwrotnie - czyli (w przesadzie) dres z jedwabiu.
      Do glanów zawsze miałam niechęć, za to do traperów i kowbojków, sztybletów - już nie.
      I mnie też rajcują inne rzeczy, ale chciałabym wreszcie bawić się wyglądem, kreować i mieć z tego przyjemność. Kiedyś, kiedyś, gdy przestałam być dziewczynką a zaczęłam podlotkiem - ubieranie się sprawiało mi wielką frajdę. Choć minęło wiele lat, teraz to sobie przypomniałam.
      Wg mnie kasa nie musi być aż takim ograniczeniem - parę znakomitych rzeczy "bazowych", które można urozmaicać dodatkami - nie kosztowało mnie więcej niż cała szafa z ciuchexu.

      Usuń
    3. A u mnie kowbojki zawsze odpadały. Natomiast glany podobają mi się. Szczególnie w zestawieniu z lekkimi,zwiewnymi, kolorowymi sukienkami. Sama nie "naszam", ale ich obecność w domu, przez dłuższy czas, była zauważalna dzięki mojej latorośli.
      Parabelko. Nie zaczepiają, ale na pewno zauważają.:)

      Usuń
    4. Kiedyś kowbojki bardzo mi się podobały , ale przestały , chyba że sa to stylizowane na kowbojki buty motocyklowe , to tak . A czy zauważają - szczerze mówiąc jest mi to dokładnie obojętne - po prostu dobrze ułożone na nodze glany to najwygodniejsze buty jakie istnieją i absolutnie odporne na warunki zewnętrzne , więc w naszych warunkach klimatycznych wręcz idealne :P

      Usuń
  4. Tylko pozdrowię szybciutko :)
    Ju, widzę Cię w jakichś np. prostych spodniach i wełnianych, miękkich, "zakręconych", kolorowych wdziankach na wierzch.
    Albo prosty zestaw: spódnica (albo spodnie, co wolisz), gładka góra i ozdobny szal?
    Jesteś piękną kobietą, jak coś będzie wołało, "Kup mnie Justyno, jestem elementem Twojego nowego image'u", to posłuchaj :) Jeśli będziesz miała jakiekolwiek wątpliwości lub będziesz chciała kupić coś z rozsądku (bo np. czarne, bo np. przyda się do..., bo tanio, bo coś tam), to już niekoniecznie.
    U mnie się sprawdza, spróbuj :)
    tri

    OdpowiedzUsuń