WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 1 lipca 2015

Duftart Odeur 71 Comme des Garcons - eksperyment

Szanowni Państwo, okazuje się, że udaje mi się powolutku osiągać zamierzony efekt - obrazu w obrazie i zapowiada się ciekawy duftart (na Allegro, kiedy piszą w tytule "ciekawy", zawsze oznacza to coś podejrzanego - jeśli zegar, to bardzo brzydki i/lub zepsuty itd.).

Odeur 71 CdG... dla mnie zapach - kamień milowy w osobistym rozwoju zapachowej wrażliwości. Oficjalnie w składnikach podano woń kseropiarki, kurzu na rozgrzanej żarówce, sałaty...
Moja recenzja wygląda tak :
71 zapachem wielkim jest.
Dlaczego? Po pierwsze - pachnie wyjątkowo. Kontrasty - naturalność niemal kwiatowa, gorzko - zielona współgra (nie gryzie się!) z syntetycznym sznytem. Wg mnie to nie jest żadna ściema ze składnikami - z kurzem na żarówce (a dla mnie na jarzeniówce) i kserokopiarką, to nie moja imaginacja i chciejstwo (bo przyznaję się, mam słabość do dziwaków i lubiłabym, żeby było ich więcej).
Odeur 71 przypomina mi widok ogrodu, z kwitnącymi hiacyntami, za oknem, w galerii sztuki (a to już lekko podejrzane), a kiedy podchodzę bliżej - widok okazuje sie fotografią czy nawet odbitką, pachnącą świeżą farbą drukarską, wysokogatunkowym papierem.
Wracając do rzeczywistości - 71 jest zapachem trwałym, o przyzwoitej projekcji (to odczuwanie zmieniło się u mnie na plus), absolutnie noszalnym i bez ambicji porażania wszystkich naokoło swoją awangardowością. Ma w sobie taką specyficzną, ostrą nutkę, ktora może drażnić (z tego też powodu nie nadaje się, nawet dla mnie, zawsze do noszenia). Czy świeżym... chm... może raczej - rześkim. Raczej się nie rozwija, choć za każdym razem odbieram go nieco inaczej.
Nie otula, nie ociepla, raczej towarzyszy, lekko zdystanosowany, z tym swoim drwiącym, ale jakże pełnym wdzięku uśmieszkiem.
Dla mnie - ale to bardzo osobiste wrażenie - poprawiacz humoru.

A więc - awangarda!
Nie wyobrażam sobie, by portret Odeura mógł być pracowitą "dłubaniną" - nie, rozmach, panie, fantazja i szaleństwo!


Znowu poszlam drogą bliską grafice warsztatowej - czyli odciskania odbitki (za pomocą odtańczenia trepaka na materiale położonym na mokrym obrazie). Więc nie odbitka jest ważna, ale płyta (dykta).
I fajnie! Radośnie! I z uciechy poleciałam do pokoju szumnie zwanego dużym (bo mały to 5 metrów kwadratowych), żeby się pochwalić, zapominając, że podeszwy klapek mam dokładnie zalatwione na różowo - czerwono.
I tak zostawiłam piękne ślady w całym domu. Mówi się, że niełatwo być "Z" artystą - a artystą jeszcze trudniej. No ale teraz widać już tylko obrazek :



Od razu mówię - będzie się działo. Dużo. Kolorowo.
A na dniach - premiera eleganckiej, choć nieco dzikiej Antylopy.
Dwa bardzo intensywne dni malowania - gdyż w weekend porywam Gustawa i jedziemy do Krakowa!
Na króciutko - bo praca czeka.

2 komentarze:

  1. Piękna jest ta antylopa, już to wiem, mimo że nie widzę całości :)
    rosana

    OdpowiedzUsuń