Szanowni Państwo - wczoraj przed zaśnięciem wymyśliłam sobie ostateczną formę "portretu" Odeura 71.
Wykombinowałam mianowicie, że zlikwiduję prawie całkiem sałatę, przykrywszy ją... czerwoną gaśnicą.
Ale skrzecząca rzeczywistość z jej organizacyjnymi sprawami, nie cierpiącymi zwłoki, spowodowała, że malowanie zaplanowałam na dziś wieczór.
Jednak... coś mnie tknęło, i napisałam do przyszłej Właścicielki, wysyłając Jej zdjęcia całości - i dostałam natychmiastową odpowiedź : "Niczego nie zmieniaj!" plus oddzielnie trzy wykrzykniki.
No dobrze - skoro tak - a niewiele brakowało, byście Państwo już nie zobaczyli dzisiejszych zdjęć.
Wojtek się potwornie złości, kiedy przemalowuję, a czasem zamalowuję obrazy - "Co ty zrobiłaś! Tak było ładnie! To mnie za wiele nerwów kosztuje!"
Wracając do Odeura - jest, kolokwialnie rzecz ujmując, porąbany.
"Podłoga" (bo to wnętrze jest) - srebrna
W okienku - księżyc czy słońce? A może - nie bójmy się tego słowa - dziura? Do innego wymiaru?
Faktury uzyskane za pomocą tańca na szmacie położonej na dykcie udały się odpowiednio
No i wreszcie - czas na całość
Przyznam się, że pierwszy raz trafił mi się tak stanowczy protest, dotyczący zostawienia obrazu w takim stanie, jak jest - no więc dobrze. Zgadzam się.
Jutro powinnam w zasadzie zrobić premierę Antylopy - ale czy zdążę? Wszak czeka mnie wyjazd - już po południu!
Ach, zacieram ręce! Dykty przycięte, farby spakowane, i w ogóle.
Jest w dechę.
Tak trzymać! :)
OdpowiedzUsuń