WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 19 stycznia 2013

Kobieta po przejściach

To nie jest łatwy obraz, o nie.
Absurdalnie - właśnie przez udany początek i wiele do stracenia.
Płaszczyzny określone liniami postanowiłam traktować delikatnie, jasnymi barwami (wręcz zastanawiałam się nad samą bielą). Tym razem, dla relaksu, puściłam sobie Tangerine Dreame.

Góra obrazu udała mi się doskonale, dzięki roztaciu bieli przełamanej kością słoniową za pomocą gąbki. Wyszła elegancka, transparentna powierzchnia, subtelnie cieniowana.
Potem drugi element - też świetnie.

Ale katastrofa wisiała w powietrzu. Kiedy ścianę przed siedzącą kobietą wypełniłam na gładko kolorem nasyconego kakao, a postument, na którym siedzi pokryłam barwą herbaty z mlekiem - nagle wszystko się zawaliło.
Patrzyłam bezsilnie, jak znikła subtelność, a pojawiło się coś gniotowatego i mdłego. Ale czemu???
Przecież miało był pięknie, używałam bezpiecznych kolorów.

No właśnie! Bezpieczne środki, ostrożność, precyzyjne pędzelki - do diabła z tym!

Zrzuciłam ładne ubranko na rzecz poplamionego dresu (nie, żeby był brzydki, tylko taki...malarski), wyłączyłam elektroniczne "muzyczne przestrzenie" i poszłam z kobietą pod prysznic. I z duszą na ramieniu.

Przetarłam twarz ręcznikiem, pierwszym lepszym z brzegu i nagle oczy i nos miałam w sierści, a policzki lepiące od wosku. To Wojtek rzucił na wannę ręcznik, który dwa dni wczesniej położył na podłogę, świeżo natłuszczoną, żeby psy po niej nie przechodziły, co skwapliwie wykorzystały jako legowisko.
Klnąc pod nosem (a obraz sechł, kakaowo herbaciany) doprowadziłam się do ładu, nie bez trudu, i dawaj trzeć świeżo malowane ściany, postument z tak wielką gwałtownością, jak wcześniej wielka była ostrożność.

Dykta spuchła trochę z jednej strony, powierzchnia zrobiła się szorstka, ale napięcie uszło.
Szłam do łazienki przytłoczona i niepewna, wracałam lekka, ze świadomością, że niczego się nie boję.
Nawet zniszczenia obrazu.


Czekając, aż dykta wyschnie, zajęłam się suchym kawałkiem, jakże istotnym - głową.
No cóż, gdyby miał być to "autoportret odczuwany" - to mimochodem jest trafiony w dziesiątkę, ponieważ włosom i fryzurze poświęcam chyba najwięcej czasu w stosunku do reszty osoby.
Tyle, że się rozpędziłam - kolor włosów mi się nie podoba.
Odcień za zimny - trzeba będzie wprowadzić cieplejsze akcenty, może nawet rudawe.


Czy uda mi się zmienić kolorystykę?
Nie chciałabym stracić TAKIEJ głowy.

W ogóle czas na żywsze akcenty z innej palety barw.
I na światło.
I na pozbycie się poprawności.
Mam nadzieję, że wygeneruję w sobie dzikość bez tarzania się w smole i w pierzu/wosku i sierści.

2 komentarze:

  1. Ha ,włosy wyglądają tak naturalistycznie , jakbyś wstawiła zdjęcie !

    OdpowiedzUsuń