Aby jednak oddalić się do przyjemności z czystym sumieniem, muszę spełnić niewygodny warunek - posprzątać. Fajnie wracać do miłego mieszkanka. Tymczasem - niespodzianka.
Wojtek zrobił eksperyment i umieścił ultradźwiękowy nawilżacz na telewizorze.
"Dym" leciał w górę i powoli opadał (a nie - snuł się przy ziemi, pokrywając psy mgłą), na stacji pogody wreszcie wzrosła wilgotność wg wskaźnika dotyczącego wnętrza - wydawało się, że W. doszedł do optymalnego rozwiązania.
Tylko...jedno "ale" - mianowicie wszystkie sprzęty...nie wiem, jak je nazwać...typu komputer, telewizor, które się elektryzują, pokryły się jakby szadzią, przypominającą białawą pleśń na dżemie. Oraz okulary Wojtka - jakby zachuchane.
Guciowi bardzo się to podobało - mnie mniej, bo oznaczało, że nie zdążę na Nędzników i zostaje mi horror, gdzieniegdzie opisywany jako thriller psychologiczny pt. Kolekcjoner.
Na sali znajoma intymna atmosfera - znaczy, nikogo, potem przyszła jedna pani, ktora bardzo ucieszyła się na mój widok.
Pomyślałam, że może obawia się być sama na horrorze, ale nie. Chciała sobie pogadać, w związku z tym przesiadłam się parę rzędów wyżej.
Usadowiłam się wygodnie, otwierając torebkę z żelkami i wyjmując telefon - żeby w razie czego móc wysyłać do przyjaciółki mmmsy prosto z ekranu, gdyby było coś śmiesznego.
Seans się rozpoczął.
"Proszę pani!" usłyszałam niespodziewanie głos z dołu.
"Czy Pani chrapie?"
"Nie!" odkrzyknęłam, chcąc dodać, że za to mam fiolkę z nieprzyjemnym zapachem, ale ugryzłam się w język.
"Bo JA chrapię!" przyznała się pani "Ale chyba będzie głośno, zapowiadali morze krwi!".
Na szczęście za mną usadowili się młodzi, niczym nie szeleszczący ludzie i pani ucichła.
Co mogę powiedzieć? Beznadzieja. Faktycznie, morze krwi i w ogóle wszystkie najbardziej naturalistyczne okropności. Wypruwania flaków, kłucie w oko, łamanie rąk z odgłosem itp. Na poczatek - masakra w dyskotece, kiedy po ludziach przejeżdża monstrualna kosiara z gęstymi ostrzami, ktore pozbawiają głów a co wyższych siekając od pasa w górę. Na tych, co zostali, opuszcza się klatka z ostrą kratownicą (takie mniejsze, do warzyw, są reklamowane w sklepie telewizyjnym), szatkując ludzi w kostkę.
Tylko, że jakoś wcale to nie straszne, żadnego napięcia.
Bohater, tytułowy kolekcjoner, wciąż zamaskowany, widać mu było tylko usta i oczy. Nad nimi popracowali, bo błyskały jak zrobione z kropli rtęci. Gość się nie odzywał, za to dyszał, a jak się do niego mówiło "ty sku..." albo "wyrwę ci jaja i wsadzę w gardło, bydlaku" (ale banał) przekręcał tylko głowę z boku na bok, jak niektóre pieski, udające, że wszystko rozumieją.
Potem kilkoro bohaterów zostało zwabionych do hotelu - pułapki, siedliska bydlaka z oczkami, co wykorzystano jako okazję pokazania różnych upiornych scen i eksponatów typu ludzki sześcionóg, bez głowy, w akwarium i ciała z poprzestawianymi organami.
Słyszałam tylko zduszony chichot z rzędu powyżej, chrapanie pani z dołu, obok mojego lewego ramienia majaczyły stopy młodzieńca w śnieżnobiałych skarpetach - uznałam je za czyste, zresztą i tak niczego bym nie poczuła, bo zużyłam całą próbkę perfum Montala Black Musk.
Po powrocie do domu zastałam Wojtka zmartwionego. Przyszła do Niego wyśmienita używana maszyna do oddychania - aparat, który poprzez maskę i rurę wdmuchuje powietrze, unosząc podniebienie miękkie, co zapobiega bezdechom i chrapaniu. Niestety, pani sprzedająca zapomniała dołączyć zasilacz.
Wojtek zadzwonił do niej, tłumacząc, że ów przedmiot zazwyczaj znajduje się na podłodze przy gniazdku.
"Oj, bardzo pana przepraszam, ale ja niczego nie zauważyłam, a teraz to nawet nie mam dostępu do tego pomieszczenia..."
W. uważa, że aparat należał do nieboszczyka - no bo kto żywy pozbywa się dobrej maszyny przeciw bezdechom?
"Właściwie powinienem zapytać, czy poprzedni właściciel ostatnie tchnienie wydał w moje urządzenie."
Doszliśmy do wniosku, ze nie będziemy drążyć tego śliskiego tematu.
Oczywiście zarówno rurę, jak i część twarzową Wojtek kupił nową - prostuję, bo W. nigdy nie używałby niczego, co bezpośrednio stykało się z kimś innym.Tylko silniczek z obudową jest z odzysku.
Dykty są, pomysły też, na dodatek jutro pierwszy dzień miesiąca - w sam raz na rozpoczęcie pracy nad wystawą.
Spadające sople też już się roztopiły - więc chyba zacznę.