Już nigdy, nigdy nie napiszę, że mi jakiś obraz dobrze idzie. Gdybym się zapomniała, proszę mnie skorygować w komentarzach.
Na szczęście teraz już wybrnęłam z kałabani, ale jeszcze dwie godziny temu prześladowała mnie przerażająca wizja, że zlecenia mogę nawet nie zrealizować, bo je wyrzucę przez okno.
Jednak- mimo późnej pory, zawsze jest prawdopodobieństwo, że uszkodzę Bogu ducha winnego przechodnia, poza tym wierzyłam, że w końcu zły los się odwróci.
Proszę wyobrazić sobie, że mając zamiar wyróżnić Psa z tła, osiągałam efekt odwrotny do zamierzonego, a z im większej palety środków decydowałam się korzystać, tym bardziej czworonóg nikł i nikł.
Ku mojemu przerażeniu.
Oczywiście, nie pierwszy raz zdarza się taka sytuacja i niby wiem, że nie należy się przejmować, tylko robić swoje. W rzadkich przypadkach daję spokój, ale z doświadczenia wiem, że lepiej dla moich obrazów, jeśli nie odpuszczam. Zawsze w końcu mogę pójść z nimi pod prysznic - albo - co nieraz się zdarzało - zamalować wszystko na równo (i potem pójść pod prysznic)
Po wielu godzinach pracy i nierównej walki, nagle między godziną 22gą a 23cią wszystko się zmieniło.
Światło!
Dzięki niemu obraz zaczął żyć.
Okienka jeszcze bardziej rozbłysną.
Sytuacja wydaje się ustabilizowana.
Ale - żeby nie zapeszyć, wklejam tylko fragmenty.
Przewidując pytania "Co to jest?" na temat obiektu na zdjęciu poniżej, informuję : ścieżka ze żwirkiem.
Teraz (oczywiście nie dosłownie, bo na razie gorzej widzę na jedno oko) czeka mnie wprowadzenie zieleni i wyproszenie u Pana Krzysztofa pozwolenia na odrobinę fioletu w brązach.
Takie ledwie muśnięcia, a dadzą duży efekt.
Ponieważ przypuszczam, że Pan Krzysztof doczytał "do tutaj", więc... z tym wyproszeniem to żart.
Dojdą (oprócz zieleni) jeszcze srebrne szarości i może trochę czerni.
Mam nadzieję, że zgodnie z zasadą "bilans musi być na zero" - jutro okaże się mniej emocjonujące twórczo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz