WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 3 października 2012

Co za dzień!

Zaczęło się, jak zwykle- pobudka o 7, co prawda nieskuteczna, bo Wojtek nastawił mi nowy sygnał w telefonie (bulgotanie), które raczej usypia. Rodzice też swego czasu eksperymentowali z sygnałami - przez trzy dni nie mogłam się dodzwonić do Mamy, bo Tato jako dzwonek nastawił wycie wilków. Tyle, że było ono z oddali i długo się rozpędzało.

Po odprowadzeniu Gucia, jak zwykle zasiadłam do obrazu, postanawiając w przerwie pójść do kina.
Oczywiście straciłam rachubę czasu i wrzuciwszy na siebie byle co, pognałam, wiedząc, że się spóźnię na seans. Ale - co tam - pomyślałam, i tak jest ponad 20 minut reklam.

Wobec tego nabrałam apetytu na tortillę, żeby mi nie burczało w brzuchu w chwilach ciszy. Jako nadzienie wybrałam sałatkę Caprese - czyli pomidory z bazylią i mozzarellą. Trochę się zdziwiłam, że ją podgrzewają, ale więłam, nie przeczuwając kłopotów.

Usiadłam przy stoliczku czekając, aż wystygnie i rozejrzałam się dookoła.  Tu fajne buty, tam kiecka, a ja...?
Pierwsza z brzegu bluzka, którą narzuciłam, nie patrząc prawie, która, miała, okazało się - rozciągnięte mankiety, rękawki wypchnięte na łokciach i jeszcze ze szwów wystawały nitki, które starałam się dyskretnie odgryźć, w drugiej ręce trzymając tortillę.
I ona tego nie wytrzymała. Na dole zrobiła się dziurka i przez nią, na sam przód bluzki, wyciekł sos, który pod wpływem temperatury się rozwarstwił.

Nagle zorientowałam się, że czas reklam już minął. Na ruchomych schodach do kina łyknęłam wystygniętą tortillę, jak indyk, udało mi się jeszcze w łazience niezbyt dużą plamę rozetrzeć na połowę przodu i zostawić bielejące smugi od papieru toaletowego.

Dość szybko po wejściu na salę, gdzie poza mną siedziała jeszcze jedna pani, zdałam sobie sprawę z tego, że owszem, zrozumiem, o co chodzi, ale być może niedługo przed końcem filmu.
I nagle jak coś nie trzaśnie, nie zaskwierczy- i cisza.
Ciemności prawie zupełne, tylko podświetlone niebieskimi diodkami schody ledwo majaczyły.
Obejrzałam się w kierunku, gdzie miałaby siedzieć pani, ale nie dobiegł mnie żaden dźwięk. Czyli to ja muszę uratować sytuację.
Wyszłam po omacku, zameldowałam, że film się zerwał.

Na dodatek zadzwonił kurier z przesyłką ("kiedy pani będzie w domu") - szybko ustaliliśmy, że najlepiej, jeśli paczkę zostawi w sklepie na rogu- Wierzejkach. Zapytał tylko, czy w dziale piekarniczym, czy mięsnym.
Oczywiście w piekarniczym.

A film puścili od początku.

Po wyjściu z sali okazało się, że moja plama jest absolutnie nie do ukrycia, mimo noszenia torby na skos i skrzyżowanych dłoni i ponieważ miałam spotkanie w sprawie zlecenia, musiałam sobie coś kupić.
Tyle, że nic ciekawego nie było.


Za to włosy od zdejmowania i ubierania iluś tam poliestrowych gór, naelektryzowały mi się i jak czułki stały pionowo w stosunku do skóry głowy. A potem trzaskały od iskier przy próbach związania w kucyk.
Ze zdenerwowania kupiłam sobie różowe kolczyki, które wyglądały jak bryłki stwardniałej, wyżutej gumy balonowej (ohyda, nigdy ich nie włożę).
Zrezygnowana poszłam do ciucheksu obok przystanku, z zamiarem znalezienia przynajmniej czegoś, co będzie czyste i w miarę pasujące- i tu los zaczął się odwracać, gdyż trafiłam szyfonową bluzkę w wzór węża skrzyżowanego z lampartem.

Spotkanie pomyślne - mam nowe zlecenie.

Odebrałam Gucia z przedszkola. Z powodu zalatania odruchowo, niestety przy pani Mirelli, zwróciłam się do Niego "Chodź, piesku". Odprowadziła mnie zdumionym spojrzeniem, a ja dla niepoznaki zaczęłam głośno wypytywać synka o jadłospis.
 Na pytanie, co było na obiad, odpowiedział, że  "Zupa, taka żółta i spuchnięta" (potem sprawdziłam- fasolowa).

Wieczorem już nic się nie działo - oglądaliśmy film o papugach.
Zawsze chciałam mieć papużkę.
"Wojtek, może kupimy, taką małą, falistą?"
"A ona mowi?"
"Raczej nie, naśladuje telefon komórkowy. A co, chciałbyś taką gadającą?"
"Po co. Z papugami, jak z ludźmi - ten, kto gada jak najęty wcale nie musi być mądrzejszy od kogoś, kto siedzi w kącie i się nie odzywa".

A ja cieszyłam się przesyłką, która czekała na mnie w koszu z bułkami do zwrotu.
Tendre Poison.

4 komentarze:

  1. A na jakim filmie byłaś :) ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Woodym Allenie "Zakochani w Rzymie". Nie ma co pisać. Mało śmieszne. (a ja ogólnie raczej Allena lubię)

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie nie dzieje się tyle przez tydzień, ile u ciebie przez jeden dzień - fantastyczna historia!
    Pin

    OdpowiedzUsuń
  4. No, czasem tak jest faktycznie, teraz posucha. Odpoczywam, walcząc z zimowym snem i malując ukradkiem obrazek - niespodziankę, którego nie mogę wkleić, bo jest dla kogoś, kto podczytuje Brulion...

    OdpowiedzUsuń