WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 4 maja 2016

I tylko ten las...

Mili Państwo, losy wyjazdu znów ważyły się do ostatniej chwili, bo i szpital, i gorączka na przemian z żółwią temperaturą, ale jednak byłam, powitałam wiosnę i rozpoczęłam tzw. sezon.



Mazury dla mnie to coś więcej niż miejsce, pobyt tutaj naznaczony był, od początku przeczuwanym bólem rozstania i powiem szczerze, że nie wiedziałam, co się stanie, kiedy znowu, po sześciu miesiącach, znajdę się na leśnej przecince, którą nazwałam Moją Promenadą.



Tu nie raz ciekły mi łzy szczęścia, ale też i smutku - że raptem parę dni i trzeba będzie wracać.
I to nie jest żadne rozwydrzenie, pieszczenie się ze sobą - w lesie (tak mi się wydaje) czuję siebie intensywnie i prawdziwie, tak mocno, że aż boli - jakby dać komuś pośnić trochę marzenie z dzieciństwa, jednocześnie widzieć się z boku i od środka, z pełną świadomością, że za chwilę się zbudzę.
Z jednej strony uczucie wspaniałe, aż zatyka - ale z drugiej - ta intensywność mnie onieśmielała, bywała ciężarem.
Czy można bez niepokoju zanurzyć się w bezczasowości? Tak zupełnie, na spokojnie? Ile trzeba byłoby tu być? A może zamieszkać?

Gustaw takich pytań sobie nie zadaje - przyświecały Mu dwa cele : jazda na rowerze i zobaczenie się z Zuzią, koleżanką z zeszłych wakacji, z którą dogaduje się fantastycznie, śmieją się, dokazują, bawią, przekomarzają i co niezwykłe, ciągle zgodni.



W praktyce odwiedzić Zuzię oznacza jazdę przez las po piaszczystych i kamienistych drogach, w górę i w dół, dobrych parę kilometrów od naszego miejsca zamieszkania u kochanej Pani Wiktorii.
Ale co tam.
W tym roku Gustawo zmienił rower na większy i z przerzutkami, i muszę powiedzieć, że na początku jechał przodem, a mnie trudno było Go dogonić, szczególnie, że gnaty w tyłku miałam po dwóch dniach okropnie poobijane i każdy kamyczek odznaczał się bolesną pieczątką na moim biednym siedzeniu.
A Gucio nic.



Doszło nawet do tego, że w desperacji prowadziłam rozmowę - byłam głosem swoich nóg, a synek - swoich. My - panienki delikatne, o dobrych manierach, lecz biadolące, a guciowe nogi - brutalne, męskie, wyzywające nas od pękniętych dętek.
Wreszcie moje nogi nie wytrzymały i oznajmiły, że z prostakami rozmawiać nie będą i wówczas zostały przeproszone, wsparte na duchu i konwencja zmieniła się w przyjazno - życzliwą, pełną podziwu moich nóg dla wielkiej siły nóg chłopięcych. Teraz zwracają się do siebie per "piękne panie" i "przystojni panowie".

Po paru dniach poobijane gnaty się uodporniły, dłonie stwardniały (rączki w moim składaku tłoczone są w okropny kratkowany wzorek).

W Warszawie pogodę na Mazurach zapowiadano jako wręcz apokaliptyczną - zimno, deszcze, burze. Zimno. To ostatnie się sprawdziło - reszta - jak widać.




Co wieczór wracaliśmy do domku, tuż nad jeziorem - o, proszę, widok z okna.


Jezioro... niestety, mi jestem starsza, tym staję się większym piecuchem i wątpię, żeby cokolwiek poza sytuacją typu ratowanie życia mogło mnie skłonić do wejścia w ZAWSZE zimną wodę.
Ale popatrzeć przyjemnie


Tyle mi banałów przychodzi na myśl, że nie macie pojęcia. Akurat te najciekawsze spostrzeżenia wytrzęsło ze mnie na drodze przeciwpożarowej w środku lasu, wysypanej kamieniami. Kiedy po niej zjedziemy - jest spory spadek, mam wrażenie, że nawet twarz obwisa mi o parę centymetrów (na szczęście potem wraca na miejsce, mam nadzieję).
Najbardziej mnie wzrusza zieleń, która wybucha po półrocznej przerwie. W skandalicznie krótkie dni, kiedy "słońce" zachodzi o trzeciej po południu, oglądam wiosenne zdjęcia lasu, z niedowierzaniem i gdybym była starsza, pewnie ciężko bym wzdychała "Eeech, chyba już tej wiosny nie doczekam".
Na to mam jeszcze czas, ale sami popatrzcie, jak TAM jest...



Ja wiem, że to pozbawione jakichkolwiek ambicji, ale największym szczęściem jest dla mnie uwalić się na trawie (uważam na kleszcze)


Gustaw za to najbardziej zadowolony, kiedy wykona jakąś ciężką pracę fizyczną - np znajdzie i przyniesie kamienie, z których będzie budowany podjazd.


Trudno mi pisać w czasie przeszłym - w końcu sezon dopiero się zaczyna.
Więc na razie - do widzenia Promenado.



7 komentarzy:

  1. Tu Rejcz. :)

    Trochę padnięta, ale nie mogłam pozostać obojętna wobec tego wpisu.
    Las, ujęcia - no marzenie! Piękno! Czyste piękno! Mój mąż ma w planie posłać Ci zdjęcia "swojego" mikro lasku, rozumiesz? Do tego stopnia poczuł więź. :) To jego klimaty.

    Ja się przyznam, że jeziora, stojąca woda, budzi we mnie hmmmm, niechęć. I to delikatnie mówiąc. Ja preferuję, mimo że też się ich boję, wciąż pracujące morza! Słoność powietrza, wiatr, piasek i te sprawy. Takim jestem typem. Jeziora zawsze oznaczały dla mnie komary. To chyba tłumaczy, dlaczego jakoś moja noga nie postała na Mazurach. ;)

    Lecz Twoje zdjęcia pokazują atmosferę, absolutny urok tego miejsca, i nawet powietrze.

    A Zuzia i Gustaw? Oni są w sobie zakochani!!! To zdjęcie bez jedynek na leżaku - to jak uosobienie szczęścia! Szczęśliwości! Tak można by je zatytułować nie ryzykując niczym. :) Przewspaniali! Też mam takie wspomnienia. Cudownie jest takie mieć. :) Z tymi rękami w kieszeniach, jak mężczyzna na podrywie, jest taki "cool". Bardzo autentyczny. Łykajcie tę szczęśliwość!

    Ściskam i odpadam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rejcz, jak zwykle twój wpis wzrusza mnie i myślę sobie - jak dobrze mieć takich czytelników, którzy w lot chwytają to, co chcę napisać. Bo przecież to nie zawsze jest łatwe, czasem zastanawiam się nad zrozumiałością moich słów : na ile udało mi się przekazać to, co czuję.
      Bardzo Ci dziękuję i przekaż, proszę, serdeczne pozdrowienia mężowi.

      Usuń
    2. Ależ wszystko działa w dwie strony, Twój wpis, Twoje postrzeganie spraw, emocje, refleksje, obrazy, etc. - akcja budzi reakcję.

      Dziękuję - aż się speszył z radości. :) Hihi ;)
      Rejcz.

      Usuń
    3. Jeszcze dodam, że im więcej pokazujesz ujęć stamtąd, tym bardziej to miejsce staje się dla nas, jako odbiorców (choć mówię za siebie) konkretne, spersonalizowane i charakterystyczne, a nie jest już tylko jednym z wielu leśnych krajobrazów.
      Rejcz.

      Usuń
  2. Dajesz Guciowi absolutnie niezapomniane rzeczy , na całe życie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo tak, doskonale to ujęłaś! Ja coś podobnego też kiedyś otrzymałam, i nigdy ze mnie to nie zniknie. Stało się częścią kręgosłupa. Wspaniałością, którą doceniam do dziś, wiem, jaką to ma wartość.

      Usuń
    2. Też kiedyś coś takiego dostałam - stąd wiem o co chodzi ;)

      Usuń