Dawno, dawno temu, przed narodzeniem Gustawa, przed poznaniem mojego obecnego męża, w 2003cim roku, wznowiłam malowanie. Po siedmiu latach
Przed Świętami Bożego Narodzenia 02 rozstałam się z byłym mężem, i nie była to obupólna zgoda.
O zmarłych źle pisać można dobrze albo wcale, więc nie napiszę nic.
Tak czy inaczej, kiedy drzwi ostatecznie się za nim zatrzasnęły, siadłam na fotelu, na środku opustoszałego pokoju, i pomyślałam, że albo zwariuję, albo wezmę się za obrazy - a myślałam o nich przez te wszystkie 7 lat.
Ale CO malować? Po co? Dla kogo? Na te pytania nie było odpowiedzi.
Mój wzrok padł na moją świnkę morską, Pana Świnka, który porozumiewał się za pomocą pogwizdywania i tupania (+ body language), przypomniałam sobie słowa Taty "przygodę można przeżyć nawet nie ruszając się z fotela" - tym samym rozpoczęłam Okres Zwierzęcy, uwieczniając na płótnie Pana Świnka.
Obrazy spełniały moje potrzeby - rozweselały mnie, rozczulały, wzruszały naiwnością. Jednocześnie "wiało" od nich prawdą - choć zwierzaki były mocno fantazyjne.
Już wtedy malowałam na płycie - nocami robiłam obchód okolicy (z psami - prawdziwymi, nie policją) i wyposażona w nożyk, odczepiałam dykty od latarni i łupy ustawiałam pod pomarańczową ścianą pokoju (moje wykonanie). Obecny mąż sądzi, że ów pomarańcz mógł stanowić jedną z głównych przyczyn rozstania z exem.
Wiadomo - Jeleń na Rykowisku obowiązkowo. Z oczami po jednej stronie głowy (jak to moje zwierzęta).
Powyższy obraz najpierw był kotem, zdaje się, że schował się całkiem pod niebieskimi kwiatami.
A za tym pieskiem, rzucającym cień jaśniejszy od trawy, chciałam umieścić kominy Elektrociepłowni Siekierki - ale skończyło się na chmurach i majtkowym błękicie.
W onym czasie kasztany zżerała zaraza - pamiętają Państwo może... drzewa obwiązywało się taśmą z owadobójczym preparatem - a sprawca nazywał się Szrotówek Kasztanowcowiaczek.
Chciałam go namalować - ale nie wyglądał atrakcyjnie, nie to, co Barczatka Dębówka :
Zawsze lubiłam dachy. Podoba mi się ich niedostępność, kominy, anteny - czasem urządzenia do pomiaru wiatru z dziwacznie wygiętej blaszki.
Trzy bardzo trudne lata, zakończone rozstaniem z kolejnym "patrnerem" - na szczęście nie po 10ciu latach, jak z poprzednim, tylko po pół roku.
I znów pomogło mi malowanie - ta daaam!
Świnia! Pierwszy obraz, jak to mówią niektórzy "sztuka karmi się emocjami" - prawda, prawda.
Ale... minął jakiś czas, trudny czas
... minęła zima, po raz n-ty...
...a wiosna przyniosła, jak zawsze, zupełnie nowe zdarzenia.
Jeśli myślicie, że nie pracuję na bieżąco - jesteście w błędzie! Ale, póki jeszcze mam czas na zastanowienie, lubię przypomnieć sobie początki mojego dorosłego malowania. Dobrze robi i wzbogaca. Przez porównanie - teraz - kiedyś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz