WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 24 września 2015

Pantera - premiera! Duftart do Black Orchid Forda

Muzyka!


Tak, bez wahania jako ilustrację muzyczną wybrałam jeden z albumów wszechczasów - ma w sobie wszystko. Miękkość, drapieżność, nowoczesność, nastrój, stylowość - niebiosom niech będą dzięki, że ci muzycy żyli w jednym czasie i mieli okazję się spotkać, i jeszcze na dodatek zrobić nagranie.
Mój Tato, który przestał grać na pianinie nagle - mówiąc, że nic go tak nie nudziło jak on sam, wspominał jedną genialną sesję jazzową, w której uczestniczył, kiedy ni z tego, ni z owego wszystkie dźwięki i pomysły paru jazzujących ludzi ułożyły się w genialną całość, interpretacje przenikały się, mieniły, każdy dźwięk znalazł się na dokładnie jedynym właściwym miejscu. Poczuli to wszyscy - grający, publiczność, która zamarła, wlepiwszy oczy w scenę.

I nieskromnie powiem, że w pewnym momencie i ja doświadczyłam podobnego szczęścia, tyle, że malarskiego. Na dodatek wcale nie miałam w planach pantery - prawdę powiedziawszy, stała się ona remedium na smutek.


W jednej chwili porwał mnie ów pomysł - by po jednej nocy i dniu być zrealizowanym.
Skąd? Jak? Dlaczego?
Nie wiem!
Tak, prawda, potraktowałam się obficie Black Orchid...

Sam zapach... No cóż, tym razem muszę Państwu powiedzieć, że duftart go przerósł. Lubię Black Orchid - słodki, upajający, mocny, niepokorny... ale tylko na początku. Po tym wybuchu perfumy powoli tracą swoją moc, zostaje nie sprecyzowana, melonowa słodycz, a Wojtek mówi wręcz "bełkot".
Co prawda RAZ zdarzyło się, że zachwycały mnie długo - ale rozgrzałam się przy biegu do autobusu, a mam to do siebie, że wolno stygnę.
Przyjmijmy więc, że ilustruję pierwsze pół godziny zapachu.


Tutaj nie ma miejsca na pomyłkę, na fałszywą krzywiznę - doskonałość jest niezbędna. Krawędzie, kształt, linie, tworzą kompozycję prostą, wręcz minimalistyczną, lecz ile napięcia, ruchu może mieć (przy właściwej realizacji) to przepiękne zwierzę.
A do tego udało mi się zachować, dzięki grubemu kładzeniu farby, ślady pędzla, które wyglądają jak połyskliwa sierść wielkiego kota, który choć czarny, jest w cętki, wiemy o tym.
(bardziej żółte tło, oczywiście złote w rzeczywistości, to zdjęcia zrobione w świetle lampy, złoto w beżu, jak poniżej - w dzień)


Złoto! Farba (niesmaczna, dodam jako oblizywacz pędzli) nie błyszczy się, jak metal, lecz daje przestrzeń, głębię, na dodatek w zależności od ustawienia, może być cieniowana lub niemal gładka.




Tymczasem przy Justynce wykończyłam pędzle, przerabiając je na mini szczoteczki - wyciorki do krasnoludkowych kibelków. Nowy komplet kupiony.
A więc jutro dzień justynkowy.
Mam pomysł - bardzo dekoracyjny. Muszę się z tym przespać.
Chyba bomba, ocenię, jak ochłonę.
Czyli rano.

6 komentarzy:

  1. Jaka faktura!
    Czy jutro zobaczę ją na żywo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego jeszcze nie wiem... dziś wybieram się, żeby ją pokazać. Może już ze mną nie wróci...

      Usuń
  2. Oo..też przynajmniej zobaczyłabym 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Super super jeszcze raz super fajnie ze zostalo tak jak jest bez dodatkow :)

    Pola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta akurat owszem - więcej szczegółów podam, jak ogarnę całość

      Usuń