WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 14 listopada 2016

Sosny o wschodzie Księżyca - PREMIERA!

Jakiś czas temu zaczęłam ten obraz, drugi wówczas mój pejzaż z sosnami, i tak sobie leżał ten obraz i leżał, były pilniejsze sprawy, aż wreszcie przystąpiłam.


Prosta rzecz - trochę zlikwidować zorzę na niebie. Co tu kombinować? Zmywak - szast prast - i potworna rzecz. Spod cienkiej (o czym zapomniałam) warstewki tła ukazała się dykta.
O nie! Niemożliwe!
Wzięłam jaśniejszy błękit, chcąc zamaskować przetarcia, ale gdzie tam. Plamy, prawie zacieki, krótko mówiąc, niemal mistyczny nastrój pejzażu znikł.
Łzy napłynęły mi do oczu i kapały na spód szkiełek okularów.
Co za strata.

Ale przecież nie mogę się poddać. Nawet za cenę zniszczenia.
Tak bardzo mi zależało na tym, by zrobić premierę właśnie wtedy, kiedy Księżyc znajdzie się w superpełni - ostatnia była w 1947 roku. Następna za 18 lat.

Usiadłam na brzegu łóżka, parę wdechów, wysmarkałam się porządnie - i leciusieńko, ledwie gładząc powierzchnię, kładłam niemal przezroczystą warstwę błękitu podszytego fioletem.
Poprawa! Będzie żył.


Zostały tylko kropeczki w odcieniu dykty.
Nad samym horyzontem. Gdzie było ich najwięcej, trzasnęłam brzozę, która zresztą naprawdę znajduje się tam, na Mojej Promenadzie.
Najważniejsze, że ocalała droga, na samym dole, z przebłyskami błękitu w koleinach wypełnionych kałużami.


Nad nią - ledwie widoczny klucz odlatujących żurawi.
Te najgorsze punkty wypełniłam guciowym flamastrem w turkusowym odcieniu - wygrałam!
I oto moje sosny, tak bliski mi obraz, zawisł nad łóżkiem.


Tajemniczy, wielokolorowy, niby przygaszony, ciemny, a jednak z łuną nad linią horyzontu, powodującą nastrój, który tam, na Mazurach, kiedy stoję i patrzę w zachwycie, aż ściska mi serce.
Ze szczęścia, że tak pięknie i ze smutku, że trzeba będzie odjechać do miasta, gdzie zamiast szumu drzew słychać huk samochodów, a Warszawa nigdy nie śpi, nigdy nie ma ciszy - takiej, jak TAM.
Jak tam...

Muzyka!



Tak więc, proszę Państwa, proszę. Kolejny obraz z nastrojem, taki, jak chciałam, do jakiego tęskniłam przez lata.


Malutkie są - 19 x 29 cm.

Ale, ale - z okazji Super Pełni postanowiłam popełnić obrazek okolicznościowy, który Gucio nazwał Księżyc do Jedzenia. Skończyć jeszcze nie zdążyłam - mam parę koncepcji, ale początek pokażę.
Nie wykluczam, że na Księżycu umieszczę muchę.
Jeszcze nie wiem.


A ja, oświetlona promieniami Księżyca, wdzierającymi się przez uchylone żaluzje, co chwila patrzę na


(powyżej w dziennym świetle).
I życzę korzystania pełnymi garściami z wpływu Księżyca.

7 komentarzy:

  1. Man on the moon, man on the moon .......

    OdpowiedzUsuń
  2. Re-we-la-cja . Padłam, leżę , nie wstanę , koniec.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny obraz, mimo problemów efekt końcowy wyszedł świetnie ;) Brawo że się nie poddałaś ! Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń