Portret w kolorze, w którym udało mi się zadanie arcytrudne - zaprojektować okulary zgodne z bodychowym stylem.
Wczoraj w nocy, w zmęczeniu, kiedy już już cieszyłam się, że portret skończony i widziałam siebie zawiniętą w kokon kołdry - nagle... po "odświeżeniu spojrzenia" na spacerze z Pepą patrzę...
...a jakby tak "uśmiechnąć" usta mojej pani z irokezem?
Ja już teraz w ogóle nie czekam z decyzją, tylko wprowadzam ją natychmiast w życie.
Muzyka!
Uśmiech ledwie widoczny, ale jest.
Nadaje twarzy trudną do określenia zagadkowość.
Twarzyczka zupełnie inaczej wygląda w świetle dziennym i sztucznym - inne jest też oddziaływanie tego portretu
To jeden z tych obrazów, które (jak zresztą większość portretów) trzeba zobaczyć na żywo.
Tak więc, proszę Państwa, całość :
Portret wygląda na prosty - ale na każdą plamę kolorystyczną składa się wiele barw. W tle przenikają się cynobry i karminy, fiolet, domieszka błękitów, bluzka - trzy odcienie zieleni, skóra z kolei to trzy składowe kolory. Tylko trzy.
(moim wyzwaniem, wciąż aktualnym, jest jednak portret zbliżony do tego autoportretu w poprzedniego wpisu, gdzie morda ma być skonstruowana z ciepłych i zimnych, kontrastowych barw).
Teraz jestem tak potwornie śpiąca, że nie mogę skończyć pisać - chciałam zamieścić jakąś dowcipną puentę, do tego już wymyśloną - a teraz nic, normalnie pustka między uszami.
Jeszcze tylko Pepa wyprowadzi mnie na spacer...
Dobrej nooooooooo..........
Powiesiłabym ją do góry nogami. Że niby wisi np. na trzepaku głową w dół :D I usiłuje zachować poważną minę
OdpowiedzUsuńTru
Tak, jak ją wykańczałam do góry nogami, też mi się wydawało, że całkiem pasuje - specjalnie z tym poważnym wyrazem twarzy!
Usuń