Wzięło mnie.
Na początku - ach, jak fajnie! Mam to, MAM TO!
Ale teraz, po prawie tygodniu, nie potrafię w sobie odnalezć tamtego specyficznego odczucia - chęci wejścia w to, co namalowane.
Od dziecka najżywsze emocje budziły we mnie te zdjęcia i obrazy, które zniewalały mnie wspomnianym nastrojem. Czasem to była jakaś melancholijna pustka, czasem pogodny spokój, kiedy indziej gra światła. Mogłam wpatrywać się godzinami. I to zostało mi do dziś - poddawanie się hipnozie obrazu.
Podobną przyjemność odczuwam przy muzyce elektronicznej - "muzyczne przestrzenie", może być nawet brak początku i końca - smuga dzwięków.
Taki np album "Spiral" Vangelisa towarzyszy mi od liceum - i za każdym razem czuję się tak, jakbym go słyszała pierwszy raz. Alan Parsons Project. Vollenweider. Mortal Coil. Avalone i Bryan Ferry. Za każdym razem ten sam dreszcz - zachwytu i zdumienia, że ktoś wymyślił coś aż tak mojego.
Wracając do obrazu :
Plan jest taki :
a) będę go męczyć do zniszczenia
b) będę go męczyć aż uzyskam doskonały rezultat
Może wymaga trochę czasu, żebym nabrała {większego} dystansu
Bo wypadki przy pracy potoczyły się bardzo szybko i mam do pokazania dwa nowe obrazy, a każdy inny, cholera jasna. To jest niesamowite, jak wolno i żmudnie dowiaduję się, czego chcę - ale, jak mówiłam, odwieszam to na kołek i cieszę się z malowania. Zresztą zobaczycie w najbliższych dwóch odcinkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz