Ale przedtem - mały wstępik. Myślenie tak mnie zmęczyło, że zatkało mi się ucho, wysiadł krzyż, nie mogłam spać i ręka zaczęła nawalać. Skończyłam z tym!
Planuję wrócić do tego, co najbardziej lubiłam, czyli rysunku, ale nie węglem, tylko przeistoczenia rysunku w obraz. Sylwetki z ich dynamiką, ileż ja robiłam szkiców. I robię znowu.
Nie wiem, co będzie, nie planuję, cieszę się, bo spadł ze mnie jakiś ciężar.
Ucho odetkane, krzyż jak nowy, ręka w porządku - jeszcze "tylko" sen. No ale nie wymagajmy za wiele od razu.
Sylwetka pierwsza
Co prawda delikatnie z nią nie postepowałam. Ta, którą widzicie, jest naprawdę trzecią. Najpierw szkic węglem, potem linia, wypełnienie - i likwidacja. Ale nie do końca.
To jeszcze nie koniec - ale dodam bardzo niewiele, może co najwyżej jakieś osadzenie w przestrzeni? Nie wiem, jeszcze, na razie odstawiam.
Druga sylwetka - podpatrzona na przystanku autobusowym, z tyłu.
Więc tak. Chwilowo nie zamierzam zmieniać świata. Ani malować TEGO JEDYNEGO NAJWAŻNIEJSZEGO obrazu. Nie. Na razie będę się zajmować tym, co lubię.
Czego i Państwu serdecznie życzę.
(trzecia postać straciła głowę i jeszcze nie jest do pokazania)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz