WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 15 czerwca 2019

Mała Ania

Nie lubiłam szkoły, szczególnie podstawówki. W porównaniu do tego, co widzę u Gucia, za moich czasów dzieciaki były znacznie bardziej brutalne. Raczej nieśmiała, kiepska w bieganiu, z nadprogramowymi kilogramami, na przerwach siedziałam w klasie, by uniknąć zaczepek i podcinania nóg.
Nie pamiętam, dlaczego, może przez wspólną drogę do szkoły, może przez ściągniętą ode mnie klasówkę, ja i mała Ania zaczęłyśmy się zaprzyjaźniać.


Ania, zwana Kozunią, była moim przeciwieństwem. Uczyła się fatalnie (ja wzorowo) ale z WFu najlepsza (ja najgorsza prawie). Szczuplutka, wyszczekana, sprytna - podziwiała moje osiągnięcia w nauce, a ja jej zręczność. Nie przesadzam, kiedy powiem, że bez Ani wyrosłabym na kogoś innego.
Ona nauczyła mnie pluć na odległość, rzucać nożem w drzewo, grać w kapsle. I się okazało, że wcale nie jestem taka kiepska, jak myślałam.
Pamiętam naszą bitwę z chłopakami. Byłyśmy zajadłe!


Kiedy nastawały chłodne i ciemne dni, Ania prowadziła mnie do siebie na poddasze, gdzie mieszkała z Mamą kątem u kuzynostwa. Wskakiwałyśmy pod koc pod pochyłą ścianą i czytałam na głos Frankensteina Mary Schelley, z podziałem na role. Czytałam najpiękniej w klasie, więc wkładając serce w interpretację opasłej księgi, powodowałam, że Ania zamierała z przerażenia, a i mnie ciarki latały po plecach.


Pamiętam, jak kupowałyśmy pralinki toffi i z takim wyposażeniem szłyśmy nad Jeziorko Czerniakowskie i wsiadałyśmy do zacumowanej łódki.
Albo - niedaleko MOJEGO domku wchodziłyśmy na bunkier nad fosą (Forty Mokotowskie) lub łapałyśmy traszki do słoika, żeby po napatrzeniu się na ich pomarańczowe brzuszki wypuścić.
Bunkier wiąże się ze szkolnym skandalem, kiedy pani J. dostrzegła przez okno swojej klasy, że na bunkrze śmiałymi, wielkimi literami ktoś napisał : "J. RUDA BROCHA". Legenda głosi, że napis co noc się odnawiał, bo i też pozbawiony racji nie był.


Nadszedł ostatni rok szkoły, nasze drogi się rozeszły. Ania poszła do zawodówki gdzieś na Pradze, po drugiej stronie Wisły, ja do liceum. Skończyłam studia, wyszłam za mąż za człowieka, z którym dziesięć ponad lat wytrwale uprzykrzaliśmy sobie życie.
(rozmowa po rozwodzie :
ja : jak ja mogłam być tak głupia, żeby wyjść za ciebie za mąż?
on : to jeszcze nic! Jak ja mogłem się z tobą ożenić!)

Az tu nagle, wysiadam ja sobie z autobusu przy lodziarni i kogo widzę? ANIA! Ta sama kochana Ania, z oczami, jak węgielki. Okazało się, że mieszka niedaleko - i od tamtej chwili mamy ze sobą kontakt. Kiedy zachorowałam w zeszłym roku, Ania przynajmniej raz na tydzień przychodziła na podwórko i wykrzykiwała moje imię, żebym wyjrzała z okna.
"Muszę lecieć do Mamy, jak się czujesz?"
"Dobrze!" odkrzykiwałam i Ania leciała do swoich spraw.


Ania zamówiła u mnie obrazek. Żeby się nam kojarzył z naszą przyjaźnią. I tak powstało My.
Ania w sukience, ja w kombinezonie.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Aniu. 

Tymczasem, mili czytelnicy, nakręciłam film krótkometrażowy - tzw wirtualny spacer po mojej ostatniej wystawie. Powąchać nie powąchacie, ale są duftarty i mój głos





Jeśli mogłabym prosić o jakiś głos, czy to się bez przeszkód odtwarza, to będę wdzięczna.





3 komentarze:

  1. Fajne te Twoje historie, a ta jest szczególna. O koleżanka, kolegach z podstawówki szybko się zapomina, a potem, gdy ich spotykasz, to przeważnie juz nie są ci sami ludzie 😩

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Nie jesteśmy te same, ale jesteśmy wciąż sobie bliskie

      Usuń
  2. To ja mała Ania Byłaś i jesteś mi bardzo bliska . Buziaki Justynko 😉❤

    OdpowiedzUsuń