WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 8 czerwca 2019

Autoportret - niebieski

Z autoportretem zawsze wiążą się silne przeżycia. Praca wymaga stalowych nerwów - albo czasu na uspokojenie. Nawet wtedy, gdy maluje się siebie samą pogodną, neutralną, powołuje się do życia nowy byt.


Bo to nie zdjęcie, uchwycone przypadkowo czy upozowane.
Tutaj JA decyduję o SOBIE i powstaję.

Nic pomiędzy mną a mną.
Noc (dzień?) sztalugi, cisza.
Przy tym obrazie cisza.


Potem nagle moja twarz idzie na wystawę i wszyscy mogą ją oglądać. Już nie należy do mnie.

Co chcę pokazać? Dlaczego? Czy dam radę, czy ukryję się za dekoracyjnością?
Z obrazem to jest tak : z jednej strony, kiedy wpadam na pomysł, który mnie porywa, robię szkice albo od razu biorę szeroki pędzel, wpadam w ekscytację i szaleję.
Ale potem trzeba to wszystko poskładać i zrobić z tego obraz.
Często te spontaniczne, pierwsze plamy i linie wymagają potem najdłuższej obróbki. Wiele warstw farby, przetarcia.


A może jest inaczej? W końcu Zjawa powstała w wyniku paru ruchów ręką. Bywa inaczej...?

Na te pytania znajduję albo będę znajdować odpowiedzi, na razie jest zapis momentu w życiu. Każdy obraz pierwszy, każdy dla mnie odkrywczy. Wiecznie to trwać nie będzie, bo z każdej pracy coś we mnie zostaje, coś, co lubię, chcę powtórzyć.
Nawet, kiedy maluję NOWE, posługuję się środkami używanymi przez te kilkanaście lat.

Autoportret ożywa, kiedy namaluję oczy. A właściwie blik - błysk światła, zazwyczaj maleńka plamka, jasna, dzięki której oczy śmieją się lub świecą od łez.
 Kiedy dotykałam pędzlem jej źrenicy, najpierw jednej, potem drugiej, patrzyłam na mały obrazek ze świętym Antonim i mówiłam "To teraz, pomóż". W ułamku sekundy albo się trafi w odpowiednie miejsce, albo wzrok pozostanie martwy.


Dla mnie autoportret jest silnym przekazem, jednak wciąż mi mało. Czy może być coś bardziej frustrującego i irytującego, kiedy chce się krzyczeć, a można tylko szeptać?
Jednak przecież czasem cisza krzyczy. Dowiaduję się coraz więcej o sobie.

Domek z dziecięcych lat, tajemniczy, łączność z przeszłością, ulga i ukojenie. Właściwie dwa domki - jeden sprzed długiego czasu, drugi, w lustrzanym odbiciu, wspominany, przecież istnieje naprawdę, wciąż stoi, skryty teraz za gęstwą drzew. Śni mi się.


Ta moja łysa, kochana głowa na sztalugach nie dawała mi spać. Chciałam jej domalować okulary, żeby osłabić spojrzenie, ale w końcu, siłując się ze sobą, zostawiłam. Gładziłam ją po policzku, jak drogą zabawkę - misia, który długo leżał gdzieś porzucony, nie przytulany.

Bardzo, bardzo mi zależało na tym, żeby pokazać obraz na wystawie - i zdążyłam.


Co mówi to spojrzenie, nie chcę wyliczać, to jakby tłumaczyć wiersz, który przecież dlatego jest poezją, by nie do końca był wytłumaczalny. Każdy odczyta tu co innego.
Twarz, moja twarz wtedy... Wojtek powiedział " cierpienie" - ale zwróćcie, proszę, uwagę na podniesioną głowę. I to jest ważne, trzymać głowę wysoko, choćby nie wiem, co.


Kinsky - zapach autoportretu. Niepokojący, słodkawy i przestrzenny. Trochę medyczny, mocny. Cielesny i ekshibicjonistyczny. Dlatego pasował.

Patrz w lustro, człowieku. Patrz śmiało, nie zobaczysz nic, czego byś w sobie nie miał. Nie bój się, unieś głowę i pozdrów samego siebie, najcieplej, jak potrafisz.

1 komentarz:

  1. Tu Rejcz.

    Ten wpis zostawiłam sobie na spokojniejsza chwilę, nie w biegu.

    Obraz jest absolutnie genialny. W każdym aspekcie. Bez dwóch zdań.

    Mnóstwo emocji można z niego wyczytać - ale to prawda na pierwszy rzut oka widać podniesioną glowę. Przyjmowanie ciosów, nomen omen, na klatę. Twoja postawa jest bardzo czytelna.

    OdpowiedzUsuń