WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Mikołaj - zawód podwyższonego ryzyka

Wojtek został wynajęty na Mikołaja na imprezie zamkniętej dla farmaceutów. W zastepstwie, za chorego kolegę.
Akcja miała się odbywać w zabytkowym tramwaju, który wyruszał na ulice Warszawy.

Mój mąż po przymiarkach poprzedniego dnia wrócił do domu z czerwonym strojem, wyprał sobie brodę, dobrał swoje słynne buty Salomon. Ustaliliśmy, że ze względu na Gucia, W. nie będzie się afiszował w przebraniu.
Wyznaczonego wieczoru, tuż przed dziewiątą wieczorem, włożył czerwone porty, pod spód polarowe kalesony, podwójne szelki (na wszelki wypadek), pożyczył ode mnie szminkę w kolorze czerwieni strażackiej (do policzków i lekko do ust), wdział długie skarpety z kosmicznej dzianiny - bo było minus 10 stopni, wsiadł do samochodu z resztą stroju i obiecał, że zadzwoni.

Po dwóch godzinach  - telefon, że już jest po wszystkim i co mogło, poszło nie tak.

Więc - kiedy w samochodzie, zaparkowanym w pobliżu przystanku, wyciągnął kubrak i założył go na ciepłą bluzę i sweter, okazało się, że pani z działu kostiumów pomyliła się i góra od Mikołaja była za mała - nijak się nie schodziła Wojtkowi na brzuchu. W związku z tym musiał zdjąć wszystko do podkoszulka, a i tak brakowało paru centymetrów na szerokość. A od pasa w dół ubrany jak na Sybir.

Czy mogło być gorzej?
Mogło. Bo zapomniał paska. Na szczęście w bagażniku znalazł białą linę żeglarską, którą się przewiązał, udrapował brodę, żeby nie wiało w goły dekolt (podobno broda często ratuje w wypadku niedopasowanego stroju), wziął dzwonek i stanął na przystanku, gdzie miał nadjechać tramwaj z farmaceutami.

Tylko jakoś pojazd nie nadjeżdżał. Mróz, wiatr i śnieg siekł Wojtka w uróżowione policzki.
Wreszcie - tramwaj pojawił się.

W. wsiadł do środka i co zobaczył - farmaceuci byli już mocno rozweseleni, każdy w ręku trzymał szklaneczkę z grzańcem. Zupełnie nieskorzy do wypełnienia zadania, w którym miał pomagać Mikołaj - czyli ubrania choinki stojącej pośrodku.
Wojtek postanowił zaprowadzić porządek - a do tego najlepiej służył dzwonek, więc energicznie nim potrząsnął. I nagle urwał się trzonek. Jakimś cudem Mikołajowi udało się chwycić lecącą część dzwoniącą, ale dźwięk, jaki potem wydawała, był niestety słaby (trzymał "czaszę" w rękach).

Tymczasem w pojeździe co chwila włączały się zabytkowe wentylatory i hałas był trudny do zniesienia.
Ale i tak wszyscy, krzycząc do siebie, żeby utrzymać jakąś konwersację, nie widzieli żadnych braków, rozochoceni alkoholem, a za chwilę wchodził kolega Wojtka, przebrany za "cwaniaka warszawskiego", częstując wódką, więc zrobiło się jeszcze weselej.
Tramwaj tymczasem jechał, trasa Wojtka dobiegła końca. Kiedy wysiadł, zorientował się, że coś nie tak dzieje się z jego stopą. Otóż w super wytrzymałych butach oderwała się cała podeszwa i do reszty Salomona przyczepiona była tylko na kawałku gumy przy palcach.

Po powrocie Wojtek dostał wiadomość, że było świetnie i są zadowoleni z "usługi".

Dzisiaj poszedł na casting, nie wiedząc do końca, co Go czeka.
Już na miejscu okazalo się, że ma udawać ból brzucha.
"Ale jaki ból?" zapytał
"Zgagę? Kolkę? Atak bólu żołądka? Woreczka? Sraczkę?"
"Sraczkę! Prosimy sraczkę!" krzyknął z entuzjazmem gość z komisji.

Co było robić. Wojtek uruchomił odpowiednią mimikę, zwijał się, stękał - przygotowany na to, że "występ" nigdy nie jest długi, trwa najwyżej kilkadziesiąt sekund.
Tymczasem tutaj najwyraźniej bardzo się spodobał - minęła minuta, dwie, wreszcie dali Wojtkowi odetchnąć, z uznaniem kiwając głowami.

Jaki ciężki jest los aktora. Nie każdy potrafi zrobić z siebie małpę i zachować dobre samopoczucie. W. ma mnóstwo kolegów, którzy nie są w stanie chodzić na castingi. Albo dlatego, ze to im "uwłacza", albo, że stres jest za duży. Nie wytrzymują nerwowo.
Naprawdę podziwiam swojego męża, że ma taki dystans do siebie i poczucie humoru.
A jeszcze do tego jest naprawdę świetnym aktorem - z zacięciem komicznym. I zaśpiewa, i gwiazdę zrobi, i piruet - a nawet, co mi zademonstrował, bez wcześniejszego treningu, kwiat lotosu.
Świetny gość.
Żeby jeszcze o moje zapachy się tak nie czepiał.

Dziś, powiedzmy, wracam do domu obficie skropiona Chanel Coco (nie powiem, że bez obaw), tymczasem przywitał mnie smród, jakby ktoś skisłą ścierą wytarł podłogę, na dodatek rozmazując przy okazji slady kupy, w ktorą wdepnąl. Od razu przystąpiłam do ataku, z upodobaniem używając wyrażenia zarezerwowanego dla męża "Co tu tak strasznie śmierdzi???".
Okazało się, że W. ratował homara, który przeleżał się zapomniany na parapecie przy okazji rozmrażania lodówki (a już kupowany był po przecenie).
I teraz leży, ugotowany, i boimy się go tknąć.


A i tak W., tak na marginesie, wspomniał, że znowu się zlałam jakimś okropnym, dusząco - mdłym "zapachem" (słowo "zapach" wymówił bardzo ironicznie, podnosząc brwi).
No co. Szukam dla siebie czegoś uwodzicielskiego.
To niełatwe.

Chyba nie zjemy tego homara. Ma takie straszne oczy. I zapach.


18 komentarzy:

  1. Cześć Ju!
    W końcu oficjalnie dołączyłem do grona obserwatorów ;-) Historia świetna! :) Widać że Wojtek ma masę pomysłów:))) A Coco jest bardzo zajebistym zapachem jak dla mnie ale mówię o wersji edp:)))
    Ściskam i pozdrawiam!
    teza20

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! bardzo się cieszę. owszem, W. zawsze ma pomysły, czasem ryzykowne - po prostu to jest człowiek, któremu się chce.
      O Coco myślę, ale niewiele z tego wynika. Ona mnie nie lubi.

      Usuń
  2. Oj nie wiedziałam, że taki aktor to zawód tak urozmaicony :) historia świetna - ważne, ze nie zamarsł ;) no butów szkoda ...

    Aaa nareszcie znalazłam odpowiednią ścianę na Panienkę! w niedalekim towarzystwie choinki błyszczy całą krasą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawód urozmaicony, jeśli się jest wolnym strzelcem. W teatrze na etacie to co innego, choć i tam Wojtkowi przygód nie brakowało.
      Ha! to chyba choinkę zostawisz?

      Usuń
  3. Kwiat lotosu? Brawo :D
    Na razie z zacięciem oglądam W. jako mnicha w reklamie :D



    winterka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lotos to jest coś - szczególnie, jeśli się waży tyle, co W.
      Ja też często oglądam - brat Albert. Ciągle Wojtkowi nadają jakieś takie imiona... no, powiedzmy, Wacław, w Samym Życiu, a teraz, we Wszystko przed Nami - Marian.

      Usuń
    2. Tez widziałam w reklamie :D I podziwiam odegranie sraczki na castingu, ja bym nie dala rady :] Dobrze, ze nie zjedliscie tego homara, bo jeszcze byscie sie po nim pochorowali:/

      Usuń
    3. Ja też bym nie dała rady... ale kiedy słyszałam, kim W. był na scenie, kiedy grał u Gruzy i co musiał robić (w filmach np) - rozumiem, że takie ekstrema - dla nas, dla Niego są zwyczajne

      Usuń
  4. Znam kogoś kto jak nic był w tym tramwaju dla farmaceutów. Z tego co wiem o takich imprezach pigularzy ciężko zagonić do ubierania choinki kiedy serwują coś z wcale nie aptekarską zawartością C2H5OH.

    Homar wygląda dość makabrycznie. Trzymam kciuki by nie zemścił się na Was zza grobu nie wywołał swym truchłem tego, co Twój Mąż z takim talentem (iu wytrwałością) udawał na castingu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Homar wylądował w kontenerze, czasem wydaje mi się, że jego czarne, badawcze oczka na szypułkach patrzą w stronę naszych okien.

      Usuń
  5. Nie jedzcie tego homara !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uroczyście go wyrzuciłam. Pozostawił po sobie specyficzny zapach, trudny do wywabienia. Uniknęlismy czegoś strasznego.

      Usuń
  6. Owszem , zatrucia owocami morza i rybami są strasznie ciężkie .

    OdpowiedzUsuń
  7. Wtedy na pewno uniknęłabym strasznie ciężkich przygotowań do Świąt...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha! Nie mogę! :D Ale Parabel mnie ubiegła, z nieświeżymi owocami morza żartów nie ma ;)

      Usuń
    2. Jako i Świąt samych . Wiesz , że spożycie jednej nieświeżej ostrygi może być śmiertelne ? Zepsute skorupiaki/mięczaki/ryby mają w sobie bardzo silne toksyny i można się przejechać na tamten świat .

      Usuń
    3. Już od jednej ostrygi?! A tego to nie wiedziałem o.O Wiem jedynie, że to chyba ptomainy, czyli tzw. trupie jady, są odpowiedzialne za ich toksyczność.

      Usuń
  8. Nie wiem czy ptomainy , ale syf straszny mają we sobie i ponoć już jedna wystarczy , dlatego one zawsze muszą być świeżutkie i w lodzie trzymane i podawane , i żywe , jak która zdechnie , to ten co ją zje - również . Ale można je np. smażyć , ale też świeże żywe wyłuskać ze skorupek i na patelnię plask .

    OdpowiedzUsuń