Proszę Państwa, Panienki narzucają określoną konwencję - piękna sylwetka, "kobiece" podejście do tematu - tymczasem Rowerzysta jest oczywiście mężczyzną, roznosi go energia, z pasją uprawia swój niebezpieczny sport, zmaga się z ograniczeniami, czasem pokonuje grawitację.
Wobec tego do obrazu podeszłam w inny sposób.
Tam (w Panienkach) delikatność - tu - surowość, sylwetka miała wyrażać dynamikę
Faktury mocne, silne kontrasty (poniżej w dwóch oświetleniach)
Umieściłam go w pejzażu
Pejzażu leśnym, pełnym drzew
Nagle - wyskakuje!
Z tyłu dodałam skrawek drugiego planu, ruch podkreślają rozświetlenia, migające wśród pni i listowia.
Światło kontrastowe, ekspresyjne
Wbrew "monolitowej", rzeźbiarskiej formie, wiele się dzieje, by przełamać monotonię barw, umieściłam trochę purpurowej czerwieni.
No i oto całość :
Co ważne - obraz zawiśnie obok Panienki Morskiej. Jin i jang!
I tym sposobem, również malarsko, para zamieszka razem.
To bardzo dobra wiadomość - miło, że dziś jest moja i Wojtka rocznica ślubu, tym szczerzej życzę Im wielu szczęśliwych lat!
Szanowni Państwo, dziś przedstawiam nową Panienkę - Rejcz.
Rejcz naprawdę ma na imię Aurelia i jest jedną z bliższych mi osób. Nie mieszkamy niestety w jednym mieście, widziałyśmy się dwa razy, parę rozmów przez telefon (baaardzo długich), a jednak czuję się tak, jakbyśmy rozumiały się bez słów.
Podobna wrażliwość, również artystyczna, ważenie słów, myślę również, że obie mamy wielką skłonność do bujania w obłokach, łączy nas też poczucie humoru.
Sama określa się jako "mało wyrazista" (co za absurd!) i nie dostrzega swojej wybitnej urody. Nie wiem, czemu? Ja jestem olśniona.
Muzyka!
Kiedy przystąpiłam do pracy, wiedziałam, że w tej Panience chciałabym zawrzeć marzenie przyszłej właścicielki. A marzeniem jest Nowy Jork (nie jedynym, oczywiście, ale wielkim).
Nigdy tam nie była, ale to miasto - teraz i na mnie - działa bardzo sugestywnie.
Nie, nie całe - szczególnie architektura, ta dawniejsza, w nowszej niezwykły kontrast industrialu z zielenią.
Lubimy mieszkać na wyższych piętrach, lubimy wysokie wnętrza, wielkie okna, zapewniające światło również tam, gdzie są ściany z czerwonej cegły...
Dlatego też - i ja, jako osoba, hm, uwięziona na małej powierzchni, chciałam w obrazie pokazać przestrzeń.
Malarsko, jak już wspominałam, pracę "zbudowałam" na bogactwie faktur.
Powabną postać posadziłam na... walizce, która przy okazji stała się pretekstem do zamieszczenia maleńkich, lecz jaskrawych wysepek żywszych kolorów. Rejcz tu dopiero przyjechała, jeszcze nie rozpakowana, wyciąga rękę do białej drobinki śniegu - zdążyła przez zimą.
Muzyka!
Światło! Wielgachna tafla szkła powoduje, że światło bez przeszkód wpada do środka, zostawiając smugi błysku na powierzchni
Namalowanie widoku na drugim planie było sporym wyzwaniem. Nie chciałam, by przytłoczyły przestrzeń, dlatego problem rozwiązałam tak, jak się to zwykło robić w epoce Art Deco. Zaznaczone brzegi, środek "powietrzny"
A na dole - zieleń, już przyrdzewiała jesiennie.
Z przodu - blat z fragmentem talerzyka, zapewne deserowego, z którego właśnie znikło coś pysznego.
A więc - proszę, całość
Bardzo lubię ten obraz, chyba przede wszystkim dlatego, że chciałabym w nim być.
Tak, to ja zjadłam ten deser z talerzyka.
Proszę Państwa, za chwilę będzie gotowa Panienka Rejcz.
Obrazek, który przypomniał mi, jak bardzo lubię faktury.
Nie obyło się bez interwencji pumeksem i zmywakiem - co owszem, jest fajne, jeśli przy okazji nie niszczy się już istniejących udanych fragmentów.
Tym razem się nie dało...
...ale zagrożenie zostało zażegnane.
Nie pamiętam, żebym jakąkolwiek Panienkę malowała z takim napięciem, bo wiedziałam, że efekt, doskonały efekt, jest tuż tuż - ale wciąż CZEGOŚ brakowało. No może to wkurzyć, prawda?
A przecież nie będę czekać i się zastanawiać, kiedy pędzel schnie i wszystko też, tylko ja mokra, a oczy w szczególności. Tak, spłakałam się co najmniej kilka razy - ze złości, z bezsilności. Z wysiłku.
Urządziłam sobie bowiem sesje dziesięcio - jedenastogodzinne, więc rozumiecie.
Ryczałam - a jednocześnie czułam się szczęśliwa. Ot, los malarza.
Teraz "tylko" małe nawet nie poprawki, tylko udoskonalenia - i mogę robić premierę (tfu tfu na psa urok).
Proszę Państwa, zarobiona jestem.
W mojej pracowni życie wre - rowerzysta pędzi na stole
Faktura! Bogactwo faktury, jak widzę rowki w wyschniętej farbie, czuję coś na kształt łakomstwa
Oczywiście to nie koniec - wersja na górze wygląda bardziej interesująco, ale to dlatego, że sama sylwetka w dolnym zdjęciu jeszcze nie jest wpasowana do reszty, która i tak się zmieni na mniej abstakcyjną (trochę szkoda - powiem bardzo szczerze).
Na parapecie urzęduje Rejcz - tu naprawdę mogę pokazać tylko to :
To o Niej myślę najwięcej - pojawia się sporo znaków zapytania.
Na tapczanie za to - Chart (poza Pepą, która mi towarzyszy, bardzo, bardzo ostrożna, by niczego nie nadepnąć i nie potrącić).
Tymczasem zamiast użyć jakiegoś sprawdzonego, sympatycznego zapachu, postanowiłam przetestować Rose Anonyme...
...perfumy Atelier Cologne i męczę się w różanej wacie cukrowej (wciąż piszę o zapachu).
Z anegdotek (bo w końcu malarstwo nie jest dla każdego, a śmieszne rzeczy owszem), przytoczę naszą rodzinną konwersację :
Gucio - Ja bym chyba potrafił być dobrym mężem. Trzeba być miłym, odkładać ubranie na miejsce...
Ja - ...i nigdy nie krytykować wyglądu żony
Wojtek - ...no, chyba, że wygląda naprawdę okropnie, bo w końcu kto jej o tym powie, jak nie najbliższa osoba?
I tym zakończę dzisiejszy odcinek, zapraszając na następny, w którym naprawdę nie wiem, co będzie.
Proszę Państwa, wszyscy wiemy, jaka jest pogoda, a jednak, kurczę, nie mogę się powstrzymać od narzekania!
Co za goronc! I najgorsze, że takie gęste i oblepiające to rozprażone powietrze, jak zupa.
Niby mówię sobie, że o co tyle krzyku, mamy lato, w zeszłym roku w okolicach początku lipca było to samo, ale po prostu żeby budynki były w nocy wyczuwalne na dwa metry - przez rozgrzanie, ja z trudem wierzę w to, co się dzieje.
W nocy robię za białą damę, gdyż wychodzę z Pepą w najchłodniejszym stroju, jaki mam, czyli koszuli nocnej. Gładkiej.
Tym niemniej pracować trzeba, więc popatrzcie, co (na razie) zmalowałam :
Oczywiście obraz mocno się zmieni - nie wyobrażam sobie, by nie skorzystać z TAKIEJ faktury :
Farba wysycha błyskawicznie, nawet na pędzlu. Wyciśnięty na spodeczek "smark" z tubki prawie natychmiast pokrywa się błonką. Tymczasem tempo pracy - żółwie, jak wszystko w gorącym atmosferycznym rosole.
Jakbym chciała, żeby tak, za przeproszeniem, pierdyknęło z nieba, spadła ochładzająca ulewa.
Przez mgnienie - teraz - nagle pojawiło się czerwone światełko - co ja w ogóle plotę??? O pogodzie???
Ale światełko zgasło. Trudno.
Tymczasem nastąpiło zakończenie roku szkolnego, Gucio dostał pierwsze w życiu, prawdziwe świadectwo, z hologramem (które udało nam się zostawić w Żabce, ale na chwilę tylko).
Zjedliśmy obiecaną pizzę
Potem zdychałam na placu zabaw, ale narzekać nie można - jutro ma być gorzej.
Ha!
Swoją drogą, rowerzyści pojawiają się nagle - idzie sobie człowiek, niczego nie podejrzewając, a tu nagle wiatr burzy fryzurę, coś śmiga z boku - bo pojazdu się nie słyszy przecież. Ale to tylko dygresja taka.
Otóż dostałam zaskakujące zlecenie - wyzwanie - Rowerzysta w wersji panienkowej. To oczywiście kwestia umowna - bo upiększać gościa nie będę, wystarczy, że pokażę go w swoim żywiole.
Celowo nie pokazuję w powiększeniu, bo do postaci oraz pojazdu jeszcze wiele dodam, natomiast zależało mi bardzo na dynamice. Rowerzysta - ten "mój" ma swoją wielką pasję. Jeździ ekstremalnie, rajdowo, co daje mi możliwość pokazania go wśród drzew, na leśnej drodze. Z tej okazji zaopatrzyłam się w śmiałe zielenie (tubki) i w ogóle wzięło mnie. To bardzo dobrze, bo nieczęsto sięgam po ten odcień, tymczasem zieleń prześwietlona słońcem jest moim ulubionym kolorem.
Wtorki to u mnie niezwykle pracowity czas. Tak! Zapracowuję sobie na nagrodę.
Jak powszechnie wiadomo, po wtorku następuje środa, a ów dzień to dla mnie tzw. WYJŚCIE. Do kina. Ostatnio się co prawda rozczarowałam - film "Before you", melodramat. Historia dość banalna, ale w nowościach kinowych rzadko spotykana - i co z tego, skoro główna bohaterka zajęłaby pierwsze miejsce w konkursie na najbardziej ruchliwe brwi.
W ciągu pół minuty brwi wykonywały szalony taniec, który miał widzów przekonać, co dzieje się w środku postaci. Na górze czoła, zmarszczone, po skosie, synchronicznie, indywidualnie - każda z osobna. Do tego, w mniejszym stopniu, dodane ruchy warg. Dosłownie jak w parodii. Potwornie irytujące - starałam się nie patrzeć na babkę, ale niestety wciąż eksponowano jej twarz. Przynajmniej tyle dobrego, że jej czoło, mimo młodego wielu, poorały zmarszczki.
Jutro horror - więc wiele się nie spodziewam, ale chodzę na wszystkie, w nadziei, ze się wreszcie "wyboję". Zapewne na sali będę sama (godz. 9.40). Bylebym nie zasnęła.
Mówiłam ostatnio, że zawsze ufam intuicji i dobrze na tym wychodzę.
A dziś... nie słuchałam jej, chociaż :
- oblałam się dżdżownicami w płynie (nawóz do kwiatów)
- odkryłam, że tuberozie zasechł pączek kwiatostanowy
- przejechałam sobie po stopie kółkiem od fotela, siedząc na nim
- szkicując rower nie uwzględniłam miejsca na pedały
- śniło mi się, że mam wejść na 50te piętro bez windy*
*Wojtek powiedział "Kiedy mnie się tak śni, już nie daję się nabrać i zawsze szukam windy - i znajduję, zazwyczaj za drzwiami, gdzie zwykle jest schowek ze szczotkami. Raz tak samo zrobiłem w rzeczywistości - ale za drzwiczkami niestety były tylko szczotki"
Na dodatek niedziela - a wiadomo, "w niedzielę praca w gówno się obraca" - tym niemniej postanowiłam przyłożyć się do Rejcz.
Długo myślałam nad tym, jakiego koloru ma być Jej sukienka. Zadawanie tego pytania powtarzałam o różnych porach dnia i nocy (a, znowu mam poważne trudności ze spaniem) - a jednak odpowiedź zawsze była jedna : biel. Wybierz biel.
Ileż razy musiałam wycierać na mokro te pantofelki!
Sukienkę malowałam dwa razy - bo w gumce zatopiony był jakiś czarny farfocel, który przy wycieraniu ołówka przeciął postać Rejcz czarną smugą.
I zamiast już mocno nadgonić robotę... ech.
Przynajmniej pięknie pachnę
I nie stłukłam flakonika.
Tfu tfu, jeszcze kawał wieczoru przede mną.