WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

piątek, 11 stycznia 2019

Tajemniczy dom

Dawno, dawno temu, jeszcze przed Zimą Stulecia, rodzinnym zwyczajem stały się spacery z psem. Nasze przechadzki Tato urozmaicał mi "opowieściami z dreszczykiem", wziętymi z literatury bądz zmyślonymi. Podekscytowana czekałam na nie, tym bardziej, że Tato często dzielił je na odcinki.
Mieszkaliśmy w dzielnicy zwanej Miasto - Ogród.
Mój dom stał i stoi przy uliczce z gazowymi latarniami,. Wówczas obsługiwał je latarnik, który za kołnierz nie wylewał - w związku z tym zdarzało się, że swoim kijem z haczykiem zapalał latarnie na dzień i gasił w nocy. Obowiązkowy ów człowiek miał wbite w mózg, że trzeba dwa razy na dobę przejść uliczką i pociągnąć za kółeczko przy szklanych banieczkach z gazem.
Sznaucera olbrzyma, wymarzonego psa, rodzice kupili, kiedy rozpoczęłam podstawówkę. Ogromny, czarny i z brodą i brwiami, które dodawały mu nieco komicznego charakteru. Jako wielbicielka Conan Doyla wyobrażałam sobie, że jest psem Baskerville'ów, pomimo jego wielkiej poczciwości.

Nasza - moja i Taty - spacerowa trasa wiodła na tzw. wygon obok dużej willi z lat 30stych, która zawsze wyglądała na opuszczoną. Otoczona chłodnym, dzikim ogrodem, modernistyczna bryła z ciemnymi oknami, choć w jednym z nich zawsze zdawało się, że coś błyska. Fascynował mnie ten dom. Do wejścia prowadziła alejka z omszałych chodnikowych płyt, po jej bokach wprost z ziemi wystawały zgięte rury i rurki, jakby peryskopy podziemnych łodzi. Obok budynku, wyprężone jak żołnierze, stały wysmukłe włoskie topole, podobne do lotek ogromnego ptaka, na sztorc wsadzonych w trawnik.
Ten dom.
Nie tylko od dzieciństwa w pamięci, ale też uwieczniany przeze mnie na zajęciach plastycznych. Nawiasem mówiąc, obniżało mi to ocenę z przedmiotu, bo to nie były wesołe obrazki. Nie przestrzegałam zasady nie wychodzenia za linię. Pani od plastycznego, z wąsikiem i owłosionymi, umięśnionymi łydkami, nie miała za grosz fantazji.

Tyle lat uśpione wspomnienia nagle się odezwały. Latem - bardzo upalnego lipca zeszłego roku. Tydzień przed zaćmieniem Księżyca.



Powstały dwa obrazy - Czerwony i Niebieski (tak je nazywam skrótowo).
Upał wlewał się przez uchylone okno. Odkryłam Robina Guthrie i słuchałam go na okrągło.


Oczywiście pachniałam - jakżeby inaczej. Kolibrem (Hummingdale) Zoologist. Marzycielskie kwiaty (bez!) skąpane w miodowej słodyczy.

Czerwony. 50 x 50 cm. Akryl na płycie.




 Niebieski. 50 x 50 cm. Akryl na płycie.




Chciałam i chcę malować obrazy, na które lubię patrzeć. Jakie to proste. Zeby sobie powiesić na ścianie.
Rzeczywistość, w którą chcę się przenieść.
Przestrzeń i pustka.
Spokój.

Tak wyglądał początek - a w następnym wpisie pokażę, w którą stronę to poszło. Jest mi dobrze, kiedy zawieszam się, patrząc na Czerwony i Niebieski. Jeden w jednym pokoju, drugi w drugim.

Pojechałam, po wielu latach, do "mojego" domu. Z duszą na ramieniu. Wytyczono nowe ulice, na wygon już się nie przejdzie obok willi, ale ona jest, stoi. Budynek ledwie widoczny zza chaszczy i drzew - jakby porzucony. Jednak w małym okienku, na górnym piętrze, paliło się słabe światełko.

5 komentarzy:

  1. Hej, czy mnie się wydaje czy jesteś coraz lepsza? :D
    zu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem na serio : wiem, o co mi chodzi, co i jak chcę pokazać. Czyli jestem bardziej świadoma.
      Dzięx, Zu!

      Usuń
  2. Tu Rejcz.

    Fenomenalnie się czyta Twoje anegdoty. Przenosisz mnie do tych miejsc, ja je widzę, jestem na tym spacerze. W zasadzie miewałam podobne minus pies i nie to miasto. ;).

    Obrazy - moje pierwsze skojarzenia to USA i NASA. Choc znam tylko z filmow. Ta przestrzeń i kolory.

    Ciekawe co z nich zostało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co zostało z obrazów? To jest stan bieżący - wiszą u mnie na ścianie. Taka nowość!

      Usuń