Czy znacie tę zabawę, kiedy na kartce papieru rysujecie cokolwiek, bez planowania, najlepiej liniowo, a potem druga osoba następny kawałek, potem znowu wy - i tak do skończenia rysunku.
Jest zabawa, bo żadne z was nie wie, do czego dojdziecie.
Ja się zabawiłam sama ze sobą.
Potrzebowałam zaczętego obrazu, którego nie będzie mi żal, choćby nie wiem, co.
Powstał, kiedy jeszcze w naszym kraju było ciepło.
"Nie zmieniaj go!" zakrzyknęła moja przyjaciółka.
"Ale ja go nie lubię. JEJ nie lubię."
"Nie lubisz nabzdyczonych nauczycielek?"
"I kujonek w okularach! To koniec"
(i początek)
Więc, ten tego ten, obróciłam ją o 180 stopni
Nadeszły ciężkie dni.
Rano, przed wyjściem z domu, uśmiechałam się do niej i mówiłam "Co by się nie stało, wieczorem przyjdę do ciebie". Albo za tydzień - po pobycie w szpitalu. I tak było - a ona sobie patrzyła, jakby nigdy nic i w jakiś dziwny sposób pocieszała mnie.
Aż wreszcie, kiedy sprawy się rozwiązały, nadeszła pora na następny ruch.
Teraz myślę o wprowadzeniu koloru.
I myślę.
I myślę.
Spróbować na pewno muszę (chcę) - biorę pod uwagę ewentualny powrót do czerni i bieli.
To w odcinku drugim.
Och, Twoje ostatnie "domy" są prosto ze snów Chirico, to mnie niepokoi (ale operowanie kolorem dużo lepsze!)... złożyłem życzenia urodzinowe 6. stycznia, pod tym postem z czerwca (pewnie nie masz powiadomień). Paputki! ;)
OdpowiedzUsuńZaraz zajrzę - z góry dziękuję za pamięć! Bardzo lubię Chirico, ale jest dla mnie zbyt dosłowny. Ale operowanie światłem - bomba.
Usuń