WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

niedziela, 10 września 2017

Sztuka Latania - dramat w dwóch częściach

Część pierwsza

Wielkie płótno.
120 na 80 cm. Tak duże, że na sztalugach się nie mieści, a kiedy je maluję, nie domykają się drzwi w pracowni. Płótno z roku 1954, podarunek.

Aukcja, do której mnie zaproszono, nosi tytuł Ciało Płeć Gender.
Więc ciało. Powstał szkic węglem. Kobieta.


Muzyka


Szkic węglem, ruchliwa kreska.


Wersji pojawiających się i znikających powstało kilkadziesiąt.
Wreszcie, kiedy postać skończyłam, postanowiłam podkreślić jej spadanie i dodać liście.




Trochę mnie mdliło od liryzmu, nie powiem...
ALE teoretycznie wszystko grało. Dramatyzm był.


Dramat zaczął sie podstępnie i bez zapowiedzi.
Kobieta zginęła wśród agresywnych czarnych plam.
Nerwowy spacer z psem - i decyzja, żeby liście rozbielić, schować trochę.

Pierwsza w nocy, druga, trzecia.




I co z tego, że na żywo było ok, skoro na zdjęciach sylwetka wciąż się gubiła (mimo najmocniejszych okularów).
Wyobrazcie sobie : obraz na internetowej aukcji, czyli kupujący widzi tylko Sztukę Latania na ekranie. Przecież nie dopiszę "Ręczę słowem malarki, że na żywo jest dobrze, zupełnie inaczej, niż na zdjęciu".

Trzeba przemalować. Ale jak, do ciężkiej cholery? Przecież zginie piękna "skalista" faktura? A ja znowu stanę w punkcie wyjścia.
Nerwy, nerwy.
Huśtawka. Oszczędzę Wam szczegółowego opisu.

Wreszcie decyzja o zmianie i pogodzenie się. Tak, stracę wszystko, co mi się podobało w tej wersji. To już nie będzie TEN obraz. Odwagi - mówił mi wewnętrzny głos.
Skoro nie może zostać, jak jest, niech będzie zupełnie inaczej.

Muzyka :


Część druga

Fakturę zamalowałam. Wybrałam kolory, kojarzące się z przestrzenią, niebem.
Kamień zamieniłam na powietrze.



Dodałam jaskółkę - jerzyka kochanego, mistrza lotu, którego przeciągłych gwizdów nie słyszę już od tygodni. Odleciały jerzyki do ciepłych krajów, tysiące kilometrów, lecą pewnie jeszcze, dniem i nocą. Te starsze i dzieci, wyklute u nas.



Obraz w ciemnawej pracowni, kiedy kończyłam pracę, wyglądał jak o zmierzchu.




Udało mi się zachować wygięcie kibici, obłą linię bioder



oraz rozświetlone łono, tak to nazwijmy



I wreszcie całość :


Sztuka Latania...? Czy Sztuka Spadania?


Co komu pasuje.

Jedno wiem : marzę o pracy z obrazem na dykcie, nad którym można się znęcać, wycierać go, przemalowywać w nieskończoność, wchodzić pod prysznic, szorować nawet kłębkiem drutu. Nienawidzę przymusu ostrożności przy malowaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz