WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 20 maja 2020

Hardkorowa pocztówka z przeszłości

Nigdy nie byłam nieśmiała, prawdopodobnie z powodu wrodzonego gadulstwa. U nas w domu, jeśli nie przerwało drugiej osobie, traciło się prawo głosu.
Ciche dni? A w życiu. Lubiliśmy rozmawiać. Z naszego tria został duet, mój i Mamy i nasz dwugłos nie stracił na dynamice.


Na szczęście w moim obecnym rodzinnym domu to się nie zmieniło i każde z nas dostaje ex aequo pierwsze miejsce, no, może Pepa przoduje, gdyż jest psem, który musi wszystkich poinformować o tym, że dozorczyni zmywa podłogę albo wchodzi listonosz.
A jednak jest w moim życiu pasmo wielu lat, kiedy byłam zgłuszona i brakowało mi zwykłego animuszu. Nie wszystko pamiętam. Tylko smugę. Aż się sama dziwię, jak mogę mieć aż takie dziury w życiorysie. Jak się postaram, to tak, składa się rok do roku, przeszłość, dawne sprawy, które, jak mawiał Tato, rzucają długie cienie. Długie, ale nie nieskończone, tym niemniej od czasu do czasu robi się ciemnawo.


Gdyby kogoś zapytać, jaka byłam wtedy, pewnie powiedziałby "nieśmiała". Wtedy były ciche dni i tygodnie, ale w najgorszych chwilach dostrzegałam komizm sytuacji. Pierwsze małżeństwo trwało 10 lat, bardzo długich lat, kiedy dawaliśmy sobie wzajemnie do wiwatu. Już po rozwodzie, kiedy byłam związana z moim obecnym mężem, Witek utrzymywał ze mną, z nami, kontakt.
Pamiętam, byłam już w ciąży z Wojtkiem, ze śmiechem powiedziałam do byłego męża :
"Jak ja mogłam wyjść za ciebie za mąż???"
"To jeszcze nic!" - odrzekł "Jak ja mogłem się z tobą ożenić?"
Naprawdę się cieszył, że jestem szczęśliwa, że maluję, myślę, że kamień spadł mu z serca
"Przecież mówiłem ci, że będzie drugie rozdanie!" - to fakt. Wojtek i ja, oboje po rozwodzie.


Witek podarował Guciowi, jeszcze nienarodzonemu, pierwszy wózek, bo nasi synowie są w podobnym wieku.
Pewnie poznałabym tego chłopca, Leona, ale kontakt z Witkiem nagle się urwał.
Kiedy byłam w 9-tym miesiącu ciąży, zadzwonił telefon. Wojtek odebrał, byłam w sąsiednim pokoju. "Kto dzwonił?" zapytałam (dzwonili z telewizji z programu Uwaga)
"Usiądź"
"Co się stało?"
"Witek nie żyje. Został zamordowany"



Stare sprawy rzucają długie cienie.



Paradoksalnie, kiedy moje pierwsze małżeństwo się skończyło, wróciłam, po latach (!) do twórczości. Kiedy było mi źle, malowałam wesołe obrazy. Bajkowe zwierzęta.



Teraz... widzę to, co przeszło, ale się nie oglądam. Chyba, że to do czegoś potrzebne. Gdyby można było wziąć z bagażu lat to, co najlepsze, a resztę odrzucić. Melancholia i energia idą w parze, co jednak mocno spowalnia prędkość, za to przebyta w ten sposób droga jest bardzo cenna. Może się tylko usprawiedliwiam?




Obraz jest o zmianie, która wciąż zachodzi, o przepoczwarzaniu, bo nie osiągnęłam jeszcze swojego celu ale bardzo na niego pracuję.



 Ale też o współistnieniu smutku i radości, gwałtowności i spokoju. Ten obraz miał ilustrować mój sen o zaczarowanym ogrodzie, tymczasem zdominowała go rzeczywistość.


Chyba, że jeszcze go przemaluję.

2 komentarze:

  1. Podoba mi się ten obraz. Nie przypuszczałem, że Twoje pierwsze małżeństwo trwało aż 10 lat! Zgadywałbym, że ze trzy... i ten tragiczny finał. Nie wiedziałem, że miał syna. Jakie to wszystko smutne strasznie. Gryx

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba Ci się! Nie myślałam, ale bardzo mi miło. Tak, smutne, tym bardziej, że sprawiedliwości nie stało się za dość. Morderczyni odsiedziała 4,5 roku (drogi adwokat załatwił "zranienie ze skutkiem śmiertelnym", chodzi sobie po świecie zadowolona i wcale nie żałuje tego, co zrobiła.

    OdpowiedzUsuń