WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

piątek, 18 października 2019

Zostałam napadnięta

Wyszłam tuż po północy na spacer z psem. Chodzę zawsze przy ulicy, nie zapuszczam się w żadne zakamarki. Kiedy już skręcałam do domu, młody mężczyzna, kilkanaście metrów ode mnie, krzyknął "Czy to pani ten pies?" i zanim zdążyłam odpowiedzieć, zaczął biec w moim kierunku z takim wyrazem twarzy i desperacją, że wiedziałam, że się na mnie rzuci.
To był moment.
Dobiegł do mnie, przewrócił na chodnik, przycisnął do ziemi i zatkał mi usta dłonią.
Próbowałam krzyczeć, najpierw o pomoc, przypomniałam sobie, że to nie skutkuje i zaczęłam się drzeć "Pożar, ratunku" - ale nie mogłam, bo cały czas jego dłoń zasłaniała mi usta. "Nie boję się ciebie, skurwysynu" wrzasnęłam strasznym głosem, próbując się bezskutecznie uwolnić.
Wtedy i on, prawie do ucha, zaczął wykrzykiwać "Obronię cię, jesteś bezpieczna, nie dam cię skrzywdzić komunizmowi, nic ci nie zrobią".
Co zrobić, cały czas myślałam, a on wprost do ucha skandował prawie, jak maszynka, o komuniźmie, że nie pozwoli, żeby mi się stała krzywda.

Wtedy zmieniłam strategię - bo żadni z sąsiadów nie zareagowali. Widziałam, że w paru oknach zgasło światło. "Człowieku, jestem chora" - napastnik poluźnił uścisk, zdjął rękę z mojej twarzy. "Choruję na nowotwór, nie wolno mi się denerwować" - i zaczęłam symulować, że mdleję.
Cały czas trzymałam Pepę na smyczy!
"Zadzwonię po pogotowie" - powiedział i rzeczywiście wziął komórkę (swoją) i zadzwonił. "Gdzie my jesteśmy, jaki tu jest adres???" potrząsnął mną, bo widziałam, że się boi, że stracę przytomność. Dał mi komórkę do ucha "Mów!" - powiedziałam, że zostałam napadnięta, wtedy on zaprzeczył. "Co pani mówi???" - i do dyspozytorki powiedział, że upadłam i podbiegł mi na pomoc.
W międzyczasie dwie młode osoby (DZIĘKUJĘ) zainteresowały się, co się stało.
Leżałam na chodniku, trzymając wciąż psa, młodzi zapytali, co się dzieje.
Napastnik przejął stery "Pani zasłabła, upadła, więc rzuciłem się na pomoc".
Oczywiście zaprzeczyłam energicznie - para osób wyglądała na skonsternowaną.
"Dzwońcie na policję!" powiedziałam im. "Policja zaraz tu będzie" odrzekli.
Wtedy podszedł jeszcze jeden mężczyzna, najwyraźniej towarzysz napastnika.
"Spierdalamy, zaraz przyjedzie policja!"
Wówczas napastnik pochylił się nade mną, leżącą wciąż bez ruchu (tak mi doradziła dyspozytorka pogotowia) "Nie zostawię cię tutaj, do końca życia, weź moją rękę, zobacz, dotknij serca"

"Człowieku, dlaczego ja, skąd ty jesteś, z jakiejś partii? Dlaczego chcesz mnie uchronić przed komunizmem, co ja mam z tym wspólnego???"
"A co, lubisz komuchów? Uważasz, że są ok?"
"Nie, ale dlaczego ja Kim ty jesteś, należysz do jakiejś partii, kim jesteś???"
"Jestem żołnierzem"

Ściana, pod którą leżałam, zrobiła się niebieska od migających świateł radiowozu.
"Spierdalamy!" krzyknął drugi facet - i zniknęli za rogiem.
Młodzi ludzie nie odeszli, powiedzieli policji, gdzie poszedł napastnik z kolegą.

Policjantka wyszła z samochodu "Jak się pani czuje? Może się pani ruszać?"
Wstałam (trzymając pieska na smyczy), zaprosiła mnie do radiowozu. Pepa wsiadła z ochotą i zainteresowaniem i natychmiast wskoczyła na wolne obok mnie siedzenie z tyłu, opanierowując białą sierścią policyjną tapicerkę.

Okazało się, że mają jego telefon...

Przyjechało pogotowie, też mieli jego komórkę. Zapytali, jak się czuję, czy potrzebuję pomocy. Podpisałam papier, że nie, żeby formalnie mogli odjechać. Policjantka zadzwoniła pod numer napastnika - podał jej swoje dane, cały czas mówiąc swoją wersję - że rzucił mi się na pomoc, bo rzekomo zasłabłam.

Wreszcie policja odwiozła mnie pod drzwi - weszłam do mieszkania i oczywiście zadzwoniłam do Wojtka, który był na planie filmowym.
Nagle... domofon

Nie rozłączyłam się z W. tak, na wszelki wypadek, ale przed domem stał radiowóz. Z otwartymi drzwiami - a na siedzeniu kto? Tak, on. Znowu z gadką, że potrzebowałam pomocy, że kłamię, że zostałam napadnięta, że przecież nic mi nie zginęło ani mnie nie skrzywdził.
"Jak to, nie skrzywdził? Przewróciłeś mnie, nie dałeś się ruszyć i zatkałeś ręką usta - to jest pomoc?"
"Ona kłamie! To ja wezwałem pogotowie, rzuciłem się na pomoc!"
(ponieważ wczoraj zmieniłam telefon i nie do końca umiem go obsługiwać, zrobiłam bezwiednie na głośnomówiący, a W. wciąż był na linii)
Nagle z kieszeni rozległ się głos "Ale koleś pierdoli, ja nie mogę" - rozległ się baryton mojego męża.

Policjantka wyszła z samochodu. Zapytałam, co ja mogę zrobić?
Mogę wnieść sprawę sądową o naruszenie nietykalności, o ile będą świadkowie.
Czy będą? Jutro się dowiem. Okazało się, że napastnik sam podał policji miejsce, gdzie jest.
Chory psychicznie, niebezpieczny człowiek. Jeśli faktycznie żołnierz, to powinien wylecieć natychmiast.
Policjantka powiedziała, że w samochodzie też chciał policję bronić przed komunizmem i do wiary przekonywać.

Teraz najlepsze, co mogę zrobić, poza spaniem (a chyba jednak nie zasnę szybko) to pójść do malowania. Przed feralnym spacerem zlikwidowałam głowę postaci na nowym obrazie.
Poperfumowałam się Rundholtzem 2020 Mars, kadzidlanym mocarzem - praktycznie niezmywalnym. Śmiem twierdzić, że ręka tego zbira wciąż pachnie kadzidłem, co w kontekście jego chorej wiary może być zinterpretowane jako znak, przez niego, oczywiście.

Idę do malowania, emocje mi zejdą.
Dobrej nocy.
Nic mi nie jest, tylko siniak na łokciu.

7 komentarzy:

  1. Dobrze, że nic Ci się nie stało
    Tru

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszna historia. Justynko, trzymaj się i oby więcej nie spotkały Cię takie sytuacje. Zdrowia życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę u Ciebie ulepić pistolet z porcelany - dziękuję <3 Miło Cię tu widzieć

      Usuń
  3. Bogowie, co za popieprz , całe szczęście , że nic Ci się nie stało !
    Noś w kieszeni dezodorant w sprayu - równie skuteczny jak gaz pieprzowy a łatwiej dostępny .

    OdpowiedzUsuń