Tego dnia wzięłam walizę na kółkach, przytroczyłam kijki do nordic walking, co nadało jej wojowniczego charakteru i pojechałam na kontrolę do Centrum Onkologii.
To ogromny budynek, moloch, korytarze ciągną się kilometrami, morze smutku i łez. Zdarza się uśmiech, nawet śmiech, na który wszyscy się odwracają, żeby zobaczyć, czy ktoś zwariował? Z tego wszystkiego.
Dlatego zawsze wkładam tam żywe kolory, zawsze mówię dzień dobry, prostuję się i wysoko trzymam głowę, choćby nie wiem, co. Teraz wyobraźcie sobie, że tak dobrych badań nie miałam od dwóch lat! A musicie wiedzieć, że od ponad miesiąca jestem na zdrowotnej diecie.
Lekkim krokiem, w euforycznym nastroju, wyszłam na zewnątrz, na słońce i wiatr, ciągnąc swoją walichę, która wydała mi się lżejsza o 10 kilo, z tej całej radości. Po 7,5 godzinach, bo w Instytucie nigdy nie jest się krótko.
Pomknęłam na dworzec, ledwie zdążyłam - trzy minutki przed odjazdem pociągu.
Godzina z hakiem i otwierałam drzwi drewnianego domu w lesie. Takie jest życie - ludzie to mówią, kiedy spotyka ich nieszczęście, a ja odwrotnie, na szczęście tak mówię.
Jeszcze świeże ślady po pobraniach krwi, a ja siedzę sobie na ganku, jak królowa.
Czekam na zmierzch, tonąc w zapachu drewna, lasu, wciągając w płuca rześki chłód.
Postanowiłam spać na werandzie.
Rano domek zalało słońce i jaskrawość zieleni
We wsi spotkałam 5 osób. Każda powiedziała mi "dzień dobry". Na każdym kroku kapliczki i krzyże.
Las młody, nie to, co na Mojej Promenadzie na Mazurach. Nie ma strzelistych pni i prześwietlonego podłoża, jest ciemnawo i tajemniczo. Aż tu nagle, zamiast polany, prostokąty zbóż.
Las w dużym stopniu dębowy, dęby, wiekowe, często się spotyka. Najsłynniejszym jest Sławoj.
Jego wiek ocenia się na 600 lat co najmniej. Pusty w środku, rozpękłby się na dwie części, gdyby nie spięto go... no, właśnie, czym?
Mówi się, że to gąsienica czołgu z I wojny światowej. Inni twierdzą, że część traktora, jeszcze inni, że pas transmisyjny. Lub kawałek czołgu z tajnej alianckiej dostawy.
Spytałam miejscowego, dziadka siedzącego na progu domku (na każdej ścianie po dwie, trzy budki dla ptaków) czy wie coś o pustym dębie w dworskim parku.
" Pani, ile myśmy w tym dębie wódki wypili! Milicja nas goniła, to mówiliśmy, że padało i trzeba było się schronić"
Dąb pierwszy raz zobaczyłam dwa lata temu, pomiędzy cotygodniowymi sesjami chemioterapii. Podeszłam do niego i modliłam się o zdrowie. Na głowie kolorowa chusteczka ukrywająca łysą czaszkę. Pogłaskałam wiekowy pień i wtedy dąb spojrzał na mnie.
Sęk ukształtował korę na kształt oka, wyglądającego na słoniowe, przyglądające mi się z uważną mądrością. Popłakałam się wtedy. Nie wiedziałam, czy go jeszcze zobaczę.
KONIEC części pierwszej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz