Ja już nie mogę z tym kolorem.
Nie wiem, czy to chęć wycofania, czy zimno, choć już powinno być ciepło... ale wracam do czerni.
Wspomnieniowo wkleję na do widzenia fragmenty ostatnich obrazów, jeszcze barwnych.
Moje kolorowe wakacje i tak trwały długo... i po co.
Żeby się przekonać, że źle mi się robi na widok błękitu, od czerwieni wręcz boli mnie głowa.
Czarny. Rasowy, zawsze odpowiedni, minimalistyczny.
W każdą podroż bierze się jedną tubkę, a nie walizę akryli.
Mam dość, przesyt.
Najchętniej każdy z tych obrazów zamalowałabym na czarno. W zasadzie można byłoby zrobić z tego hapening. I o ile lepsze od np spalenia obrazów - zamalowując pozyskuję bowiem podłoża na nowe prace. Żegnajcie domki.
Wspomniałam o wycofaniu. Moje prace są coraz bardziej osobiste, nie mam ochoty nikomu ich pokazywać. To by było jak korzystanie z tego samego ręcznika... czy jakoś tak.
Co za poczucie wolności!
Nie trzeba się starać o wystawę, przestaje być ważne zdanie widzów, bo ich nie ma po prostu. To mój wybór. Teraz moja twórczość malarska zaczyna być jedynie moim terytorium.
O nie !!!! Jakie czarno, jakie spalić. Straszne rzeczy.
OdpowiedzUsuńWzięłabym wszystkie ale w związku ze zbliżającym się urlopem nie mam za co 😂.
OdpowiedzUsuńJustynko, to żart prima aprilisowy, prawda? !!!
OdpowiedzUsuńNo dobra, przyznaję się. Oczywiście, to żart!
OdpowiedzUsuń