WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

wtorek, 4 czerwca 2013

Kraków Mon Amour część 1

Ostatnio byłam w Krakowie w latach 90tych, więc kiedy znajoma z forum perfumowego, Dzika Truskawa (Agata), zaprosiła mnie do siebie na ostatni długi weekend, skwapliwie skorzystałam.
Ponieważ ktoś musiał zostać z psami, więc pojechaliśmy sami - ja z Gustawem, w najdłuższą w jego pięcioletnim życiu podróż.
Gucio już parę dni wczesniej zapowiadał w przedszkolu, że wyjeżdża do Dzikiej Truskawy, wprawiając panie w konsternację.

Od razu mówię - jak kocham jeździć pociągiem, nienawidzę do niego wsiadać, a z Guciem i walizką wręcz nie jestem w stanie. Dziura pomiędzy peronem a podłogą wagonu mnie przeraża, zawsze więc mam na podorędziu historyjkę (nawet prawdziwą częściowo) o ręce kontuzjowanej w wypadku - tym razem do pomocy zwerbowałam przemiłego młodzieńca, który przez całą drogę zabawiał mi synka - hitem okazało się techno wykonywane na gębie i celofanie od papierosów. Konaliśmy ze śmiechu - i uparcie przychodziło mi do głowy stwierdzenie, że mężczyźni dojrzewają do piątego roku życia, później tylko rosną.

Dotarliśmy późnym wieczorem i szybko położyliśmy się spać - i to był błąd, gdyż Gustaw obudził się koło 7. rano. O takiej porze nie reaguję na żadne bodźce, jakiś czas więc minął, kiedy, jak przez mgłę, usłyszałam męski, surowy głos "Niektórzy chcą tu spać".
Podobno Gustaw składał i rozkładał z trzaskiem swoją turystyczną suszarkę ( z którą śpi zamiast misia), organizował "centrum sterowania" (połączone umownie w koło urządzenia elektryczne, przedłużacze, ładowarki itp.), szurał, mruczał piosenkę o pajączkach oraz odkręcał wodę.

Dodam, że czyjakolwiek aktywność byłaby uciążliwa, bo spaliśmy w jednym pokoju - Truskawa, Adaś i my. Oczywiście na dwóch łóżkach.

Swoją drogą Adam z tyłu wprawiał mnie za każdym razem w osłupienie, bo plecy od góry do...końca miał ozdobione kaskadami lśniących, grubych, złotych włosów, godnych Violetty Villas. W każdym razie wspanialszych pukli nie widziałam nigdy (moja Mama zapytałaby "No i po co facetowi takie włosy?" - zupełnie jakby je zabrał kobiecie).

Do następnej nocy postanowiłam Gucia przygotować - po pierwsze, niepedagogicznie, trzymaliśmy Go wieczorem bez snu ile się dało, dodatkowo starając się o jak najbardziej hipnotyzujący wyraz twarzy powtarzałam Mu, że kiedy się obudzi, ma z powrotem pójść spać.
Poskutkowało.
Co prawda zajmował pozycję prostopadłą do mnie, kładąc mi stopy na czole, ale dawał się dobudzić koło 10tej rano. Potem przez cały czas naszego szykowania się odkurzał.

Postanowiłam poznać Kraków "od kuchni" (w zasadzie można powiedzieć, że ucztowałam w perfumerii - ale o tym w jutrzejszej, drugiej części).

Nie sposób było przejść obojętnie obok ciuchów używanych rozsianych akurat w sąsiedztwie domu Truskawy. Z wystaw lśniły i mamiły przyodziewki gęsto obsypane cekinami, nie skąpiono koronek, wystrzępień i asymetrii - po prostu panie sprzedające musiały umieścić najatrakcyjniejszą przynętę tuż za szybą.

Proszę Państwa, żeby nie być gołosłowną, umieszczam zdjęcie kreacji, którą, kiedy zobaczyłam wiszącą na wysokim haku pod sufitem. Oceniłam rozmiar i wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, żeby Agata ją miała - choć lepiej byloby uzyć powazniej brzmiącego "posiadała". Uwaga - ta suknia sama stoi!
Na szczęście nie musiałam długo skłaniać Tru do nabytku - po prostu rzucałam odpowiedziami na pytanie 'Ale gdzie ja TO założę?"

Prosz!


Idealny strój do :
wyrzucania śmieci
wizyty inksenta i gazowników
odbierania przesyłki od listonosza
pojawienia się gdzieś incognito
że o ślubie nie wspomnę (niekoniecznie własnym).
Gustaw, zobaczywszy Agatę w stroju księżniczki, wyszeptał "Truskawo, jesteś piękna".

Kraków to przedziwne miasto - Tru mówiła, że trudno o minimalny wybór herbat, że z innymi oczywistymi artykułami też może być problem. A należą do nich - baterie paluszki. W kioskach nie ma (są te najmniejsze), to samo w Almie, drogeriach itp.
W Euro AGD - były.
Szczęśliwa podeszłam do kasy.
"Tylko drobne poproszę! Ze stówy nie wydam." powiedziała osoba z plakietką Krystyna.
"Oj, nie wiem, nie wiem" zmartwiłam się.
"Za drobne nawet wiersz mogę powiedzieć" zachęcała pani.
Znalazlam 10zł - "No to poproszę wiersz!" rzuciłam bardziej dla żartu.
Ale pani Krystyna nie żartowała. Wzniosła oczy w kierunku kamery w Euro, odchrząknęła i niespodziewanie niskim głosem wyrecytowała:
"Kiedy się wypełniły dni
I przyszło zginać latem
Prosto do nieba czwórkami szli
Żołnierze z Westerplatte. Może być?"
Byłam o krok od uściskania sprzedawczyni, udało mi się powstrzymać tylko dzięki temu, że poleciałam szybko do Agaty, chcąc Jej wszystko opowiedzieć (nawiasem mówiąc, kiedy per Agata zwracałam się do Tru, Gucio mówił, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami - "To nie jest żadna Agata, tylko Dzika Truskawa")

Jednak niektóre rzeczy w Krakowie są takie, że nigdzie indziej ich nie znajdziesz. Nie, nie Wawel, tylko Napoleon - a dokładnie Napoleon 2.
Jest to ciastko - monstrum, wielkości połowy pudełka do butów (niestety nie mogłam zrobić zdjęcia z powodu braku bateryjek), sześcian z rozetą na wierzchu, zrobiony z pianki. Występuje w dwóch odmianach, jak magnolie - białej i różowej (a pachnie nawet lepiej niż one). Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy go zobaczyłam, i własnym uszom, kiedy powiedziałam "Poproszę na miejscu".
Stoliczek umieszczono tuż za szybką - nie było turysty, który by się nie wgapiał w mój torcik jak szpak w pięć złotych, a nawet dwie osoby zrobiły zdjęcia Napoleonowi.
Nie zjadłam do końca, a potem w torbie - worze, wzięłam go za apaszkę i próbując wyczuć paluchami, czy to ona, pozbawiłam torcik kształtu, spłaszczyłam i podziurawiłam.

W Krakowie, na Kazimierzu, w budynku rytualnej (byłej) żydowskiej rzeźni, okrąglaku z okienkami, znajduje się multipleks zapiekankowy. Czeka się długo, ale warto - dostałam po prostu cudo o nazwie "Zielona Fantazja" szpinak, z fetą i świeżym ogórkiem. Tylko...trzeba mieć ze sobą lusterko i gumę do żucia, bo widok zębów jest katastrofalny - szczególnie w szparach (lub tym czymś, co jest zamiast nich) lokuje się miazga szpinakowa.

Zwiedziłysmy muzeum w starej zajezdni - najbardziej interesująca część interaktywna. Mieli nawet koło, jak u chomika, tylko w ludzkim rozmiarze. Można było sobie pobiegać. Nic przyjemnego.
Samochód z kwadratowymi "kołami" - jeżdżący.
Bawiliśmy się świetnie.




Nastąpił wreszcie Dzień Dziecka - lało cały czas.
Od razu w ciucheksie - strzał w 10tkę.
Piesowąż.


Gustaw go kocha.
Na pytanie pani Mirelki, jak było w Krakowie, odpowiedział:
"Kupiliśmy psa. On jest bardzo długi i nie ma nóg".

Zaplanowałyśmy z Tru spotkanie z krakowską odnogą forum perfumowego - i udałoby się bardzo, gdyby nie wiadomość, która ścięła mnie z nóg - otóż mój ostatni obrazek z Kate dotarł do klientki pęknięty! W paskudny sposób - na skos.
Nie do uratowania.
Wzięłam winę na siebie i postanowiłam namalować nowy - najlepiej, by był identyczny, bo klientce bardzo przypadł do gustu. Ale ja kopii nie robię.
Podjęłam wyzwanie. I wykonałam. Z księżycem.




O powrocie (jeszcze czegoś takiego nie przeżyłam) i oczywiście Lului napiszę oddzielnie. Materiał na oddzielną opowieść.

Szkoda, że już jetem w Warszawie. Pociesza mnie intensywna woń Harissy CdG z Lului. Jaka ona śliczna.

8 komentarzy:

  1. Świetnie się czytało, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Jazdę pociągiem również bardzo lubię, pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ileż byłaby przyjemniejsza podróż pociągiem, gdyby nie ciążyło nade mną wejście i wyjście. Jak z za dużym rowerem - jedzie się przyjemnie, ale co z tego, kiedy sielankę mąci groźba wywrotki.

      Usuń
  2. A jednak Harissa! Niech się dobrze nosi!
    Czytając o poetycznej pani kasjerce, poplułam monitor - uwielbiam takie obrazki z życia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednak tak, wygrała, ale to nie ostatni zakup...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tylko napiszę, że bardzo miło było Cię gościć i mam nadzieję, że uda sie to powtórzyć :D Na zwiedzanie czekają m. in. Nowa Huta i kamienica z łabędziem :)
    Tru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musisz mnie zachęcać - i jednocześnie my zapraszamy - Warszawa czeka. Jak pomyślę, że tydzień temu był pierwszy dzień w Krakowie, aż mi się serce tam wyrywa :)

      Usuń
  5. powinnaś pisać książki, dobrze się bawię czytając Twoje wpisy, masz poczucie humoru w stylu Joanny Chmielewskiej (uwielbiam jej kryminały)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń