WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

niedziela, 5 stycznia 2014

Przełamując strach

Wybraliśmy się we trójkę do Wilanowa na Festiwal Światła. Impreza nieco nas rozczarowała, ale Gustawowi się podobało. Postanowiliśmy się rozdzielić - Wojtek miał pójść po zakupy w kierunku samochodu, a ja z synkiem postanowiłam zahaczyć o ogromny plac zabaw.

Pośród różnych mniej lub bardziej bezpiecznych obiektów Gucio wypatrzył wysoką na dwa piętra wieżę, kończącą się zjeżdżalnią.
Na samą górę prowadziły jakby podesty bez schodów - na każdym poziomie stało któreś z rodziców, podsadzając pociechy coraz wyżej. Licząc na pomocne dłonie dorosłych, zostałam na dole, czekając na zjazd syna.


Niestety, drugi poziom nie był obsadzony przez opiekunów, a więc dzieciaki wdrapywały się same. Gucio nie mógł - wysokość okazała się nie do pokonania, na początku więc stał, coraz bardziej zrozpaczony, zachęcony przeze mnie walecznymi okrzykami - spróbował - i ku mojemu przerażeniu spadł na piasek, a jego głowa o ćwierć metra minęła wystający kant palety z desek.
Wybuchł szlochem i przybiegł do mnie, wtulając się i drżąc.

Już chciałam zrobić w tył zwrot, kiedy stojący nieopodal pan powiedział do mnie "Proszę pani, on MUSI tam wejść, inaczej będzie miał blokadę do końca życia". Nie musiałam się długo zastanawiać, racja bezsprzeczna - ukucnęłam, patrząc w pełne łez oczy synka "Kochanie, wiesz, powinniśmy tam wrócić" - na co On pokiwał wolno głową.
Tak więc zaczęliśmy się znów wdrapywać, tym razem we dwójkę.

I tu muszą Państwo coś wiedzieć - moja prawa ręka nie do końca jest sprawna, gdyż przy urodzeniu wyrwano mi ją z barku. Ponieważ byłam dwumiesięcznym wcześniakiem, zatrzymano mnie w szpitalu przez 2 tygodnie - niestety, nie nastawiając ręki. W domu okazało się, że tak, jak lewa rączka wygląda normalnie, prawa jest kością obciągniętą skórą, z mięśniami prawie w zaniku. Groziło mi poważne inwalidztwo.
Przez całe dzieciństwo, aż do połowy liceum byłam poddana rehabilitacji, która doprowadziła do tego, że moja ułomność jest niemal niezauważalna, choć ramię krótsze o 2,5 cm i w pasie od barku do kciuka nie mam czucia, brak wyprostu w łokciu i pewne ruchy ograniczone.
W przedszkolu uzyskałam pewną popularność, bo dawałam się szczypać, a co sympatyczniejszym rówieśnikom nawet nakłuwać - i nie czułam nic. Ale podstawówka to udręka - ja - najgorsza z WFu, przez co szykanowana przez dzieciaki.
I przede wszystkim - bałam się wszelkich sprawnościowych konkurencji, odmawiając nawet podjęcia prób.

Wracając do wieży - wspinanie się na kolejne poziomy stało się wyzwaniem - podsadzałam niziołki (tak dzieci nazywa znajoma) i sama, czując się jak krowa, osiągałam jednak coraz większą wysokość.


Wreszcie dobrnęliśmy pod najwyższy podest kończący się rurą. Tam rodzice już nie docierali - dzieciaki wchodziły do ciemnego otworu a dorośli biegli do wylotu.
Ale...Gucio nie chciał wejść. "Mamo, Mamo, chodź!" wykrzykiwał przez łzy i zrozpaczony odmówił samotnego zjazdu. Mimo, że dzieci same się oferowały, że zjadą z Nim, mimo obietnic nagrody...
"Tylko z tobą mogę zjechać, podam ci rączkę!" - i wyciągał dłonie, po policzkach spływały łzy, usta Mu się trzęsły.
Co robić, no co do cholery robić???
Przecież nie mogę się wycofać! Co by to oznaczało dla Gustawa? Dla mnie? Miotałam się, próbowałam różnych sposobów - a to tyłem, a to bokiem, a Gucio stał nade mną i szlochał.
Wreszcie - nie wiem, jak, musiałam obiema rękami chwycić się prętów z boku, podniosłam się i wpełzłam, spocona, jak mysz.

I wtedy zobaczyłam ciemny otwór rury (była gdzieś szósta po południu), spojrzałam w dół, na małe ludziki, potem znowu w rurę i wstrząsanego szlochami synka...usiadłam na progu otchłani (jeszcze jedna dziewczynka rzuciła "niech pani uważa, można się przestraszyć szybkości"), Gustaw z przodu, odepchnęłam się - i pojechaliśmy, ja wrzeszczałam "Brawo Guuucioooo!" chociaż czułam, że zginiemy, tylko słyszałam jak moja wytworna torebka robi "tuk tuk tuk" na spojeniach.
I wreszcie, po kilkunastu sekundach, kiedy życie przeleciało mi przed oczami, zatrzymaliśmy się pod zjeżdżalnią.


"Zwycięstwo, Guciu, ZWYCIĘSTWO!" uniosłam synka w górę i wirowaliśmy w szalonym triumfalnym tańcu.
Co prawda Gustaw mówił, że nie dalby rady beze mnie, ale był bardzo zadowolony, a o pierwszym upadku w ogóle nie wspomniał. Chciało mi się śmiać i płakać.
Co za przeżycie!

Oczywiście wiedziałam, że musimy tam pójść jeszcze raz, żeby Gustaw pokonał przeszkodę sam - i tu niespodzianka - synek oznajmił mi, że już się nie boi i zjedzie beze mnie. A raczej bez Taty - bo W. zadeklarował się, że pójdą razem i jakby co, przeprowadzą "męską rozmowę" na górze.

12 komentarzy:

  1. Dzielna Mama i Gucio!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak właśnie - tzw. sriller.
    Zjeżdżalnia wygląda trochę jak z innej rzeczywistości, w każdym razie niesympatycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to miałam napisać o zjeżdżalni; rura rurą (z czysto estetycznego punktu widzenia, choć przecież nie jest zbyt wyględna) ale ten stelaż na schody..! Brakuje tylko klauna-psychopaty.
      A w ogóle to gratulacje! :)

      Usuń
    2. Klaun psychopata z klatką dla dzieci...zaraz, zaraz, ja chcę tam wrócić :) Dziękuję, Wiedźmo

      Usuń
  3. Dzielni oboje jesteście . Naprawdę .

    OdpowiedzUsuń
  4. uwielbiam czytać o Twoich i Guciowych perypetiach! Super, że byliście tacy dzielni!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło - no wiesz, nie bardzo mieliśmy wybór, to znaczy ja. Prawdziwie dzielny był Gucio, bo zgodził się od razu wejść na karkołomną wieżę - ze mną. Ja też, ale to On jest prawdziwym bohaterem.

      Usuń
  5. Gratuluje - Tobie i przede wszystkim Guciowi. Ja od dziecka boję się zjeżdżalni, nigdy nie zjeżdżałam na wodnej, teraz - w wieku 36 lat - nie wyobrażam sobie jeździć na nartach i mam problemy ze schodzeniem ze stromizny. Coś mi świta, że kiedy miałam kilka lat, stopa mi utknęła między szczebelkami zjeżdżalni i poleciałam głową w dół - muszę dopytać mamę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, może nie musisz :)
      Nart to i ja się boję - doskonale pamiętam swoją "naukę" i jej koniec, kiedy w Zakopanem zjechałam z góry, przejechałam dwupasmówkę i - będąc w coraz większym pędzie, zatrzymałam się na drzewie, a potem, już w drodze do domu, upadłam, przygniatając sobie kostki w palcach sprzętem narciarskim.

      Usuń
  6. Podpisuję się pod początkowymi komentarzami:)
    Długo jakoś zastanawiałam się, czy wtrącić swoje trzy grosze, ale moje, chyba rozrzewnienie spowodowane lekturą, powoduje wtręt osobisty.
    W okolicach "makarenckiego" wieku zostałam mamą. Z wszelkimi konsekwencjami. Polegały ona też na tym, że....... No właśnie: Zjazdy najwyższymi i najszybszymi zjeżdżalniami w Aquaparku plus obicia ciała w "rwącej rzece" (sprawdź, zanim pozwolisz dziecku). Pokonanie lęku przed głęboką wodą (samo dziecko kajakiem na jezioro nie wypłynie). Walka z lękiem wysokości ( przecież Kościeliska i Chochołowska to nie góry) - od Giewontu się zaczęło. O okropnych diabelskich młynach i autodromach w wesołym miasteczku nie wspomnę. Aha, jeszcze wizyty w cyrku ( nie lubię, ze względu na zwierzęta) - ale skoro dziecko bardzo chce, bo dostało bilet w przedszkolu.... I wiele innych sytuacji:)
    Ale w zamian rzecz najpiękniejsza - latorośl mnie lubi (nie mylić z kochaniem). To nie mój wymysł, tylko jej, już dorosłej, słowa.
    Dodatkowo: Pływam bardzo dobrze, a przez kilkadziesiąt lat sądziłam, że to niemożliwe. Kocham chodzić po wysokich górach (przyznaję, że z pewną walką z lękiem wysokości), Nie pokochałam cyrku, czy diabelskiego młyna, ale już tam bywać nie muszę:)
    Zatem kochani rodzice Gucia - wiele jeszcze przed Wami:)

    Lubię Cię Justyno za to, jaką jesteś Mamą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo dziękuję, ale na szczęście jest Wojtek, który niczego się nie boi (jako swego czasu starszy brat, który wszystko wie i potrafi) - serio - jest pierwszy do najwyższej trampoliny, wszelkich diabelskich młynów, wystrzeleń w kosmos itp. Na szczęście i bez Gucia pływam w miarę i głębi nigdy się nie bałam (Ojciec marynarz), lęku wysokości nie mam - tylko ze sprawnością u mnie kiepsko (na drzewo, płot się nie wespnę, murku nie przeskoczę i na bank przegram w każdym wyścigu - poza rowerowym).

      Usuń