WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 5 grudnia 2012

Kota - ekstremalne metamorfozy

Mogę to wszystko opisać, bo patrzę na - w zasadzie - skończony obrazek, w związku z czym mam miły dystans do trzydniowych (tylko tyle?) przejść.

Ostatnio Kota publicznie była widziana w wersji "plamkowej".
Niby wszystko fajnie, ale jakoś nie miałam ochoty na nią patrzeć. Oczywiście, znam to. Mogę siebie przekonywać, że wszystko namalowałam, jak trzeba i w ogóle jest świetnie, ale "czuja" nie oszukam.

Stało się dla mnie oczywiste, że do obrazka, który z grubsza miał kolorystykę zasmażanej marchewki z groszkiem, należy wprowadzić kontrastowy kolor - najlepiej niebieski. I to jak najbardziej "świecący" - wybór padł na ultramarynę i turkus.
To było dla mnie, przyznam, dość rewolucyjne, bo najlepiej czuję się w obrazkach malowanych w tej samej tonacji, co najwyżej z jakimś kontrastowym szczegółem.
Czego ja nie robiłam, żeby odwlec ten moment! Obejrzałam program o żeglarstwie, posprzątałam kuchnię, zrobiłam pranie - ale wiedziałam, że TA chwila się zbliża.

Właściwie po wprowadzeniu niebieskości było lepiej, ale...nie dobrze.
Obrazek wyglądał martwo.


I wtedy poczułam żal, ze nie ma pierwszej wersji.
No ale przecież na takiej szorstkiej dykcie nie da się precyzyjnie kreslić linii.
Pomyślałam "A może by jednak spróbować?".

Zostawiłam sobie tę operację na następny dzień, ale zamiast zacząć przy świetle dziennym, odwlekałam w nieskończoność, tym razem nie sprzątając, lecz zmieniając kolor włosów (na rudy).

Zabrałam się za żywopłot dopiero po nocy. Godziny mijały, okulary o połówkę mocniejsze, niż poprzednio - i udało się. Linie - gałązki, na razie po jednej stronie obrazka.



Na szczęście po jednej stronie!
Efekt bowiem był smutny. Linie wcale nie przypominały gałązek (prędzej na naczynia żylne, jak z tablicy poglądowej), poza tym cała ta konstrukcja zdominowała resztę, wyglądała tak jakoś sztywno i nieporadnie, jakby malarz (niezdolny) nieco zaburzony psychicznie obsesyjnie realizował zamierzenie, wbrew wszystkiemu.

Cóż było robić... Znów pod prysznic, ale ultramaryna trzymała się tak, że diabeł zębami nie wyrwie, no i obrazek trochę ucierpiał. Pojawiły się "łysiny" z dykty, Kota straciła połowę dłoni.
Po doprowadzeniu do poprzedniego stanu wiedziałam, że jestem zmuszona do podjęcia radykalnych działań.

Postanowiłam przymierzyć się przynajmniej do realizacji "nocnej" koncepcji obrazka. Wzięłam błękit paryski i już wyobrażając sobie, jak będę pachnieć na premierę L'Heure Bleue Guerlaina, przetarłam Kotę na granatowo.
Klęska.
Kolory spod spodu nierównomiernie wciągnęły błękit i wylazły tylko jasnoniebieskie plamy, z zieleni i pomarańczy nie zostało nic, poza nieokreślonymi kształtami w kolorze odchodowym.

Resztkami sił zachowując zimną krew, sięgnęłam po środek ostateczny - zamalowałam Kotę bielą tytanową.
Oczywiście planowałam prysznic.
No cóż.
Po przetarciu obrazek wyglądał dziwnie (te fragmenty, które się zachowały), ale interesująco.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam przyszły efekt finalny w jaśniejszych barwach.

Najpierw jednak trzeba było zrekonstruować istotne szczegóły - Kota straciła (prawie) głowę, prawą dłoń i obcasy (nie mówiąc o poszarpanych pończochach), na pierwszym planie straszyła pusta dykta, Kota nie miała nawet cienia.

TERAZ patrzę - na razie - na obraz z przyjemnością, choć chcę jeszcze dodać maleńkie szczegóły, ale już czysto dekoracyjne.
Dla zaostrzenia ciekawości dorzucam na koniec dwa fragmenty, dające pojęcie o kolorystyce.



Co tu dużo mówić - nie jest źle. Jeżeli wszystko pójdzie gładko, dwa dni powinny mi wystarczyć.

A teraz już idę nadziewać skarpety i czapkę, naszykowane przez Gucia, aby Mu je Mikołaj napełnił. Gustaw wieszał po całym pokoju, żeby święty na pewno nie przeoczył.

Chciałam również podziękować za komentarze pod poprzednim wpisem - w tych trudnych chwilach ów dialog podnosił mnie na duchu.

8 komentarzy:

  1. Justynko - to się nazywa dopiero walka między kolorami :) ale efekt gałązek był bardzo ciekawy, choć faktycznie może ciut za bardzo zaborczy w stosunku do reszty kompozycji :) nie mogę się doczekać efektu finalnego!

    A i poproszę ucałować Przezornego Gucia od Ciotki Kaśki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, ucałowałam.
      efekt gałązek był taki jakiś...naiwny, nieporadny, a przytłaczał bardzo.
      He, he, ja też się nie mogę doczekać!

      Usuń
  2. Obrazek Koty stał się Twoim dybukiem :)
    I to z gatunku tych złośliwych.
    Bardzo ciekawa jestem finalnego efektu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parę razy, w rozmowie, użyłam nawet słowa "fatum".
      W każdym razie wiele się dzięki niemu nauczę i dowiem o sobie.

      Usuń
  3. Dobrze , że zlikwidowałaś koronkę - tym razem przypominała mi nylonową siateczkę , w jakiej sprzedają włoszczyznę .Kota w siatce zdecydowanie nie może być ;)
    Szalenie jestem ciekawa efektu końcowego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Uwielbiam twoje komentarze, szczególnie, kiedy rozładowanie napięcia jest baaardzo potrzebne!

      Usuń
  4. Justynko ale masz przeprawę z namalowaniem Koty. To tak czasami jest, że człowiek zabiera się za coś i wydaje się, że wizja jest dobra a potem okazuje się, że nie to.

    Kota ciężko złapać w siatkę ;) więc nie dziwię się, że koronka została zlikwidowana :)

    OdpowiedzUsuń