WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

niedziela, 30 grudnia 2012

Jak mineły Święta

W zasadzie bilans chorobowy wyszedł dodatnio - po pierwsze, po dniach pełnych męki (nie przesadzam), absolutnie wszystko mnie cieszy - a szczególnie wesoły Gucio. Po drugie - zyskałam znowu smukłość.

Ad. pierwszego punktu, moja płaczliwość stała się kłopotliwa. Zawsze miałam oczy w mokrym miejscu, ale to, że odbieram teraz różne bodźce nareszcie nie pomimo bólu, powoduje, że muszę się hamować, gdyż nawet coś lekko sentymentalnego bądź umiarkowanie pięknego powoduje, że czuję fizyczne wzruszenie i obraz mi się szkli..
A nie podoba mi się egzaltacja.
Może minie?

Ad. drugiego punktu - dostałam suknię z czarnej koronki od Wojtka, mocno dopasowaną. Jak znalazł.

W pewnym momencie naszej (mojej i Gucia) choroby, zrobiło się tak poważnie, że wezwaliśmy prywatnie lekarza.

W drzwiach stanęła damessa w kożuszku w łezkowatym dole, rurki, obcas, bluza z cienkiej szarej bawełny, trochę strzępiasta i z przodu ze wzorem w kolorze starego złota. Co za wzór, nie wiem, jednak gorączkę miałam. I w maseczce. Figura świetna, wybitnie szczupła, ale twarz typu stara małpka (chyba grubo po 40stce)
Zrzuciła kożuszek i szal w odcieniu brudny łosoś pańskim ruchem na nasz skórzany fotel komputerowy (ześliznął się od razu z kąt przy wtyczkach).


Nadpobudliwy Max od razu ją osaczył, Aza jak zwykle dyszała, dekorując zapachem niewielkie pomieszczenie, Pani Dr zmrużyła oczy:
"PROSZĘ. Zabrać. Stąd. Psy." wycedziła.
W. zaciągnał psy do pokoju obok, co Maxa tak zrozpaczyło i zdezorientowało, że zrobił kupę (którą usiłowałam chyłkiem zlikwidować przez resztę wizyty - myslałam nawet o wyrzuceniu przez okno - w innym pokoju, nie obok pani dr).

Pani zaczęła badać Gucia. "Od kiedy jest w takim stanie?", na co W odrzekł, że co chwila coś z przedszkola synek przynosi.
"Zatrudnić opiekunkę! Będzie taniej."
Od tego zdania nie wchodziłam z Jaśnie Panią w dyskusję.

Przy próbie pomiaru ciśnienia zepsuł się jej ciśnieniomierz - odpadła wskazówka. Dr spojrzała na Wojtka "Czy może mi to pan naprawić." zadała pytanie retoryczne z kropką na końcu.
W. mógł.
Pani wyjęła notes i zaczęła rozpisywać naszą kurację - liczyłam na to, że W. to zapamięta, ale On zaczął protestować, że narzuciła za szybkie tempo.

Jestem pewna, że Dr nienawidziła tego, że w Święta musi być na dyżurze, poza tym chyba poczuła, że leży gdzieś kupa w torbie, w każdym razie jej źrenice z każdą minutą zwężały się, jak u węża.
Na koniec poprosiła o "futerko" - ale jego nie było na fotelu. Ponieważ już chorowałam od 2 dni (i nie odkurzałam) - Wojtek podniósł z podłogi futerko - jakby osypujący się z sierści kokon.
Wężowe oczy Dr rzuciły snop iskier w kierunku Wojtka, ale On jest całkiem odporny na modliszki.
Nie napiszę, ile damessa wzięła za wizytę, w każdym razie za parę godzin musieliśmy śmigać na dyżur pediatryczny.

Koło 2 w nocy wylądowaliśmy u przesympatycznego lekarza w ośrodku, podobnego do starego, poczciwego żółwia.
Pani z recepcji uprzedziła pukając "Panie doktorze, dziecko", jakbyśmy właśnie mieli uciec, zostawiając mu Gucia.
Pan doktor, starszy jegomość, najpierw zwrócił uwagę, że ja jestem zmarnowana.
"Proszę pani, proszę mnie posłuchać. Źle pani robi. Proszę pokasłać na męża i dać Mu trochę choroby."
"Ale ja nie chcę, to dobry człowiek, sam całą Wigilię przygotował"
"I nikt nic nie jadł" dodał ze smutkiem Wojtek.
"Na drugi raz zapraszam do mnie" pan doktor się uśmiechnął.

Wracaliśmy do domu pokrzepieni, z innymi lekami.
Miasto nocą wyglądało tajemniczo i uwodzicielsko - pochwaliłam się Wojtkowi, że nawet w chorobie na straciłam wrażliwości.
Okazało się, że miał On znajomego, który marzył, że zostanie operatorem filmowym.
Zrobił sobie nawet z pudełka od zapałek taką rameczkę do kadrowania i W. złapał go raz, kiedy- zamiast pomagać, z wypiekami na twarzy obserwował w "kadrze" pożar kamienicy.

Teraz sytuacja jest stabilna, Gucio odpoczywa, W ogląda na You Tubie największe kozy z nosa, a ja pachnę Lou Lou.



I choinkę mamy bardzo ładną, ubraną w bombki z rodzinnego wojtkowego domu (na zdjęciu Wodnik z Jiczyńskiego Stawu)



  Może nareszcie trochę spokoju.


7 komentarzy:

  1. I tu wpiszę - dużo zdrowia, weny, miłości, nowego odkrywania zapachów w Nowym Roku!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję! Na razie odkryłam znów...Samsarę.
      Wzajemnie, wszystkiego naj!

      Usuń
  2. Jakoś tak wydaje mi się, że rozwinięcie zagadnienia "W ogląda na You Tubie największe kozy z nosa" mogłoby naprawdę poszerzyć horyzonty nieuświadomionych czytelników...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wodnik filcowy , prawda ? Śliczny jest :)

      Usuń
    2. Pani Stettke, a mnie się wydaje, że to są hity znane przeciętnemu (żeby nie napisać prymitywnemu) zjadaczowi You T.

      Parabelko - tak, filcowy.

      Usuń
  3. Widzę, że W. też lubi na yt dział "kurioza medycyny" :D Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano lubi, i różne okropne rzeczy uwłaczające wysublimowanemu intelektualiście - z którym bym nie wytrzymała. Wszystkiego dobrego!!!

      Usuń