WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 24 listopada 2012

Ofiara i dziury

Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem czynów domowych, udało mi się jednak na krotko wyskoczyć.
W autobusie spotkałam dziwną postać, a nawet przedziwną.
Czy ofiara mody? Nie wiem, w każdym razie ofiara czapki, może niechcianego prezentu (bo w głowie mi się nie mieści, by ktoś, kto ma więcej, niż 12 lat, mógł z własnej woli tak wyjść do ludzi).
Nakrycie głowy miała tak kuriozalne, że aż spojrzałam pod miejsca siedzące, by zarejestrować obuwie - ale  cała reszta wyglądała neutralnie.
A więc na głowę nasadziła obiekt, zrobiony na drutach, jak piszę Futryk, myszmelanż, w kształcie przypominającym nieco chińskie ciasteczka z wróżbą. Na obiekcie wyszyta była para oczu, w charakterze postaci z mitologii chyba celtyckiej, patrzących z mocą w kogoś, kto się przygląda (czyli wszystkich w autobusie, którzy byli obróceni w kierunku właściwym). Oczy należały do jakby sowy lub wiewiórki, ponieważ czapka kończyła się dwojgiem uszu, z pracowicie zrobionymi końcówkami w formie półpomponików - pędzelków.


Natomiast oczy właściwe ozdobione były meandrową kreską o szerokości mniej więcej pół centymetra, czarną i kończącą się w połowie skroni. Sprawiała (kreska) wrażenie tak ciężkiej, że powodującej opadanie powiek. Spojrzenie nieobecne.
Poniżej usta wypełnione różowym kolorem, w kształcie stylizowanym na kogoś pomiędzy
Polą Negri a Ritą Hayworth.
Figura typu korpus bezszyjny. Podczas poruszania się mina nadąsana.
Komuś takiemu nie sposób spojrzeć prosto w oczy.

W domu, w ramach wspomnianego wyżej czynu, wzięłam się za porządki w obrazach i dyktach, z pomocą Wojtka. Znaleźliśmy nawet sklejkę. W., kiedy ją zobaczył, wspomniał o dawnych czasach, kiedy śpiewał w Szwajcarii, na ulicy (repertuar klasyczny, m. in. pieśni neapolitańskie). Ponieważ było mroźno, więc, żeby nogi nie przemarzły, pożyczył od Murzyna (akurat mającego przerwę w występie - stepowaniu) właśnie taką, jak nasza sklejkę. W. ustawił podkład muzyczny i zaczął śpiewać.
Mróz się wzmagał i z czasem została tylko jedna wierna słuchaczka, niewielka babina, która wreszcie ze zdesperowaną miną podeszła do Wojtka i zapytała "Panie, długi jeszcze ten wstęp? bo z zimna już nie mogę wytrzymać, więc niech mi pan powie, kiedy pan wreszcie zacznie stepować?".

Potem w porządkach przyszedł czas na zlikwidowanie dziur w ścianie. Wysłałam W. po szpachlę.
Dostał ją za darmo, bo zapomniał portmonetki.
Przestrzegam! Nigdy nie kupujcie tego dziadostwa!
Oboje dostaliśmy mini ataków nerwowych, bo substancja czepiała się wszystkiego, poza ścianą, a kiedy wreszcie udało się nałożyć ją w miarę równo w dziurę, wypływała w postaci tężejącego gluta.
Nie wytrzymałam i zapytałam z oburzeniem :
"Coś Ty, do diabła, przyniósł???"
"No co. Trzeba mieć wprawę(powiedział to ZANIM sam wziął się za robotę). Dobra szpachlówka. Nazywa się Myk, średnia pojemność. Mogłem wziąć też Śmig, większy. A jeszcze był całkiem mały."
"I jak się nazywał? Pyk Pyk?"

Ślady po dziurach zostały, ale trudno. Nie tknę już ich. Szpachlówkę wywaliłam.

Ach! Dostałam maleńkie zadanie. Podjęłam się zrobienia okolicznościowego rysuneczku, ale o osobie, dla której miał być, nie wiedziałam nic. Wobec tego zapytałam, czy może ma jakieś szczególne życzenie, ulubione zwierzątko? Okazało się, że owszem, ma kota, Stanisława, który sika do bakalii.
Tego mi było trzeba!
Oto bakalie podczas zasikiwania:


Teraz - nie bez obaw - biorę się za tło w portreciku Koty.
Może pójdzie mi lepiej, niż dziury w ścianie.

16 komentarzy:

  1. A ja myślałam że moje koty są wybredne i kosztowne. Kuwetę bakaliami wypełniać- to dopiero są pieniądze!

    A pani z autobusu może nosiła na głowie swojego geniusza opiekuńczego?
    I nieco jej ciążył, stąd mina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nawet zakładając, że to same rodzynki, wychodzi chyba drożej od diamentowego żwirku (tego silikonowego)
      A może to był demon?

      Usuń
    2. dobbinka:
      Morele były też. I suszone śliwki, i żurawina. Najśmieszniejsze jest to, że po wejściu do kuchni usilnie próbowałam sobie przypomnieć, co to za perfumeryjnego dziwaka testowałam tego dnia.

      Usuń
    3. No ba! Kocie siki to niepowtarzalna woń, jedna z ulubionych przeze mnie nut w perfumach. A na bakaliach (po rozwinięciu)musi być poezją

      Usuń
  2. Czapeczka boska , podobnie jak nosicielka :))) Własne spojrzenie nieobecne , bo oczami z czapki , wyżej leżącymi , więcej widać , więc na pewno jej duch w nich się umieścił .
    A jesteś pewna , że nie miało być "do balii" ;P ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie myślę, czy nie dałoby się wymyślić innych wzorów czapeczek i wykonać na szydełku? wszystkie oczywiście miałyby oczy.
      Jestem pewna - i do kalii też nie

      Usuń
  3. Oj, chciałabym, żeby do balii. Kot Stanisław sam sobie wybrał, co jest jego kuwetą, a czym się boleśnie przekonałam próbując owych bakalii. Nie zdążyłam przełknąć, całe szczęście. A ciasta z bakaliami, to jak już chyba nie zrobię. Dziękuję Ci Justyno za udokumentowanie nieco traumatycznej, bądź co bądź, przygody.:)

    dobbinka

    OdpowiedzUsuń
  4. Justynko Ty masz dziury a ja mam w łazience "piękne" gołe cegły bo po części tynk sam odpadł a resztę dzieła dopełnił mój mąż :D więc remont łazienki sam się wprosił ;)

    Może Pani w czapce to jakiś szpieg z krainy deszczowców ;)

    A kot Stanisław to mistrz, jak mu przyszło do głowy sikać do bakalii? No cóż natura kocia jest niezrozumiała ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem ci, że zawsze chciałam mieć gdzieś cegły w mieszkaniu...
    Gdyby dało się mur jakoś zabezpieczyć, to nie wiem, czy bym nie zostawiła.
    Koty - wiadomo, ale wyobraź sobie, że znałam lunatyczkę, która jako dziecko wysikiwała się przez sen do kredensu z zastawą stołową. A miała liczne rodzeństwo, nikt nie podejrzewał najgrzeczniejszej Jadzi. aż złapali ją na gorącym uczynku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justynko gdyby u nas cegła byłaby "piękna" to też byśmy zostawili :) ale cegła jest położona przez pijanego robotnika z lat 50, więc możesz sobie wyobrazić jak to wygląda :)

      Kocią naturę znam bo mam w domu kocicę zwaną Zuzią :)

      Lunatyczce jedynie można współczuć i cieszyć się, że sikała tylko do kredensu co raczej jej nie szkodziło, mogłoby być gorzej ;) Znam z opowieści pana, który gościł w nieznanym domu i w nocy poszedł za potrzebą do łazienki jak się potem okazało nasikał im do szafy.

      Usuń
  6. Wiem, jaka to cegła. Trzeba przykryć, przykry widok.
    Panu, który nasikał do szafy, też to chyba nie zaszkodziło - chyba, że poniósł konsekwencje od gospodarzy...

    OdpowiedzUsuń
  7. Wygląda to super. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń