Zeszły lipiec. Duszny, gorący, jaskrawy.
I ja w środku serii chemioterapii, za zamkniętymi żaluzjami, żeby nie świecić gołą głową.
Kiedy zorientowałam się, że doskonale znoszę trucie, dostałam zastrzyk energii, pozytywnego kopa i oczekiwałam, że przełoży się to na malowanie. Wówczas czarno białe.
Guzik tam.
Pracowało się cholernie trudno, może podświadomie tęskniłam do kolorów?
Nie mam nic przeciwko moim monochromatycznym pracom, o ile nie są tylko takie.
Miałam pomysł na autoportret i oddałam serce tej Osobie z obrazu. Na imię jej Honorata, podobnie, jak mojej główce fryzjerskiej, na której trzymam perukę.
Ale Honorata to nie ja. I dobrze, lubię tę oddzielność. Wiem, co mówię, bo mam w robocie autoportret i trochę mi z tym dziwnie.
Pora skończyć obraz, porzucony w upały. Nie wiem jeszcze, w jakim zapachu go rozegram.
Może nie Ty, ale do Ciebie podobna i to bardzo . Chyba że to Twoje alter ego w chorobie .
OdpowiedzUsuńJa podobieństwa nie widzę, choć nie miałabym nic przeciwko temu!
Usuń