WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

niedziela, 14 października 2012

Wyważanie otwartych drzwi

Wspominałam tu i ówdzie, że po studiach pracowałam w agencjach reklamowych.
Ciągle brakowało mi malowania, rysunku, ale jednocześnie zupełnie nie miałam pomysłu, co właściwie miałabym malować, po co i dla kogo.

Przecież już wszystko było.

Jednak życie bez chwili czasu dla siebie, z nienormowanymi godzinami pracy i pełną dyspozycyjnością szybko przestało mieć urok stawiania wyzwań i sprawdzania się.

Aż pewnego razu, kiedy po 14stu godzinach pracy, koło 22giej, jechałam do domu, zasnęłam w autobusie i obudziłam się parę przystanków za daleko. Traf chciał, że akurat przy Akademii Sztuk Pięknych, przy moim wydziale Grafiki.
Wysiadłam i przeszłam przez Krakowskie Przedmieście pod sam budynek, patrząc w okna MOJEJ pracowni malarstwa i rysunku. A łzy kap - kap z brody.
Następnego dnia nie poszłam już do agencji (zresztą nie wzywali mnie akurat), tylko do mojego, wielokrotnie wspominanego Profesora - Mistrza. Nie musiałam Mu dużo opowiadać, takich historii miał na pęczki.
Kiedy skończyłam, zapadła cisza. Patrzyłam na Niego wyczekująco.
"Justynko, jeśli nie wiesz, co robić, to wyjdź i nie wracaj. Ale ja myślę, że Ty doskonale wiesz, co robić".
Tak, wiedziałam! Uscisnełam Go serdecznie i pobiegłam, jak na skrzydłach, przez dziedziniec Akademii.
Potem szłam wolno piechotą aż do samego domu, z głową w chmurach.

Nie, nie było tak pięknie, że zasiadłam do sztalug i zaczęłam, ale nawet nie mając pomysłu na to, co mam robić, wiedziałam, że to będzie malarstwo.

Teraz znalazłam jedne z pierwszych prac  - pejzaży. Wydały mi się bardzo bliskie, a przecież mają, ja wiem, dobrych kilkanaście lat.


Potem przez długi czas malowalam zwierzęta, chcąc być rozpoznawalna przez obiekt, jaki wybieram. Zresztą bardzo je lubiłam i lubię.
Ale wciąż czułam, że dobrowolnie się ograniczam, buduję sobie więzienie, będąc "malarką od zwierząt".
A więc o co mi chodziło?
O nastrój.


Obraz bez nastroju zdarza mi się namalować, nawet niezły, ale serca do niego nie mam.
Najlepiej odnajduję się w klimatach jesiennych, październikowo - listopadowych. Często uznawanych za smutne. Nie przeze mnie.
Mierzi mnie określenie "szare dni", co to w ogóle znaczy? Cóż za okropny ogólnik. W szarości jest najwięcej kolorów.
A zdarzają się też, nawet w późnym październiku, takie dni, jak dziś, kiedy kolory nie bombardują, jak latem, tylko łagodnie się układają w pięknym świetle nisko osadzonego słońca.


Jak miło jest zobaczyć swoje obrazy sprzed lat i poczuć, jak są strasznie "moje" i aktualne.

Pomyśleć, że powstawały wtedy, kiedy mój ukochany Eden Cacharela. Trudno, jest w złym guście, ale nie zmieniłabym w nim ani jednego kawałeczka.
Oczywiście Wojtek go nienawidzi i uważa za zapach aseksualny i odstraszający.
Czasem pocieram sobie tylko nos, blisko dziurek, Edenem - i ja go czuję, nikt inny nie. Poza psami.

10 komentarzy:

  1. Ech, mówi się że nie ma sztuki, są tylko artyści. I nieważne jest jak naprawdę wygląda te parę drzew a jak Ty je widzisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, trochę tu inspiracji Wyczółkowskim, jeśli mówimy o artystach, ale i tak go lubię - i Wyczółkowskiego, i obrazek.

      Usuń
  2. Przepiękne pejzaże, zwłaszcza ten drugi mnie zachwycił. Dziś właśnie byłam na takim polu, zaoranym, pustym, okrytym mgiełką dojrzałej jesieni.
    Panowała tam wspaniała, głęboka cisza, bez głuchych tonów blokowisk, bez ciężaru urwanego w połowie zdana, bez klaustrofobii zagubienia
    po prostu cisza
    podobnie cichy jest Twój obraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak, taka cisza, jeszcze jeśli zdarzy się bez samochodów z oddali, jest kojąca. Czasem baaardzo późno w nocy wychodzę z psami, żeby ją usłyszeć. Oczywiście to jest miejska cisza - nigdy jej nie ma. Największej ciszy doświadczyłam w Beskidach, w zimie, kiedy było słychać, jak spadały płatki śniegu.

      Usuń
  3. Mam za sobą coś podobnego. Pracowałam w wielkiej korporacji. Na tak zwanym "stanowisku". Robiłam pieniądze, ale nie tylko. P{raca dawała mi mnóstwo satysfakcji i nie była nudna. Ale czułam, że przestaję mieć kontrolę nad życiem. Ciągłe wyjazdy, powroty do domu po kilkunastu godzinach, obowiązkowe kolacje... Tyle, ze to był okres, kiedy potrzebowałam stabilizacji finansowej. Bo ja wiem, jak to jest nie jeść kilka dni...
    W każdym razie, kiedy spłaciłam ostatnią ratę za mieszkanie i odłożyłam nieco na nowy start, podziękowałam firmie i zaczęłam robić coś, co daje mi czas na życie.
    Dlatego rozumiem Twój wybór i popieram go najmocniej jak mogę. Szczególnie, że Ty (w przeciwieństwie do mnie) masz talent i potrafisz go rozwijać.
    Piękny wpis, Justysiu. Wzruszający.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za słowa uznania dla mojego talentu, ale uznaj też i swój. Kto nie wierzy, niech zajrzy na "Sabbath of Senses".
    Ryzykowałam dużo, bo w momencie rezygnacji z intratnego zajęcia nie wiedziałam, co chcę malować.
    Zwierzęta zaczęły się po wyprowadzce mojego pierwszego męża - dzięki której zyskałam swoje terytorium, również na malowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ju , te pejzaże są genialne !Widać , że one "wypływają" z Ciebie , jakby były częścia Twojej osobowości :) Ja w nich widzę lekkość tworzenia , takie "samoistne stawanie się" i wspaniale uchywcony nastrój chwili . Tak trzymaj !

      Usuń
    2. Jak miło! Faktycznie, są bardzo moje. I doskonale opisałaś mój ulubiony rodzaj malowania - że maluje się "samo". Tak jest prawie z wszystkimi listopadowymi pejzażami - po prostu chcę być w tym obrazie, wtedy jest mi najbliższy

      Usuń
    3. I tę bliskość , "stopienie się" z pejzażem doskonale w nich widać :)

      Usuń
  5. Wyczółkowski związany jest bardzo z moim regionem (a ściślej - gminą), spędził tu ostatnie lata życia, jego grób znajduje się kilka kilometrów ode mnie, na małym, wiejskim cmentarzu. Pozdrawiam, Gryx :)

    OdpowiedzUsuń