WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 26 października 2013

Poznajcie mojego Tatę

Dawno temu, zanim powstał Brulion, rozmawiałam z Tatą o pisaniu - chyba moich pamiętników. Wspomniałam, że nie mam niestety umiejętności wymyślania fabuły i tylko pamiętniki mi zostają.
"To nic, córeczko. Możesz napisać nawet książkę." - i pokiwał z powagą głową.
"Naprawdę?"
"Oczywiście. Podpowiem Ci - nosiłaby tytuł Mój Tatuś" - i autoironiczny uśmiech, tak mi znajomy, pojawił się przez chwilę na jego twarzy.

A więc...

Kazimierz Neyman - rocznik 1941 (Warszawa)
Jego ojciec - przedwojenny inżynier,
Jego mama -  zmarła, kiedy Kazio miał 3 lata

Żonaty, jedno dziecko - ja

O małżeństwie nie napiszę, bo to sprawy osobiste Rodziców, wspomnę tylko, że choć zdarzały się burze (jak to między indywidualnościami), jedno za drugim poszłoby w ogień.

Zawody wykonywane i pasje (chronologicznie) - pianista jazzowy, marynarz (maszynownia), kierownik drukarni (maszyny z XIX w.), wybitny specjalista od próżni (pocz. lat 70tych), wynalazca rozwiązań poprawiających osiągi w samochodach terenowych i wyścigowych, wybitny ekspert w dziedzinie problemów nie do rozwiązania dotyczących samochodów (słynne "Panie Kazimierzu, co to może być?"), od 22 lat pracował w Inter Carsie, ogromnej firmie, gdzie w zbiorowisku niemal anonimowych pracowników jako jedyny był znany wszystkim z imienia jako pan Kazimierz. Tam między innymi prowadził cieszące się ogromnym powodzeniem szkolenia dotyczące trudnych czasem relacji z klientem, które ilustrował przykładami wziętymi z życia (np. Jak postępować z rozwścieczonym klientem), szachista, wielbiciel wielkich maszyn (szczególnie parowych) i dawnych zegarów.

Ulubione książki/autorzy -  Trylogia, Klub Pickwicka Dickensa, Zoszczenko, Sałtykow Szczedrin, Wyspa Pingwinów Anatola France, Baron Drzewołaz Italo Calvino, książki marynistyczne, historyczne - Druga Wojna Światowa

Ulubiona muzyka/wykonawcy/kompozytorzy - jazz - Oscar Peterson, Modern Jazz Quartet, Thelonius Monk, Charlie Parker, Fats Waller, Bach - Wariacje Golbergowskie

Ulubiona epoka - Dwudziestolecie Międzywojenne (Tata mówił, że czuje się tak, jakby wręcz żył w tamtych czasach).

Ulubiony miesiąc - wrzesień

Znak zodiaku - Waga

"Tato, a gdybyś mógł zacząć jeszcze raz - kim chciałbyś być?"
"Wynalazcą, może dyrygentem, stroicielem fortepianów (miał słuch absolutny), ale przede wszystkim, Justysiu, bawidamkiem".

Tata dzieciństwo miał właściwie samotne, wspominał jakąś nianię, która jednak zwolniła się po tym, jak, podczas jej snu, przybił jej kapcie do podłogi.
W jego domu rodzinnym znajdowało się pianino (szybko opanował grę) i biblioteka. Miał zakaz otwierania wielkiej, oszklonej szafy z książkami, ale wytropił, że plecy się odchylają, a ponieważ czytał już jako czterolatek, do podstawówki poszedł mając za sobą lekturę Dostojewskiego, Prousta, Balzaka i innych.

Jego Ojciec lubił się popisywać Kaziem, szczególnie podczas cotygodniowych spotkań ze znajomymi ze sfery przedwojennej inteligencji. Pewnego razu rzucił myśl, że Kazio odpowie na każde pytanie.
Sześcioletni Kazio.
Jeden z zaproszonych, w typie mądrali, uniósł brwi - "Tak? Dobrze, w takim razie za tydzień się przygotuję. Na moje pytanie Kazio nie odpowie".
Tydzień minął, Kazio (przypominam - sześciolatek) starannie ubrany już czekał. Znajomy przyszedł, usiadł przy stole i spojrzał uważnie na Tatę. Zapadła pełna napięcia cisza.
"Kaziu, powiedz mi - na czym polega sztuka życia?" - i triumfalnie rozejrzał się dookoła.
Tata schylił głowę; znajomy uśmiechał się niemal bezczelnie.
Nagle Kazio się wyprostował i rzekł:
"Na umiejętności przewidywania."
Znajomy tego nie wytrzymał - wyszedł i jeszcze długo potem nie pojawiał się na spotkaniach.

W szkole - już pod koniec podstawówki, Tata grał wieczorami na pianinie, w gimnazjum i po nocach, blat ławki wykorzystywał więc jako miejsce do spania.
Nauczyciele go nie znosili, bo wiedzieli, że kiedy przyjdzie ostateczny sprawdzian, Tato bez najmniejszego trudu zda go celująco. Jeśli nie przed nimi, to przed komisją.

 Cieszył się wielkim powodzeniem u dziewczyn, szczególnie, że był nieprzeciętnie przystojny. Ale niespecjalnie o to dbał i wcale nie zabiegał. Powodzenie zresztą było zupełnie zrozumiałe, bo Kazimierz występował jako pianista na wszelkich akademiach i okazjach.

Po niecałych dwóch latach studiów na Politechnice, wyjechał na Wybrzeże, do Szkoły Morskiej w Gdyni.
Tam, grając jako pianista z zespołem w klubie jazzowym, poznał moją Mamę.

Pływał dobrych parę lat (ulubiony widok - zorza polarna), opowiadał mi mnóstwo przygód - ale mnie w pamięci utkwiła najbardziej ta historia.
Po wielomiesięcznym kursie, cała załoga żyła radosną perspektywą spotkania z rodzinami. Tato jako jedyny zostawał na statku. Wreszcie, odpoczywając od nużącego, bo jednakowego i przymusowego towarzystwa, czekał. Nie mijało parę dni, kiedy w ciszy pojawiały się kroki, i choć statek jeszcze nie odpływał, powolutku się zapełniał. Rodziny marynarzy przyzwyczajały się do życia bez nich, aż za dobrze się przyzwyczajały. Zresztą powody istniały po obu stronach.

Pamiętam też mrożącą krew w żyłach opowieść - statek dostał rozkaz do odpływania. Tata zgodnie z tym zarządził wszystko w maszynowni i zdrzemnął się. Obudziło Go dziwne przeczucie, że dzieje się coś niepokojącego - i rzeczywiście, za chwilę wszystko się trzęsło, pomieszczenie wypełniał złowrogi pomruk, wszystkie wskaźniki dawno przekroczyły dopuszczalną normę. Zagadka wyjaśniła się natychmiast - zapominano o odcumowaniu, tak więc statek wyrywał już niemal kawał wybrzeża.

Z różnych poważnych bardzo okoliczności sobie drwił - kiedy dostał odznaczenie, zamiast wyrecytować formułkę "Ku chwale Ojczyzny", wprawił dowódcę w osłupienie, bo, już udekorowany, spojrzał mu prosto w oczy i rzekł "Jesteśmy dziećmi obozowisk, służymy w miarę swych stanowisk" (cytat z Księgi Dżungli).

Znajomość z Mamą przerywały dramatyczne czasem przerwy, kiedy Tato wyruszał w rejs. Mama zgodziła się zostać jego żoną, ale postawiła warunek - albo Ona, albo morze. Bez wahania, jak mi mówił, wybrał Mamę.
Swoją drogą, oświadczyny odbyły się w barze mlecznym Złota Kurka, nad kotletem jajecznym.

Pracę znalazł bez trudu. A tam poznał gościa, którego nikt nie lubił, pedanta bez poczucia humoru, u którego nawet śniadanie było powtarzalnym co do joty rytuałem. Facet rozwijał z papieru bułkę z masłem, obierał ze skorupki ugotowane na twardo jajo na twardo, kroił je na plasterki i robił kanapkę. Tata podmienił mu jajko, do którego wcześniej, dzięki zakładowej dentystce, przez maleńką dziurkę w skorupce wprowadził włos. Kolega przekroił jajko i zamarł. Do końca dnia zanudzał wszystkich pytaniem, skąd w jajku włos, a ponieważ sytuacja powtarzała się co rano, pedant napisał aż do profesora Żabczyńskiego, który prowadził przyrodnicze audycje w radiu, potem skarżąc się, że nie dostał odpowiedzi.

Tymczasem na świecie pojawiłam się ja.

Pamiętam tyle zdarzeń...
...kiedy byliśmy sami, bo Mama poszła do szpitala, Tato kąpał mnie (kilkuletnią) rano i nad włącznikiem światła w pokoju, odbijał mi na ścianie moją mokrą pupę
 ...kiedy zachorowałam i leżałam długo w  łóżku, zrobił mi kolejkę linową, z tekturowym wagonikiem, którą, za pomocą bloczków, mogłam, nawet leżąc w pościeli, przesuwać od jednej ściany do drugiej
...nauczył mnie świątecznej piosenki, którą wykonałam na ochotnika pod przedszkolnym bożonarodzeniowym drzewkiem "Wkoło choinki wkoło, tańczmy z pupą gołą" i nie omieszkałam się pochwalić "mojej pani", kto tę piosnkę ułożył. Zresztą tej samej pani, którą Tato nazywał Madame Roszko, zrobiłam na zakończenie przedszkola tzw. dzierżymordę - czyli ściśnięcie jej twarzy w dłoniach. Oczywiście tego też On mnie nauczył. Uznał to za akt odwagi z mojej strony.
...kiedy nie mogłam opanować układu równań z dwiema niewiadomymi, nauczył mnie tak, że jest to bodaj jedyna rzecz, jaką na trwałe opanowałam z nauk ścisłych z całego procesu edukacyjnego.

Pamiętam nasze spacery z psem (sznaucer olbrzym Bartek, a potem Żuczek - przygarnięty przez Tatę kundelek). Nasze przechadzki odbywały się na tzw. wygonie - terenie parkowym obok mojej podstawówki, sąsiadującym z fortem mokotowskim, otoczonym fosą (zresztą co jakiś czas Tato pytał, czy skoczyłabym do fosy za milion, a ja nigdy nie znajdywałam odpowiedzi).

Wyobraźcie sobie listopadowy ziąb, ciemny wieczór i nas - kilkuletnią dziewczynkę idącą pod rękę z Tatą, który opowiadał mi historie w odcinkach - np. "Zorl, Kot Przestworzy" albo z cyklu "opowieści z dreszczykiem" - o kobiecie, która podczas szarugi trafia do wyludnionego domu na pustkowiu (koniec odcinka), błądzi po ciemnych pokojach, cudem znajdując świecę, oświetlającą chybotliwym płomieniem ściany pełne dawnych fotografii, które wydają się jej znajome, widzi w końcu korytarza uchylone drzwi (koniec odcinka), potem schody z poręczami, zakończonymi drewnianymi kulami, wspina się po schodach z sercem skaczącym do gardła i widzi kolejne drzwi (koniec odcinka), otwiera je - w ciemności majaczy postać siedząca na bujanym fotelu, leciutko się kołyszącym. Postać okazuje się szkieletem z ocalałymi pięknymi włosami sięgającymi ziemi, na kolanach mającą szkatułkę (koniec odcinka).
Czy muszę pisać, jak niecierpliwie czekałam na koniec - następnego wieczora?
...kobieta podchodzi do szkieletu, który w tym momencie rozsypuje się w proch, szkatuła upada z hukiem na ziemię, jej pokrywa się uchyla i wysuwa się pożółkła kartka papieru, złożona na czworo (koniec odcinka, ku mojej rozpaczy). Bohaterka drżącą dłonią podnosi kartkę, prostuje ją i widzi pochyły, niewyraźny napis (tu mało nie dostałam apopleksji), który brzmi : "Idź do huty kupić buty"!

Stosunkowo niedawno, widząc szkice moich Nokturnów, Tato ze skrywanym zadowoleniem stwierdził "Trzeba powiedzieć, że to JA jestem odpowiedzialny za spaczenie twojej wyobraźni" (np. kiedyś rzucił od niechcenia "Wyobraź sobie, drogie dziecko, że nasza Ziemia to tylko pyłek na tej oto nodze stołowej").

W moich czasach młodzieńczych, kiedy opowiedziałam o przyjaciółce, dla której z jednej strony chłopak pisał wiersze, aż raz podsłuchała, że wyśmiewa się z jej rubensowskich kształtów - Tata poprosił mnie o kartkę i długopis i ułożył wierszyk:
"Gorzka miłość i otyłość
Zawsze idą w parze
Więc - nie przejmuj się, dziewczyno
Niech ci serce wskaże
Jak na przykład z grubej nogi
Zrobić chudą nogę:
Nie jeść, nie pić, nie rozpaczać -
- lecz uprawiać yogę".
Nie nalegał, żebym pokazała to koleżance.

Kiedyś Tato dostał wiertełko, które precyzyjnie drążyło rowki nawet we szkle. I na ulubionej popielniczce Mamy (podobno nie znalazł żadnego innego przedmiotu) wyrył czterowiersz pt. "Gwóźdź i Ryba" :
"Gwóźdź rdzewieje
Ryba nie
Gwóźdź się wbije
Rybę zje".

Pamiętam, że Mama nienawidziła, kiedy opowiadał o kosmosie - "Kazik, jeśli tylko wspomnisz coś o czarnej dziurze, albo że jesteśmy kulką mknącą w przestrzeni, nie zniosę tego, rozumiesz?!"
"Ależ Małgosiu, przecież..."
"Justysiu, Ojciec znowu zaczyna!"
"Nie mów o mnie Ojciec!"

Kiedyś przysnęłam na jakimś rodzinnym przyjęciu. Poczułam na sobie wzrok Taty, otworzyłam oczy, a On powiedział z zadowoleniem "Moja krew!" (nawiasem mówiąc, nigdy się nie przyznawał, że przysypia i nawet odgniatając sobie twarz na książce wszystkiemu zaprzeczał, mówiąc, że "analizuje tekst")

Muszę wspomnieć o wielkim rodzinnym zjeździe, na którym po raz kolejny próbowano rozstrzygnąć kwestię pochodzenia nazwiska Neyman (rodzina zasłużona - pradziadek Taty założył Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, co prawda drugi pradziad przegrał cały majątek w ruletkę w Monako i wrócił do Polski w jedynym ubraniu, jakie mu zostało - Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego).
Wracając do zjazdu - jeden z uczestników zabrał głos. Odkrył jakoby, że "Neyman" pochodzi od miana, jakim określono atamana kozackiego, wobec tego przodka, który był "nie iman" (nie pojmany).
Wówczas Tato podniósł rękę, odchrząknął i powiedział, że dobrze byłoby zbadać, czy aby pochodzenie nazwiska nie jest żydowskie, bo brzmieniowo i w ogóle tak mu się jakoś intuicyjnie wydaje.
Jak można się spodziewać, został wyproszony z sali.

Tata ratował mnie z opresji - kiedy nie mogłam się pozbierać po różnych zawirowaniach, zabrał mnie na dwutygodniowy wyjazd nad morze i tam, tylko we dwójkę, rozmawialiśmy, śmialiśmy się, wspinaliśmy po schodach latarni morskiej. Wróciłam jak nowa.

Ostatni raz śmialiśmy się już w szpitalu, kiedy Tatę miała odwiedzić pani psycholog. Bardzo byłam ciekawa tej wizyty. Na pytanie, jak poszło, powiedział "Nie martw się, Justysiu. Byłem dla niej dobry".
Zdarzało się, że mimo jego wezwania, pielęgniarka nie przychodziła szybko - "Zdaje się, że znika moja siła oddziaływania na kobiety", skomentował.
"Ależ skąd" zaprzeczałam "Tylko chwilowo przygasła".

Marzyliśmy razem z Tatą, że kiedy Go wypuszczą, choćby na jakiś czas, będzie do mnie przychodził, posłuchamy jazzu i naprawi wreszcie mój zegar, którego mechanizmem zaczął się zajmować jeszcze, kiedy nie wiedzieliśmy, że Tato jest chory. Zamówimy pizzę, ja zajmę się malowaniem, a On podłubie w trybikach.
Często pytał, niby niezobowiązująco "No, ciekawe, czy zegar pójdzie?" i wydawał mi polecenia, żeby mechanizm wyjąć z kąpieli i wysuszyć suszarką, potem odpytywał, czy to zrobiłam, czy wysechł...
Perspektywa spokojnych godzin spędzonych u mnie, w spokoju, przy muzyce, z dala od tego cholernego, upiornego szpitala, stała się Jego światełkiem w tunelu.
Niestety, do odwiedzin u mnie nigdy nie doszło.
Ten zegar jest jak symbol - nie mam siły go dotknąć.

Przed chorobą Taty nie zawsze mieliśmy regularny kontakt, ale, jak powiedział "Mimo, że nie zawsze jestem przy Tobie, ale wiedz, Justysiu, że zawsze, kiedy będzie trzeba, zjawię się, żeby Ci pomóc".
Tato mój kochany, gdzie jesteś?


30 komentarzy:

  1. Miałaś wspaniałego Ojca - jaka szkoda , że znikło środowisko , które wydawało takich ludzi .Tacy jak On sprawiali , że świat stawał się miejscem , w którym dawało się żyć . I niestety jakże często tacy ludzie odchodzą zbyt wcześnie...

    OdpowiedzUsuń
  2. I jestem absolutnie pewna , że Tata nadal jest i będzie przy Tobie . Zobaczysz .

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękna historia-epitafium...Przypomniałaś mi "Cień wiatru" Zafona...
    Justysiu,gorąco Cię pozdrawiam i ściskam.Miałaś wspaniałego tatę!

    Edytapa68

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Edytko. To prawda. Był absolutnie wyjątkowy i nie mówię tego jako córka. Nadzwyczajny człowiek.

      Usuń
  4. czytałam to ze łzami w oczach i chichrałam się z celnych ripost Twojego Taty. Też jestem "Córeczką Tatusia" , Dag.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wierzę że ludzie których kochamy i którzy kochają nas nigdy nie odchodzą "na zawsze". Zmienia się tylko forma tej obecności.
    Twój tato miał rację; nawet jeżeli swoją wypowiedź zakończył ironicznym uśmiechem.
    Już po kilku pierwszych postach na Twoim blogu, pomyślałam sobie że z przyjemnością przeczytałabym książkę napisaną przez Ciebie.
    Tym chętniej jeżeli byłaby to opowieść o tak ciekawej osobowości jak Twój tata; który po Twoim opisie jawi się jako inteligentny i wszechstronny człowiek, ale przede wszystkim jako osoba posiadająca ten rodzaj poczucia humoru który uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie chyba to wszystko jeszcze jest za świeże, nie do końca zdaję sobie sprawę z tego, co się stało.
      Dziękuję, myślę, że nie chciałabym pisać książki. Wystarczy mi to, co jest.
      Zależało mi na tym, żeby przybliżyć Jego postać, przekazać to, co nieuchwytne.

      Usuń
  6. Cudowny człowiek był z Twojego Taty, był wybitną jednostką. Gratuluję takiego wspaniałego Taty i podziwiam Go! Mam nadzieję, że za niedługo dojdziesz do siebie. Pozdrawiam Was, trzymacie się ciepło i spokojnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Poprzedni wpis (WildAtHeart) powieliłabym. Czytałam Twój tekst ze wzruszeniem, ale częściej towarzyszył mi uśmiech, a nawet śmiech. To dar od losu mieć takie wspomnienie o Kimś. Jeżeli o Bliskim, to szczęście.
    Zrozumiałym jest, że takie sytuacje odnosi się do siebie. Od razu przyszła mi na myśl moja babcia. Jej opowieści i z Nią związane sytuacje, nie raz, wyobrażałam sobie jako treść książki.
    Kochana. Tata powiedział Ci ważną rzecz: zjawi się zawsze, gdy będziesz w potrzebie. To jest prawda. Jestem ateistką, ale w trudnych, nieraz tragicznych, sytuacjach życiowych, czułam wsparcie Anioła Stróża w postaci mojej babci. Zawsze mi mówiła: nie bój się, nawet po mojej śmierci, zawsze będę z tobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli jako ateistka tak myślisz, to ja, jako wierząca mam tym bardziej szanse. Dziękuję Ci, Aniu, za te słowa. To pomaga.

      Usuń
  8. Jest, nie fizycznie ale jest. I będzie, dopóki Ty będziesz, to jest Kochana pewne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Pięknie napisane...


    winterka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Winterko, dziękuję, a to jeszcze nie wszystko - myślę, że będę dopisywać od czasu do czasu.

      Usuń
  10. Ach, jaki żal, że nie zdążyłam poznać Twojego Taty. Ktoś, o kim piszesz w sposób tak piękny i poruszający, musiał być postacią niezwykłego formatu i bardzo "z mojej bajki".
    Dziękuję Ci za ten wpis również z przyczyn czysto egoistycznych- poprzez jego moc wywoływania niepoślednich wzruszeń doprowadził do odkrycia, że wieczorem niedokładnie zmywam tusz z rzęs.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja żałuję. Jestem pewna, że przypadlibyście sobie do gustu.
      Ja w ogóle się dziś nie malowałam, wiedziałam, co będzie (i jest).

      Usuń
  11. Niezwykły wpis. Współczuję zbyt wczesnej utraty tak niezwykłego człowieka, ale przyszło mi do głowy też co innego - masz wielkie szczęście, że miałaś takiego Ojca. Zazdroszczę...

    VI4

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Twoje nieco inne spojrzenie dodało mi wiele...otuchy, może siły. Bardzo jej potrzebuję. Po pogrzebie mogę się nawet rozsypać, ale teraz jest tyle rzeczy do zrobienia, a Wojtek jeszcze nie wrócił z Niemiec.
      Dziękuję, pomogłaś mi.

      Usuń
  12. Piękny, poruszający i niezwykle sentymentalny wpis tak obrazowo przedstawiający niezwykłego, fantastycznego człowieka, który zawsze będzie przy Tobie - bez względu na wszystko.
    Jestem głęboko poruszona. Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Weroniko. To był wpis, który mnie najwięcej kosztował - emocjonalnie.

      Usuń
  13. Beczę... Miłość nieopisana, choć słowami wyrażona :-*

    OdpowiedzUsuń
  14. Choć dzisiaj mi nie wierzysz, czas leczy rany... A Tobie zostawił skarb bezcenny, przepiękną Pamięć o Ojcu.
    Ściskam mocno, do utraty tchu. W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wierzę, po prostu nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
      Pamięć o Nim...przez parę dni przed tym wpisem notowałam, jak szalona, tylko w punktach, bo nie byłam w stanie ich rozwinąć. Myślałam, że skoro i tak muszę napisać notkę o Tacie do wspaniałego księdza, który poprowadzi mszę, więc skoro i tak mam to zrobić, to może będzie mi łatwiej? Wiem tylko, że to bardzo ciężkie doświadczenie, pisałam ponad sześć godzin, czasem nie mogłam...
      Ale złożyłam hołd Tacie, byłam Mu to winna.
      Dziękuję gorąco...

      Usuń
  15. Już wiem po kim odziedziczyłaś poczucie humoru...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochlebiasz mi, aczkolwiek muszę zasygnalizować, że Mama do ponuraków nie należy. A jeśli spojrzeć na to jeszcze szerzej, to W. jest niezwykle inspirujący.

      Usuń