WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 3 października 2015

Z Chopinem jej do twarzy

Jej - czyli mnie.
Dziś pierwszy dzień eliminacji, byłam rano, widziałam, słuchałam.
Cóż mogę powiedzieć - uczta. Najbardziej lubię ucztowanie, które nie tuczy - i mam szczęście do trzech takich upodobań - muzycznego, zapachowego i filmowego.

Do filharmonii zaczęłam chodzić, kiedy potrafiłam się zachować - czyli kilkulatka, oczywiście z rodzicami. Tato rozśmieszał mnie, wskazując w orkiestrze co komiczniejsze "typy" - jednego, perkusjonistę, zażywnego mężczyznę o wyglądzie troglodyty z rozwianym włosem przezwał Ludojad - raz na godzinę sięgał po przedmiot wyglądający jak kocia główka nabita na kij i uderzał nią w ogromny gong. Przeżywałam męki, chcąc powstrzymać chichot, a Mama kopała nas dyskretnie po piszczelach.

Dyrektorem filharmonii był wówczas Witold Rowicki, jeden z najwybitniejszych dyrygentów na świecie - a ja postanowiłam wziąć od niego autograf. Ściskając długopis, ubrana w granatowy sweterek i spódniczkę w szkocką kratkę. w wyczyszczonych na błysk bucikach ze sprzączką, zabłądziłam w labiryncie korytarzy za kulisami (nie macie pojęcia, ile tam jest drzwi, zaułków, ślepych zatoczek!).
Jakaś miła, zatroskana  pani zaprowadziła mnie do Mistrza o wyglądzie i obejściu surowego profesora. Wyciągnęłam w jego kierunku rączkę z programem - "My pana w domu bardzo cenimy" - wygłosiłam uwagę, która wydawała mi się najwłaściwsza, usprawiedliwiającym tonem, choć starałam się o poważny głos. Na te słowa (pamiętam, jak dziś), twarz dyrygenta rozpromienił ciepły uśmiech. Naprawdę się ucieszył - a ja dumna wracałam do rodziców, czekających w hallu, szłam jak po sznurku, w uniesieniu.


Na przesłuchania konkursowe pierwszy raz chodziłam jako licealistka... tyle wspomnień, sam gmach piękny.

A więc - 8 godzin muzyki dziennie. Od dziś przez 3 tygodnie.
Poziom wysoki - jak na razie. Bardzo. Ponad 80ciu młodych ludzi, którzy poświęcili dzieciństwo nauce gry. Potem jeden występ - być albo nie być. Podziwiam ich. Wszystkich.
Widzę, jak wchodzą na scenę, siadają na stołku przed instrumentem, poprawiają się, przecierają klawiaturę chusteczką - zawieszają dłonie w powietrzu, by za chwilę dotknąć klawiszów. Jest taki charakterystyczny moment przed rozpoczęciem - kiedy zmienia się mimika, gdy już są w innej rzeczywistości.
Kto przejdzie dalej? Czy czeka mnie przykra niespodzianka, jak 5 lat temu, kiedy mój faworyt Ingolf Wunder nie zwyciężył...


Ale koncerty to również ciekawy teren obserwacji.
Już jako dziewczynka, z zainteresowaniem przypatrywałam się toaletom pań - trafiały się wprost kuriozalne, prawdziwe ofiary mody. Teraz jest nieciekawie. Poprawnie. Bez szaleństw.
W przerwie zadzwoniłam do męża.
"No po prostu nie ma, Wojtek, na kim oka zawiesić! Same czernie i szarości. Nuda. Tylko czasem Japonki kolorowe" (przeszła obok mnie kruczowłosa postać w fuksjowym żakieciku i fioletowych bucikach)
"Japonki? Myślałem, że w filharmonii nie wypada pokazywać się w japonkach"
"Ty wiesz, że w bufecie jest wino?"
"Czemu nie? Jak ktoś kulturalny, to się może nawet napierdolić, wolno mu, bo właśnie jest kulturalny".

Zawsze w miejsca publiczne, tym bardziej, gdy siedzę wśród ludzi i nie mają oni szans ucieczki, staram się wybierać nieinwazyjne zapachy. Ale nie dziś! Pierwszy dzień, myślę sobie, to się trzasnę Kinskim (Escentric Molecules - skóra, spalenizna, smar do śrub). I zrobiłam to - bardzo dyskretnie. Jeden raz.
Tymczasem siedziała obok mnie pani o obfitych kształtach, w oparach sztucznej wanilii, ohydnie woskowej, bardzo z siebie zadowolona. I mój biedny Kinski nie miał nawet szansy się przebić.
Dramat!

Dla podkreślenia atmosfery - jedna z ulubionych - etiuda h-moll


I przyznaję się - dziś nie tknęłam malowania palcem. Po południu leżeliśmy z Guciem, oglądając eliminacje w telewizji.
"Mamo, czemu oni robią takie miny? Ja bym nie robił" - odezwał się człowiek, który podczas stawiania literek marszczy brwi i wysuwa język (oraz posapuje).

Za to jutro dzień domowy.
W najbliższym czasie - pokaz przedpremierowy Justynki, dalszy ciąg Justyny i początek zupełnie nowego obrazu.

Tęskno do Filharmonii


 - ale z przykrością muszę powiedzieć, że cena wejściówek jest niższa od biletu tylko o 10 zł. Dla pracy to akurat dobrze. Rozpędziłam się.

4 komentarze:

  1. z wielką przyjemnością przeczytałam Twój tekst :) i też piszę się na 8 godzin dziennie muzyki z najwyższej półki :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosiu - dziękuję, wiem, że w tej chwili właśnie siedzisz w czerwonym fotelu. Uściski

      Usuń
  2. Przekazałaś w tym poście magiczną atmosferę tego wydarzenia i miejsca. Podzielam Twój podziw dla takich muzyków.

    Jako mała dziewczynka, pytałam się taty o to samo co Gucio, i tak samo odpowiadałam. Ach te miny ;)

    Jeśli chodzi o Kinskiego - to faktycznie, nie miał szans, nic nie ma z tym typem zapachu, jakim jest sztuczna wanilia, jak tania świeczka zapachowa.

    Dodam jednak, że on na Tobie pachnie naprawdę delikatnie, przynajmniej użyty jednopsikowo. Wyraźnie, ale nie mocno. Nazwałabym go przyskórnym, no chyba że rośnie mu ogon po większej aplikacji.




    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zaczynając od końca - być może Kinski to jeden z tych zapachów, które mimo śladowej projekcji JA czuję bardzo wyraźnie - zazwyczaj niestety jest odwrotnie - cieszą (hm hm) otoczenie, nie mnie.
      Co do magii miejsca - wciąż przychodzi mi coś nowego do głowy.

      Usuń