WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 7 sierpnia 2014

Panienka Flamenco - początek

Z powodu niewyżycia malarskiego, a właściwie głodu, postanowiłam w pierwszym rzędzie wziąć się za zlecenia, które zaspokoją moją potrzebę "dzikości" kolorystycznej.
O reszcie w następnym odcinku, natomiast dziś przedstawię początek Panienki Flamenco.

Moja Klientka jest również zanurzona w perfumach, jak ja, na dodatek w takich, które mi się podobają, w związku z tym cieszę się ogromnie, że na Panience się nie skończy.

Na początku był kontakt mailowy i propozycja umówienia się pod szkołą flamenco, do której Szanowna Zleceniodawczyni uczęszcza. Wyobraziłam sobie, chcąc nie chcąc, postawną brunetkę, ognistą, z jakąś przynajmniej baskinką - tymczasem zobaczyłam nowoczesną, szczupłą kobietę, ubraną w spodnie cygaretki - granat i stylową górę - jasnoszmaragdową, co świetnie kontrastowało z włosami rudoblond i ciemnym, śmiało zarysowanym kształtem oprawek.
Spotkanie miało być krótkie - ale to okazało się niemożliwe. Od pierwszego zdania wiedziałam, że spotkałam osobę, z którą rozumiem się w lot. Tak więc wśród śmiechów i zapachów upływał nam mile czas.
Zapytałam o flamenco - i M. pokazała mi swoje zdjęcie "w akcji".

Co za metamorfoza!
Suknia pyszna, w kolorze indygo, włosy gładko zaczesane, wspaniały gest i absolutne skupienie na każdej sekundzie, które twarzy M. dawało wyraz wręcz mistyczny.
I wtedy dowiedziałam się o "duende". Określenie używane w odniesieniu do flamenco, oznaczające stan najwyższego emocjonalnego uniesienia, ekstazy w tańcu.

No i przystąpiłam.
Najpierw pokryłam obraz morskim błękitem, po wyschnięciu - czerwienią, używając nieocenionego, wystrzępionego pędzla z Auchana. Poczekawszy, aż wyschnie, poświęciłam skromny ręczniczek, przykryłam farbę i - ku uciesze Gucia - odtańczyłam na dykcie "trepaka wcieranego".




Uzyskałam pożądany efekt, bez katowania obrazu pumeksem.



 Przy okazji ukazały się maty i błyski.
Ach! Wykorzystanie przypadkowych efektów - to mnie czeka.
Zapaliłam się do tej roboty.
Zobaczymy, co dalej.

3 komentarze:

  1. Trepak wcierany - wspaniała nazwa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kolorystyka przypomina mi mojego (Twojego ) Konia , na którego zresztą patrzę zasypiając, od razu mi się skojarzyło :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana pani Justynko, ja byłam na tym weselu tam nie było co jeść!! jeśli pani pisze ,że stoły uginaly się od jadła to pani chyba nigdy nie widziała prawdziwego wesela

    OdpowiedzUsuń