WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

sobota, 23 stycznia 2016

Duftart Dune - obsesja

Szanowni Państwo,
trzy, a może i cztery doby, można powiedzieć, maluję permanentnie. Obraz stoi u mnie w pracowni - a ja patrzę i z doskoku dotykam go pędzlem czy kredą (nią szkicuję). Szkice wciąż zmieniam - jak na czarnej, szkolnej tablicy. Nie ma żadnego przypadku - każde rozświetlenie, krawędź, linia musi mieć jedyne, najdoskonalsze miejsce.
Tak, wierzę w to, że nagle (?) wszystkie elementy "zagrają" i poczuję - to jest TO.

Problem być może najistotniejszy - oko. Ma być, czy może nie? Całe, wypracowane, a może ograniczone do nikłego błysku, który wystarczy za całą resztę, zasugeruje ją.
Na razie udało mi się, nie tracąc nic z poprzedniej wersji, delikatnie rzecz ujmując, nieco niepokojącej, uspokoić obraz i nadać mu pożądany, kojący nastrój.


Nie powiem, oznaczało to tu i ówdzie radykalne zmiany, w paru miejscach spod spodu zaczęła prześwitywać dykta. Mam wrażenie, że siwych włosów mogło mi przybyć, ale nie poddaję się łatwo.


A  więc - oko. Mam do dyspozycji zdjęcia, swoje doświadczenie - a jednak... po paru godzinach szkiców, nanoszonych i wycieranych, dochodziłam do wniosku, że jednak nie jest idealnie. Ba! Nawet na rzeczywistych fotografiach doszukiwałam się błędów w umieszczeniu gałki ocznej...

Wczoraj wyszłam po zakupy do sklepu plastycznego. W autobusie obsesyjnie obserwowałam profile - nawet do jednej pani chciałam podejść, ująć ją za brodę, poprzekręcać jej twarz, minimalnie zmieniając kąt, ale oczywiście nie zrobiłam tego, ograniczając się do wpatrywania jak, za przeproszeniem, szpak w pięć złotych. Wszystkie żywe osoby - do takiego wniosku doszłam - mają bardzo nieprawidłowo zbudowane czaszki.

Sklep z zaopatrzeniem dla plastyków - mój raj. Po pierwsze - zawsze, po otwarciu drzwi, zaciągam się do głębi trzewi tamtejszym zapachem. Drewno, terpentyna, płótna, farby i ta specyficzna, nieuchwytna woń nowych, nierozpakowanych rzeczy.
"Proszę pana" odezwałam się do sprzedawcy,  niepozornie wyglądającego chłopczyny z rzadkim zarostem
"Czy mają państwo główki?"
"Jakie główki?'
"No, takie bez korpusów, ludzkie"
Młodzieniec spojrzał na mnie, jakbym pytała go o handel ludzkimi organami.
"Takie do malowania, jeśli nie ma się modela" wyjaśniłam
"Nigdy czegoś takiego u nas nie było".

Wyposażona w nowe pędzle i przepiękne odcienie błękitów (do Panienki Konnej), wróciłam do domu - i znowu. Szkice. Dobrym sposobem, przy utracie obiektywnej oceny, jest obejrzenie obrazu w lustrze. Odbicie bowiem ma "obcość", potrzebną dla dystansu.

Oka znowu nie ma - choć było ich ze sto, przymkniętych, rozwartych, świetlistych... A wszystkie nie dość sugestywne.


Ale obraz już nosi duftartowskie cechy, już jest mi bliski.
Dobrze jest - choć nie jest dobrze.
Nie dość.

2 komentarze: