WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 29 czerwca 2016

Fakturra, fakturra! Fragmenty Rejcz - przedpremierowo

Proszę Państwa, za chwilę będzie gotowa Panienka Rejcz.
Obrazek, który przypomniał mi, jak bardzo lubię faktury.


Nie obyło się bez interwencji pumeksem i zmywakiem - co owszem, jest fajne, jeśli przy okazji nie niszczy się już istniejących udanych fragmentów.
Tym razem się nie dało...


...ale zagrożenie zostało zażegnane.


Nie pamiętam, żebym jakąkolwiek Panienkę malowała z takim napięciem, bo wiedziałam, że efekt, doskonały efekt, jest tuż tuż - ale wciąż CZEGOŚ brakowało. No może to wkurzyć, prawda?
A przecież nie będę czekać i się zastanawiać, kiedy pędzel schnie i wszystko też, tylko ja mokra, a oczy w szczególności. Tak, spłakałam się co najmniej kilka razy - ze złości, z bezsilności. Z wysiłku.
Urządziłam sobie bowiem sesje dziesięcio - jedenastogodzinne, więc rozumiecie.

Ryczałam - a jednocześnie czułam się szczęśliwa. Ot, los malarza.



Teraz "tylko" małe nawet nie poprawki, tylko udoskonalenia - i mogę robić premierę (tfu tfu na psa urok).

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Wszystko na raz (dwa)!

Proszę Państwa, zarobiona jestem.
W mojej pracowni życie wre - rowerzysta pędzi na stole



Faktura! Bogactwo faktury, jak widzę rowki w wyschniętej farbie, czuję coś na kształt łakomstwa


Oczywiście to nie koniec - wersja na górze wygląda bardziej interesująco, ale to dlatego, że sama sylwetka w dolnym zdjęciu jeszcze nie jest wpasowana do reszty, która i tak się zmieni na mniej abstakcyjną (trochę szkoda - powiem bardzo szczerze).

Na parapecie urzęduje Rejcz - tu naprawdę mogę pokazać tylko to :


To o Niej myślę najwięcej - pojawia się sporo znaków zapytania.

Na tapczanie za to - Chart (poza Pepą, która mi towarzyszy, bardzo, bardzo ostrożna, by niczego nie nadepnąć i nie potrącić).



Tymczasem zamiast użyć jakiegoś sprawdzonego, sympatycznego zapachu, postanowiłam przetestować Rose Anonyme...


...perfumy Atelier Cologne i męczę się w różanej wacie cukrowej (wciąż piszę o zapachu).

Z anegdotek (bo w końcu malarstwo nie jest dla każdego, a śmieszne rzeczy owszem), przytoczę naszą rodzinną konwersację :
Gucio - Ja bym chyba potrafił być dobrym mężem. Trzeba być miłym, odkładać ubranie na miejsce...
Ja - ...i nigdy nie krytykować wyglądu żony
Wojtek - ...no, chyba, że wygląda naprawdę okropnie, bo w końcu kto jej o tym powie, jak nie najbliższa osoba?

I tym zakończę dzisiejszy odcinek, zapraszając na następny, w którym naprawdę nie wiem, co będzie.

piątek, 24 czerwca 2016

Rowerzysta w powietrzu - ciąg dalszy

Proszę Państwa, wszyscy wiemy, jaka jest pogoda, a jednak, kurczę, nie mogę się powstrzymać od narzekania!
Co za goronc! I najgorsze, że takie gęste i oblepiające to rozprażone powietrze, jak zupa.
Niby mówię sobie, że o co tyle krzyku, mamy lato, w zeszłym roku w okolicach początku lipca było to samo, ale po prostu żeby budynki były w nocy wyczuwalne na dwa metry - przez rozgrzanie, ja z trudem wierzę w to, co się dzieje.
W nocy robię za białą damę, gdyż wychodzę z Pepą w najchłodniejszym stroju, jaki mam, czyli koszuli nocnej. Gładkiej. 

Tym niemniej pracować trzeba, więc popatrzcie, co (na razie) zmalowałam :


Oczywiście obraz mocno się zmieni - nie wyobrażam sobie, by nie skorzystać z TAKIEJ faktury :


Farba wysycha błyskawicznie, nawet na pędzlu. Wyciśnięty na spodeczek "smark" z tubki prawie natychmiast pokrywa się błonką. Tymczasem tempo pracy - żółwie, jak wszystko w gorącym atmosferycznym rosole.
Jakbym chciała, żeby tak, za przeproszeniem, pierdyknęło z nieba, spadła ochładzająca ulewa.

Przez mgnienie - teraz - nagle pojawiło się czerwone światełko - co ja w ogóle plotę??? O pogodzie???
Ale światełko zgasło. Trudno.

Tymczasem nastąpiło zakończenie roku szkolnego, Gucio dostał pierwsze w życiu, prawdziwe świadectwo, z hologramem (które udało nam się zostawić w Żabce, ale na chwilę tylko).

Zjedliśmy obiecaną pizzę


Potem zdychałam na placu zabaw, ale narzekać nie można - jutro ma być gorzej.
Ha!

wtorek, 21 czerwca 2016

Aż tu nagle - Rowerzysta

Swoją drogą, rowerzyści pojawiają się nagle - idzie sobie człowiek, niczego nie podejrzewając, a tu nagle wiatr burzy fryzurę, coś śmiga z boku - bo pojazdu się nie słyszy przecież. Ale to tylko dygresja taka.

Otóż dostałam zaskakujące zlecenie - wyzwanie - Rowerzysta w wersji panienkowej. To oczywiście kwestia umowna - bo upiększać gościa nie będę, wystarczy, że pokażę go w swoim żywiole.


Celowo nie pokazuję w powiększeniu, bo do postaci oraz pojazdu jeszcze wiele dodam, natomiast zależało mi bardzo na dynamice. Rowerzysta - ten "mój" ma swoją wielką pasję. Jeździ ekstremalnie, rajdowo, co daje mi możliwość pokazania go wśród drzew, na leśnej drodze. Z tej okazji zaopatrzyłam się w śmiałe zielenie (tubki) i w ogóle wzięło mnie. To bardzo dobrze, bo nieczęsto sięgam po ten odcień, tymczasem zieleń prześwietlona słońcem jest moim ulubionym kolorem.

Wtorki to u mnie niezwykle pracowity czas. Tak! Zapracowuję sobie na nagrodę.
Jak powszechnie wiadomo, po wtorku następuje środa, a ów dzień to dla mnie tzw. WYJŚCIE. Do kina. Ostatnio się co prawda rozczarowałam - film "Before you", melodramat. Historia dość banalna, ale w nowościach kinowych rzadko spotykana - i co z tego, skoro główna bohaterka zajęłaby pierwsze miejsce w konkursie na najbardziej ruchliwe brwi.
W ciągu pół minuty brwi wykonywały szalony taniec, który miał widzów przekonać, co dzieje się w środku postaci. Na górze czoła, zmarszczone, po skosie, synchronicznie, indywidualnie - każda z osobna. Do tego, w mniejszym stopniu, dodane ruchy warg. Dosłownie jak w parodii. Potwornie irytujące - starałam się nie patrzeć na babkę, ale niestety wciąż eksponowano jej twarz. Przynajmniej tyle dobrego, że jej czoło, mimo młodego wielu, poorały zmarszczki.

Jutro horror - więc wiele się nie spodziewam, ale chodzę na wszystkie, w nadziei, ze się wreszcie "wyboję". Zapewne na sali będę sama (godz. 9.40). Bylebym nie zasnęła.

niedziela, 19 czerwca 2016

Panienka Rejcz - cd

Mówiłam ostatnio, że zawsze ufam intuicji i dobrze na tym wychodzę.
A dziś... nie słuchałam jej, chociaż :
- oblałam się dżdżownicami w płynie (nawóz do kwiatów)
- odkryłam, że tuberozie zasechł pączek kwiatostanowy
- przejechałam sobie po stopie kółkiem od fotela, siedząc na nim
- szkicując rower nie uwzględniłam miejsca na pedały
- śniło mi się, że mam wejść na 50te piętro bez windy*

*Wojtek powiedział "Kiedy mnie się tak śni, już nie daję się nabrać i zawsze szukam windy - i znajduję, zazwyczaj za drzwiami, gdzie zwykle jest schowek ze szczotkami. Raz tak samo zrobiłem w rzeczywistości - ale za drzwiczkami niestety były tylko szczotki"

Na dodatek niedziela - a wiadomo, "w niedzielę praca w gówno się obraca" - tym niemniej postanowiłam przyłożyć się do Rejcz.


Długo myślałam nad tym, jakiego koloru ma być Jej sukienka. Zadawanie tego pytania powtarzałam o różnych porach dnia i nocy (a, znowu mam poważne trudności ze spaniem) - a jednak odpowiedź zawsze była jedna : biel. Wybierz biel.


Ileż razy musiałam wycierać na mokro te pantofelki!
Sukienkę malowałam dwa razy - bo w gumce zatopiony był jakiś czarny farfocel, który przy wycieraniu ołówka przeciął postać Rejcz czarną smugą.
I zamiast już mocno nadgonić robotę... ech.

Przynajmniej pięknie pachnę


I nie stłukłam flakonika.
Tfu tfu, jeszcze kawał wieczoru przede mną.

środa, 15 czerwca 2016

Ćmy - wielki powrót. Premiera

Szanowni Państwo, kiedy wróciłam do malowania w 2003 roku, po latach, kiedy na pędzle nawet nie patrzyłam, zaczęłam od malowania zwierząt.
Jako, że jestem po Ilustracji Książkowej (Grafika na ASP w Warszawie), moje zwierzęta miały charakter ilustracyjny właśnie, czasem bajkowy - i powiem szczerze, sądziłam, że będą ozdabiać dziecięce pokoje.

Już pierwsza wystawa dowiodła, że popełniłam błąd - kupującymi okazali się dorośli - wieszający moje obrazy u siebie.
Czemu nie? Co prawda wciąż uważam, że pokoje dla dzieci nie mają swojej niszy w sztuce, która jest potrzebna, bo młodych widzów zaniedbywać nie można.

Powstało wiele bardzo sympatycznych zwierzaków, w tym te ulubione - a należały do nich Ćmy.
Bardzo, bardzo się ucieszyłam, że dostałam zamówienie na Ćmy II.
Jak zwykle przy powtórkach, wydawało mi się, że pomysł i rozwiązanie mam już gotowe, tyle, że po latach doświadczeń malarskich nie jestem w stanie, a może i nie chcę cofnąć się do tamtego etapu. Coś, co wówczas, dawno, było przypadkiem, teraz staje się celowym działaniem - np nierówna faktura tła.

Zależało mi na "drewnianej" powierzchni - bo na takowej żyje barczatka dębówka, bohaterka mojej pracy.


Ochoczo wzięłam się do roboty, wykorzystując szablon wykonany z tekturki (przy okazji troszeczkę zniszczyłam kalendarz). Na wielobarwnym tle (troszeczkę zniszczyłam narzutę na tapczanie), raz po raz  przykładałam serduszkowy kształt...


...by powstał tapetowy wzór.Bardzo lubię takie zabawy - i przy okazji pomyślałam sobie, jak wiele z moich prac, pomysłów w nich zawartych, można by rozwinąć. Przez to, że wciąż mam nowe i nowe, tylko niekiedy myślę o cyklach. Z pewnością nadrobię te zaległości.
Zabawa szybko się skończyła - wszak ćma ma głowę i czułki.
Czułki, rozumiecie, narysować to pestka, lecz namalować, mając na dodatek powiększającą się wadę wzroku, to już, mogę rzec, sztuka.


Okulary +3,5 powinny dać radę - faktycznie, powstały czułki - cud.
Lecz... za chwilę czar prysł.
Zdjęłam okulary - no nie, kurde, nic nie widać!
Teraz pytanie : nie widać, bo JA nie widzę czy nie widać obiektywnie? I tu przydaje się Gustaw. "Muszę ci powiedzieć, że słabo widać" - wydał druzgocącą opinię.
Dobra! Jeszcze raz - i tym razem czułki wyglądały jak marzenie. Już po 2 godzinach (bo z pisania by można wnioskować, że to chwilka).


A do tego postawiłam sobie wyzwanie - każda z latających postaci ma troszkę inny pyszczek.




Wybraliśmy z Guciem swoje ulubione - z trzynastu. Ja barczatkę nr 8, On - nr 3.
Potem jeszcze przetarłam całość transparentnym ciepłym pomarańczem - i oto są :


 Rozdział uważam za otwarty - na pewno namaluję Ćmy III, w bieli, szarości i popielatościach, roboczo nazwane "śnieżnymi" oraz Ćmy IV - Noir. Mroczne, z dużą ilością czerni i ciemnego fioletu.

Tylko kiedy???
Wpadły mi dwa dodatkowe zlecenia - a do końca czerwca, poza Panienką Rejcz, Pudlem, przemienionym w Dwa Charty, jeszcze doszedł, a właściwie dojechał Panienkowy Pan - rowerzysta.
Nie żebym narzekała.

W najbliższym odcinku - ciąg dalszy Rejcz.

wtorek, 14 czerwca 2016

Nowa Panienka Rejcz - początek

Właściwie to wcale nie początek, bo choć sylwetka, już kiedyś tu wklejana, prawie się nie zmieniła, to otoczenie podlegało różnym zmianom, zużyte zostało pół gumki i ćwierć ołówka i nie zliczę, ile pomysłów i obrazów przesunęło się w moim mózgowym procesorze.

Czasem, kiedy natrafi się na właściwe rozwiązanie, chce się zakrzyknąć - to jest to! Dziś jeszcze nie pokażę, gdzie będzie umieszczona powabna postać Rejcz, o Niej samej również w następnym odcinku.


Najpierw czeka mnie wiele bardzo precyzyjnej i ryzykownej dla zdrowia roboty - dłonie, kostki u nóżek i tego rodzaju historie.


Zleceniodawczyni powiedziała : "najważniejsze - SZALEJ!" a mnie nie trzeba dwa razy tego powtarzać.
Tym niemniej, by szaleć naprawdę, muszę najpierw w panienkowym przypadku stworzyć podwaliny - czyli mieć z głowy najważniejsze - sylwetkę z pięknym gestem.


Ten błysk tym razem nie wynika z użycia złota, tylko jeszcze surowa dykta i ołówek.

Powiem Wam, że świetnie mi się maluje, nie, że się chwalę rezultatami, tylko chce mi się, w szerszym znaczeniu również. Zawsze w czasie zimowej szarówki, gdy przeglądam zdjęcia pełne roślinnej, rozbuchanej zieleni, myślę sobie, że to po prostu niemożliwe, żebym nie była szczęśliwa w dni jak teraz, z pięknym światłem, ale jeszcze dające temperaturowo wytchnienie.


Potem różnie bywa - ale w tym czerwcu, tfu, tfu, jestem szczęśliwsza.
Czego i Państwu serdecznie życzę - zapowiadając najbliższy odcinek pt. Barczatki Dębówki czyli Ćmy II.

niedziela, 12 czerwca 2016

Panienka Lucy - premiera!

...w górze schodów z szeroką, białą, kamienną balustradą, stoi dziewczyna, dziewczątko, chciałoby się powiedzieć. Gładko zaczesane włosy, pierwszy raz w życiu uróżowane policzki, długa suknia w pastelowym odcieniu.
Uśmiech, leciutki, ale i tak olśniewający, rozświetlający całą twarz.
Pozornie śmiałe spojrzenie, lecz uważniejszy obserwator dostrzeże niepewność, obawę.

Bo to przecież pierwszy bal, pierwszy raz, kiedy chłodne ze zdenerwowania dłonie rozgrzane zostaną odrobinę zbyt mocnym uściskiem rąk przejętego, ciemnowłosego młodzieńca, w pierwszym tańcu.


Nie minęło wiele czasu od tamtego wieczora - może dwa lata? Niecałe? Ale podlotek zmienił się w świadomą swej urody, dumną kobietę.
Uwodzicielkę.


Na czym polega jej siła? Dlaczego wszyscy do niej lgną? Dużo mocniej, niż uzasadniałaby to uroda i wdzięk?
Bo nie ma w niej krzty zarozumiałości, upozowania, chęci popisywania się, udowadniania czegoś.
Ona wie, że jest piękna, ma świadomość gestów, ciała, ruchu. Ma wewnętrzną pogodę.



Lubi ciepłe wieczory, kiedy zieleń drzew ciemnieje, wreszcie stając się zgaszonym fioletem.





Kiedy sowa szykuje się do nocnego lotu, cicho pohukując.
Lucy zatrzymuje się na moment, nasłuchując, czy już przyjechał po nią jej partner - partner w tańcu, lecz nie w życiu.
Na tego drugiego jeszcze czeka. Może spotka go na dzisiejszym balu?






Wietrzyk odchyla zasłony upstrzone złotymi kropeczkami jak gwiazdkami na ciemnogranatowym niebie


Już stawia stopę na białych schodkach - w powietrzu unosi się zapach róży, herbacianej, rozkwitłej w tajemniczym ogrodzie. To nie jest prawdziwa róża - to perfumy, które nosi Lucy.

Chwila zatrzymana, wymyślona, namalowana - oto ona




Co stało się z naszą uwodzicielką?
Życie potoczyło się inaczej, niż by oczekiwała.
Ciężkie doświadczenia, zmartwienia ponad miarę - a jednak Lucy zawsze nosi głowę wysoko, dumnie.
Nawet, jeśli nie ma siły dla siebie, ma ją dla innych.

Buciki z pierwszego, niewinnego balu stoją gdzieś na szafie, zamknięte w pudelku.
Warto je czasami przymierzyć.
Nie, żeby płakać.
Żeby się uśmiechnąć.
Bo tak do końca nic nigdy nie przemija.

środa, 8 czerwca 2016

Panienka Lucy - fragmenty przedpremierowo

Szanowni Państwo, ja, która się nigdy nie śpieszę i chwalę się, że mam czas - gonię przez ostatnie dni jak kot z pęcherzem. Tzn nadal mi się wydaje, że od rana do wieczora minęły co najmniej dwie doby - ale wciąż mam coś na wczoraj...

Tym niemniej Lucy lada chwila dobiegnie końca - myślę, że dwie porządne sesje wystarczą.
Wprowadziłam nowe elementy (znaczy się dopracowałam)


Oraz



Chwała komuś, kto wymyślił pędzelki do kaligrafii! Kiedyś malowałam szczególiki krótkim włosiem, aż raz, z ciekawości, kupiłam pędzel, w którym włoski mają długość co najmniej 3 cm. I to jest to!
Jego bezwładność i nie poddawanie się ewentualnemu drżeniu dłoni powoduje, że linie "wyciąga się" przyjemnie i spokojnie.

Pamiętacie złote elementy w sukni? Zakładam, że tak - to teraz nie jedyny element w tym odcieniu.
Tadaaam!


(warstw złota, by nie prześwitywało, należy nanieść co najmniej 6)


A jeszcze do tego wszystkiego po głowie krąży mi kretyńska melodyjka z następującymi słowami :
"Tańczą dzieci czaczu czaczu
Urwała się klapa w sraczu"
(i tak w kółko, jak dodacie sobie do tego wiertła i skuwanie tynków w dwóch mieszkaniach obok, rozumiecie, że moje mózgowe klepki, szczególnie piąta, są niepokojąco ruchome).

Co do dziecinnych przyśpiewek - jako kilkulatka przez parę dobrych dni mruczałam pod nosem "Pędzi, pędzi, bez narzędzi" - tak mnie urzekł samodzielnie stworzony rym. Mama mocno się niepokoiła, czy ze mną wszystko dobrze - czy ja wiem... może słusznie.