WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

niedziela, 31 sierpnia 2014

Komentarze

Zacznę prosto z mostu - wyobraźcie sobie, że wchodzicie na czyjeś blogi, nowe dla siebie.
Jeden jest czytany, drugi nie, ale komentarzy nie ma pod żadnym.
Czym się różnią? Dla obserwatora?
Niczym!
I o tym już wspominałam kiedyś - tam. Zamieściłam z wielką radością ostatnie wpisy. Na cztery z nich - trzy premiery obrazkowe. Czyli obraz, który jako skończony pierwszy raz prezentuję widowni.
I co?
Jajco, że tak powiem.
Żadnego komentarza.
Tak, tak, wiem, że życie przeniosło się niemal w całości do fejsbuka, ale czy to znaczy, że blogowicze powinni dać sobie siana i zamieszczać tylko krótkie kwestie na swojej tablicy, które szybciuteńko zostaną skwitowane lajkami (albo nie)?
I powiem, że gdyby nie fb, to prawdopodobnie doszłabym do wniosku, że Brulion Malarski jako samodzielna jednostka twórcza nie ma sensu. Bo nie wiedziałabym - czyta to ktoś, czy nie? podoba się, czy nie? Równie dobrze więc mogłabym pisać do szuflady.

Weźcie więc, Szanowni Czytelnicy, pod uwagę, choćby to, że jesteście widownią, dla mnie ważną i pomyślcie chociażby o mojej artystycznej przyjemności.
Brak komentarzy jest po prostu przygnębiający.
Posłużę się - znów - cytatem Sabbath ( Sabbath of Senses)
"Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje"

I jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa - Brulion ma znaczenie dla propagowania moich prac, szczególnie tych duftartowych. Miejsce "martwe" nikogo nie przyciągnie.
Komentarze dają też możliwość rozmowy - dialogu. Bywa, że nawet dowcipnego.

Więc - zróbcie coś fajnego, dla malarki, która podejmuje naprawdę zajebiście trudne wyzwania (o cieniach tutaj raczej nie piszę, ale wierzcie mi, że są).
Amen.

sobota, 30 sierpnia 2014

Molo w Sopocie - PREMIERA

Molo oddane!
A ja w doskonałym nastroju - odbiór nadzwyczaj przyjemny, w chwili, kiedy obraz zobaczyła zleceniodawczyni, usłyszałam przeciągłe "Ooooch!", a we mnie coś podskoczyło z radości.
Dla odświętnego nastroju proszę - piosenka


W stosunku do stanu z wczoraj - dodałam trochę światła, pojedyncze linie (nad horyzontem najbardziej istotne), punkciki.


Cieszę się, że - jak przy moich ulubionych obrazach - w tym znajduje się parę innych.
Np taki pejzaż :



Albo taki :


O zmierzchu kolory przygasają (ale najpierw piosenka)





A w pełnym słońcu wygląda tak (błękity są podbite) :


W ostatniej chwili przemalowałam dwie sylwetki, znajdujące się na molo - gdyż ów obraz ma być ślubnym prezentem


No i tak.
Trochę pusto w mieszkaniu bez Molo...

W najbliższym czasie wielki powrót Flamenco, piesek (ale nie jesienny), jakieś zwierzę nieustalone, panienka, i koniec mostu kolejowego.
Mam co robić.
Za to jutro - tylko rozrywka. Myślę, czy by nie zacząć na wystawę w Barcelonie duftartu do Gumy Balonowej Demeter. W postaci mega kiczu.
Szczegóły do ustalenia.
Jak zwykle, przed zaśnięciem - wtedy przychodzi do mnie najwięcej pomysłów.

piątek, 29 sierpnia 2014

Dodatek Specjalny - Morze Prawie Czarne i Sowy - premiera!

Nareszcie mogę uwolnić się od brzemienia zachowania tajemnicy i zdradzić, jakie też szykowałam niespodzianki - bo już przyszła właścicielka stała się właścicielką aktualną.

Osoba, dla której przeznaczyłam obrazy, jest postacią wyjątkową i chyba nigdy nie dającą się do końca poznać. Niezależna.Wybitnie inteligentna i z poczuciem humoru przechylającą się w stronę ciemniejszego zabarwienia. Z wyobraźnią. Nieco sarkastyczna.
Pasją N. są książki - ale też kaligrafia (to z tych, o których słyszałam).
Mimo utrzymywania pewnego dystansu, N. nie jest w stanie ukryć wewnętrznego ciepła i serdeczności - o których miałam szczęście się dowiedzieć wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowałam (po śmierci Taty).
Na żywo - raczej cicha, typ słuchacza. Nosi się na czarno zazwyczaj, trzyma się na uboczu - chyba nie z nieśmiałości, lecz z wyboru.
Ale to żadna szara myszka.
Wprost przeciwnie - osobowość, która zaciekawia, fascynuje. Zdania, nie wypowiedziane do końca, są ciekawsze, ta jedna trzecia, pozostawiona przez N. w ciszy, bywa prawdziwym wyzwaniem dla inteligencji i wrażliwości... mojej.

Wracając do obrazów - zaplanowałam hen, dawno, dwie niespodzianki. Na postawie obserwacji i uwag N.
Morze Czarne.
Chyba z miesiąc temu już namalowałam - szare. Ciemne.
I wiedziałam, że to nie to.
Patrzyłam na nie czasem, nie ponaglałam rozwiązania.
Aż w pewnym momencie poczułam impuls do działania - czarną, matowo aksamitną farbę wycisnęłam wprost na obraz, nie bawiąc się w żadne palety - z odbić palców powstały chmury


A potem, już przykładnie, szerokim ławkowcem wydobyłam Morze.


Jakby mi skrzydła urosły u ramion! i dzięki znanemu portalowi społecznościowemu mogłam od razu obwieścić to N., która zapewne nie przeczuwała, czemu się tak cieszę, jak dziecko (bo nie pokazałam ani kawałka).
Fotografowałam Morze jeszcze w nocy - tu jest ciemniejsze, enigmatyczne (poniżej)


 Ale - no niestety, muszę to napisać - zdjęcia nie oddają tego, co na żywo.
Niestety.

Drugi obraz - Sowy - malował się właściwie sam i bez przygód.
Oszczędny w kolorach, choć mógłby być jeszcze bardziej minimalistyczny - ale nie chciałam.
Nastrój jesienny wprowadził pomarańcz, ale żeby nie było za sentymentalnie - dodałam chłodnego błękitu.

No i Sowy - na początku miała być jedna, ale wydał mi się ciekawszy "mimiczny" dialog między nimi.
I są dwie.



 ... i druga



Oraz całość


Ach, to czekanie potem - doszła przesyłka?
Z jakim przyjęciem się spotka?

Z dobrym! To już wiem.

Molo sopockie - ciąg dalszy

Ostatnie dni wakacji, co dla mnie i Gucia, poniedziałkowego zerówkowicza, ma jakieś odświętno - wyjątkowe znaczenie. Już bym pewnie wspomniała o jakimś zaprzężeniu do kieratu, ale nie dziś!
Bo kapryśna pogoda przywitała nas pięknie.
W pracowni towarzyszyła mi wierna asystentka.



Aż się chce, wszystkiego się chce (no, może sprzątać niekoniecznie).

Tak więc przystąpiłam - i... co tu dużo mówić.




Będzie dobrze.
Teraz trochę odpoczynku, bo muszę wyprowadzić asystentkę i synka na spacer.

Pepa, jak zawsze, przeczuwa, że zaraz wybywamy...na jakiś czas.




To do zobaczenia - jutro kolejny molowy odcinek.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Molo w tuberozach

Molo w Sopocie...
Piękny obiekt, chciałoby się powiedzieć "malowniczy" - ale cóż za ironia.
O ile perspektywa w tym pejzażu nie wydała się specjalnie skomplikowana, o tyle wybór sposobu, w jaki potraktuje się szczegóły, kosztował mnie wiele trudu.

No bo - zasadnicze pytanie brzmi : dłubać i odwalać malarską pocztówkę, może i nawet efektowną, czy też rozegrać to po swojemu - czyli z pewną dozą nonszalancji, impresyjnie, nastrojowo.

Odpowiedział mi sam Szanowny Zleceniodawca - typowym widoczkom mówimy stanowcze NIE.

Dzisiejsze zdjęcia są z nocy, w sztucznym świetle - jutro za to pokażę w słońcu (o ile będzie, na co mam wielką nadzieję). Proszę więc brać pod uwagę przekłamania wynikające z oświetlenia.

Jeszcze brak istotnych szczegółów (latarnia morska np) - to wszystko jutro.



Fragment :


...oraz deseczki, które nastręczały mi najwięcej chyba wątpliwości, co do wyboru sposobu malowania (zmywak, nie ukrywam, parę razy się przydał)


Miłego Klienta proszę o zachowanie spokoju, gdyż jeszcze wszystko ze trzy razy się zmieni (czy to uspokaja?).

Tymczasem się pochwalę, że tuberozy dają mi nadzieję na zakwitnięcie. Gdyż w tych liściochach, przypominających szczypior od cebuli, pojawił się pęd twardy i zdecydowanie pionowy...


Gustaw uważa, że tam kryje się zarodek prawdziwej tuberozy.
Oby.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Piesek Jesienny, Most i Molo

Piesek Jesienny nr 3 gotowy!
Myślałam, że pójdzie mi, jak z płatka, tymczasem - tu zwracam się do kobiecej części widowni - znacie to uczucie, kiedy skóra "pije" krem? Tak samo Piesek - po prostu chłonął farbę i żeby uzyskać efekt porządnego koloru (w sensie nieprzezroczystości), musiałam się zdrowo natrudzić.
Czemu był taki łapczywy - nie mam pojęcia. Dykta jak zwykle, farby te same - a ja gładziłam go, jakby prosił o pieszczoty.
Może dzięki temu kontury uzyskały nadzwyczajną miękkość. Czy można się złościć na kogoś takiego?


...o TAKIM spojrzeniu?


Całość - zgodnie z nazwą, bardzo jesienna.
Najpierw kolory uboższe



...potem jeszcze trochę rozjaśnień i oto koniec


W przerwach nie próżnowałam - powstały dwa szkice - obrazu niepoważnego (Most Kolejowy)


I poważnego (Molo w Sopocie). Nie będę ukrywać - to drugi rysunek. Pracę nad nim określiłabym trzema słowami - krew, pot i łzy (krew symboliczna, uspokajam).


No ale cóż. Stosuję zasadę - jeśli szaleć, to na solidnych podstawach. A będzie się działo - planuję stonowane kolory, ale szaleństwo malarskie.

(PS. Panienka Flamenco utraciła nogę, po raz kolejny)

sobota, 23 sierpnia 2014

U Artysty w warsztacie - okulary Bodyych

Jak Państwo wiedzą, od pewnego czasu szukam okularów. Znalazłam czerwone... i zachciało mi się jeszcze jednej pary. Mam za sobą odwiedziny u różnych optyków - i tak, jak w przypadku perfum, istnieje rynek mainstreamowy oraz niszowy, do którego zaliczam ramki Andrzeja Bodycha.
Człowiek ten wytwarza oprawy ręcznie, w małych seriach, a te rzeźbione przez Niego - pojedyncze sztuki.
Odnalazłam firmę Bodyych na facebooku i nawiązałam uprzejmą i być może dla pana Andrzeja męczącą korespondencję... aż wreszcie zaproponował mi On wizytę u siebie "na produkcji", zastrzegając, że nie ma takiego zwyczaju, ale dla mnie, artystki, zrobi wyjątek.

I tak, zaciekawiona i podekscytowana, przedsięwzięłam wyprawę pod Warszawę. Łatwo nie było, gdyż nie dość, że wysiadłam, zgodnie ze wskazówkami komputera, parę przystanków za wcześnie, to jeszcze potem przeszłam z biednym Guciem za daleko...
W pewnym momencie oznajmił mi "chyba już nigdy nie wrócimy do domu" oraz zażądał odpoczynku.


Synek miał momenty załamania, kiedy zorientował się, że się cofamy. A ja drżałam, czy mimo spóźnienia (i nie był to kwadrans akademicki), wciąż się na mnie czeka.


Okazało się, że tak, i oto znalazłam się w raju.
Pan Andrzej powitał nas serdecznie, Gustaw mógł jeździć na wnuczkowym samochodzie na pedały, a ja przymierzałam i przymierzałam. I mimochodem opowiadałam o swoim malowaniu i pokazywałam na monitorze obrazy.

 Co ciekawe - praca nas obojga ma wiele elementów wspólnych. Lubimy podobne krzywizny, kolory i kształty oraz... działamy wielowarstwowo.
Oprawki pana Andrzeja tworzone są z płyty (włoskiej), które ten łączy kolorystycznie i spaja, używając kolorowej, specjalistycznej folii. Jako jedyny w Polsce! Tradycja rzemieślnicza istnieje w rodzinie B. od pokoleń - zajmowali się kowalstwem artystycznym. I to dziedzictwo jest dla gospodarza bardzo, bardzo ważne. Może kluczowe.


I przypomniały mi się wielowarstwowe obrazy, wycierane pumeksem, odsłaniające dzięki temu to, co pod spodem.
Ja - z pumeksem, zmywakiem i papierem ściernym, pan Bodych - pilnikiem.




Gucio porzucił "gokarta" i asystował nam, wszystko oglądał, a pan Adam, pracujący z mistrzem w roli konstruktora, odpowiadał na wszystkie pytania.





Tymczasem z oprawek, rzeźbionych przez twórcę, powoli wyłaniał się pożądany kształt.



Gustaw wniebowzięty.


Oprawki, by uzyskały idealny połysk, szlifowane są w bębnach, wydających szum wzburzonego morza.



Ach, gdyby mój biedny Tato mógł to wszystko zobaczyć!

Wreszcie, po trzymaniu na nosie kilkudziesięciu oprawek, wybraliśmy dwa modele dla mnie.
Takie (dostępne też w zieleni) :




...i takie




Uzyskaliśmy również zaproszenie, by zajrzeć jeszcze nie raz oraz propozycję wykonania specjalnych oprawek na wystawę w Barcelonie!

Ale przyjemność!
I sam gospodarz, no... po co słowa, wszystko widać


 (jakby ktoś był uprzejmy się wypowiedzieć ad. oprawek, to oczywiście nie mam nic przeciw temu, haha)