WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

czwartek, 29 sierpnia 2013

Przerwa w malowaniu

Więc... w te ostatnie dni wakacji, postanowiłam zrobić sobie przerwę od malowania - ale nie do końca.
Wśród licznych zajęć testowałam i wybierałam różne zapachy pasujące do Nokturnów, poprosiłam o podpowiedź również "moje" forum perfumowe (jak zwykle niezawodne).

Ponieważ podlegam różnym przemianom, wobec tego i mnie zachciało się czegoś...kobiecego, gęstego, słodkiego, uwodzicielskiego - takich perfum, które, kiedy ma się je na sobie, towarzyszy temu świadomość, że pięknie się pachnie - choć niekoniecznie dla wszystkich, oczywiście.
W wędrówkach towarzyszył mi kochany Gucio. Na zdjęciu - w Quality.


Czy znalazłam pożądane aromaty? Do Nokturnów - mnóstwo, spokojnie wystarczy i do 20stu obrazów. Z noszeniem - duuużo gorzej, ale dwa typy mnie zaciekawiły. Jeszcze nie sprawdzone "globalnie". Czy mogło zabraknąć CdG - nie! Tym razem - słodziak 8 88. Drugie - klasyczne, kwiatowe Lewel for her Micallef.

Do marszobiegów, które wciąż uprawiam, specjalnego nic nie potrzebuję. I to w żadnej dziedzinie. Po raz pierwszy najpierw zaczęłam być aktywna, a dopiero potem pomyślałam o akcesoriach. Zawsze kolejność wyglądała odwrotnie - tym bardziej mnie to cieszy.
Pochwalę się - nabytkiem pt. buty odchudzające.


Podobno mają imitować chodzenie boso po piachu...no nie wiem, jednak faktem jest, że "kołyskowa" podeszwa powoduje, że aż się chce w nich ruszać, balansować i są niesamowicie wygodne.
I się pochwalę - pierwsze efekty dietoćwiczeń "czuję" już w ubraniach.

Ponieważ dziś Czwartek, proszę (coś z dziedziny Sztuki) :


Tuż obok mojego fryzjera.
Przede mną wizyta u pani Basi, gdyż i fryzurę postanowiłam zmienić.
Z włosów zupełnie równych i nie cieniowanych da się może (zawsze niewiadoma) wykreować coś takiego :


Przy okazji zetnie się bardzo przesuszone przygodą z blondem końcówki. A z przodu - chyba odważę się na asymetryczną długą grzywkę.

Mam nadzieje, że lepiej wyjdzie, niż moje nocne opalanie. Natarłam twarz kremem brązującym i poszłam spać. Nie przypuszczałam, że pozycja boczna spowoduje taki skutek - 3/4 oblicza tylko uzyskało ciemniejszy odcień - za to zamiast jednego policzka i skroni (pozostały blade) opaliła się poduszka w kształcie psa.

Nadanie równomiernego koloru opóźniło wyjście. Żeby Gustaw się nie nudził, urozmaicam nasze podróże. Synka fascynują pojazdy - pomyślałam o metrze. Początkowo był nieufny, ale potem w absolutnym zachwycie zamarł, przepuszczając pociągi ("chcę zobaczyć, jak odjeżdżają") i dosłownie zapomniał języka w gębie. Stał na środku peronu, w przeciągu, z rozwianymi włosami, z obu stron pędziły wagony i wykrzyknął przez hałas :
"Ale te metry wieją!".
Potem cały czas trzymał mnie za rękę.


Gustaw jest bardzo "techniczny" - co chwila coś rozkłada na części, pyta, woła o pomoc.
Dziś długo się nie odzywał, wreszcie usłyszeliśmy "Mamo! Tato! Chodźcie! Coś się zepsuło!"


Wspomnę jeszcze, że pozbyłam się prawie wszystkich butów na obcasie, oraz NARESZCIE wywaliłam pepegi tak znoszone, że aż wstyd.


Niemal jedyne obuwie płaskie - bo wciąż pielęgnowałam mit, że jednak będę chodzić na szpilkach...tylko muszę się nauczyć. Nie muszę!

Na koniec, trochę, żeby się usprawiedliwić, powiem, że Wojtek nie wyjechał - czeka na wynik castingu do reklamy do roli piekarza, w którym jest mocnym kandydatem do wygranej. Czasu nie traci - wciąż ćwiczy głos i arie swoim przepięknym barytonem, może za intensywnie - dziś znalazł podkłady w stylu discopolowym, a właściwie - italodisco i bez reszty dał się wciągnąć w "O Sole Mio" rodem z Drupiego.
Osobliwe wrażenia - dlatego czasem łatwiej mi podjąć decyzję o wyjściu z domu.
Tym bardziej, że śpiewanie odbywa się w mojej pracowni (przez ścianę nie ma nikogo w tym pomieszczeniu).

Ale...dykty już naszykowane - nawet część robót rozpoczęta. Poza Nokturnami bowiem mam do namalowania Łąkę w czterech częściach - każda o innej porze dnia.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Nocturnes - szkice bardzo robocze

Proszę Państwa, nadejszła uroczysta chwila zainaugurowania cyklu Nocturnes.
Tytuł z pozoru pretensjonalny, ale nie wówczas, jeśli kiedyś - tam zamierza się mieć wystawę poza Polską.

Rozmów na razie żadnych nie było, gdyż obywatele tego bajecznego kraju mają zwyczaj nie pracowania w czasie wakacji. Tak więc czekam - być może już we wrześniu COŚ się wykluje.
Owszem, jestem przesądna, więc trochę wbrew sobie zaczynam coś nowego przed czasem. Ale słyszałam również, że przesądy obowiązują tylko wtedy, kiedy się w nie wierzy.

Zgodnie z moim motto na forum perfumowym - "Nie jestem przesądna, to przynosi nieszczęście".

Do rzeczy.
Prace są zapowiedzią być może większego cyklu dziewięciu obrazów (gdybym każdy pomnożyła przez trzy).
Na razie zapowiadam tryptyk - Z Daleka od Domu, Blisko Domu i W Domu. Uprzedzam, że wykonałam tylko malutkie szkice, i to, o zgrozo, długopisem.

A więc - Z Daleka od Domu.


Daleko, czyli gdzie? W parku, oczywiście. Oto owoc wieczornych marszobiegów. Zamiast iść po prostej, znanymi szlakami, plączę się po alejkach rzadko uczęszczanych, wspinam się po stromych schodkach a na twarzy osiadają mi pajęczyny.

Druga część - Blisko Domu.
Nie, nie mojego. Wyobrażonego. Tzn takie domy istnieją, dużo ich w Łodzi, ale i w Warszawie też.


Wiem, że plan jest zawirowany - ściana nie wygląda na ścianę, zapewne w obrazie docelowym zadbam o jednoznaczność.

Wreszcie trzeci szkic - W Domu. Ten dom znajduje się w Dłużewie. Ośrodku Plenerowym Akademii sztuk Pięknych.


Dla mnie to miejsce kojące, szczególne. Tam malowałam pierwsze olejne obrazy, tam imprezowałam jako studentka, a potem, po długiej przerwie, przyjeżdżałam, żeby lizać rany po przejściach (było ich trochę).
Okno jest rzeczywiste, pałacowe (XIX w.), w moim ulubionym pokoju.

I tak na każdym szkicu umieściłam coś, co lubię najbardziej - na pierwszym cienistą alejkę, żywcem wziętą z Opowieści z Dreszczykiem, na drugim ścianę i topole włoskie (to wrażenie małości, kiedy znajduję się pod nimi), a na trzecim - ukochane wnętrze i ja - bezpieczna, kiedy za oknem chłód i zmierzch, może szaruga.
Bo zmierzch jest moją ukochaną porą dnia (?).

Co istotne, obrazy oczywiście namaluję do zapachów - mam parę typów, jeszcze się waham. I NIE będą czarno białe (szare), lecz złożone z wielu  kolorów, które dadzą być może efekt bardzo ciemnych odcieni

piątek, 23 sierpnia 2013

Przesyt

Szanowni Czytelnicy,
nie wiem, coś się ze mną dzieje takiego... w sferze artystycznej...że aż mnie nosi.

Chwilowo mam dość ładnych obrazków, czuję, że nie realizuję tego, co mi w duszy gra.
Czy gra?
Czy się dopiero zapowiada?

Nabrałam ochoty na coś DUŻEGO, niekoniecznie nowoczesnego, koniecznie za to ekspresyjnego, może i kontrowersyjnego, i - to mnie napawa lekkim zmieszaniem, PONUREGO. Może raczej powinnam napisać MROCZNEGO.

Cały czas myślę o serii Nokturnów - pewnie trzech. Z jednym się czuję tak, jakby już został namalowany.

A rzeczywistość skrzeczy, robię tyle czynności w ogóle nie związanych z malowaniem, jak każdy. Pocieszam się, że sytuacja się zmieni, kiedy Gustaw pójdzie do przedszkola, może Wojtek wyjedzie (nie tak szybko, w przyszłym tygodniu ma zdjęcia). Ja też - tak czuję - zmieniam się, ruszam, zdrowiej staram odżywiać, reorganizuję garderobę (na razie tylko pozbywam).
Oby coś z tego było.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Niespodzianka - PREMIERA - Panienka na stanowisku

Przedstawiam Państwu wspomniany wcześniej obrazek.
Nie mogłam tym razem relacjonować mąk twórczych, bo istniało niebezpieczeństwo, że osoba "portretowana" zagląda do Brulionu.

Namalowana to Pani na stanowisku i znajomy poprosił mnie, żebym zrealizowała jego pomysł obdarowania jej obrazkiem. Początkowo myślalam o bezpiecznym pejzażu, ale niespodziewanie widziałyśmy się kilka razy i uderzyła mnie jej konsekwencja w sposobie ubierania się.
Zawsze bardzo kobieco, w dopasowanej sukience, koloru kości słoniowej lub ciut ciemniejszej, do tego pantofelki na obcasie.

Dlatego pomyślałam o beżach.
Najpierw - szkic.
Ponieważ zajmowane przez nią stanowisko jest wysokie, ale i oficjalne bardzo, dlatego choć najchętniej uwieczniłabym ją w jakiejś może nawet trochę wyzywającej pozie (duża pewność siebie), skupiłam się na oficjalnym aspekcie.


A jednak okoliczności postanowiłam nieco "uromantycznić" - dodałam słońce i delikatne gałązki z kwiatkami.


I od razu wiedziałam, że to nie to.
Raz, że obrazek wyglądał mdło, to jeszcze parę osób zapytało mnie, czyżby to już był koniec?
Wyraźnie brakowało pierwszego planu, a kwiecie wydało mi się...rzygawiczne.

No to zaczęłam zmieniać.


I wciąż za pusto. Sięgnęłam po sprawdzony sposób - firankę.


Na niebie umieściłam gołąbka. Ale...wciąż czegoś brakowało...
Więc - przeczuwając, że strzelam sobie w nogę, dodałam drugiego ptaszka - przed nią.


Tyle, że...ptaszek pozę miał jaką taką kogucią, nie wspomnę, że zaczął mi przypominać zużytą, wyrzuconą niekulturalnie chusteczkę.
Dlatego z przyjaciółką urządziłam smsową burzę mózgów - czym zastąpić koguto - gołąbka?
Pomysły były bardzo kreatywne - muchomor - monstrum, lodówka, Mikołaj, Godzilla, a nawet koparka(coś praktycznego) i jaja w pończochach (coś nowoczesnego).

Pomyślałam, że choć czasu mam mało, powinnam zaufać sobie, że rozwiązanie samo się pojawi.
Tymczasem firankę przyozdobiłam kropkami.
Nareszcie zaczęło mi się podobać.
I wtedy zobaczyłam rozwiązanie - na pierwszym planie postawiłam (na swoim obrazku) - jej portret.
Wszystko zagrało. Nareszcie!


Ach, no i jeszcze ożywiłam kolory, za pomocą cieniowania i zróżnicowania odcieni.

Dziś pani dostała obraz. Bardzo jej się spodobał - a nie jest kimś, kto udaje.
Uff.

środa, 21 sierpnia 2013

Pani i Pan - koniec - premiera

Stało się.
Obrazki wysłane, więc nic już nie zmienię - i dobrze, bo ostatnio mam tendencję do psucia obrazków. Trzeba wiedzieć, kiedy przestać - a ja nie zawsze potrafię się powstrzymać.

Co do "mojego" małżeństwa - zacznę od końca. Co uważam za najważniejsze w tego rodzaju pracach? Ponieważ postać, sylwetka, jest tylko nośnikiem, wobec tego priorytet to skupienie się na okolicznościach towarzyszących - sposobie ubierania się, otoczeniu i pozie osób "portretowanych". Dobre uchwycenie w ruchu ma pierwszoplanowe znaczenie.
Gest musi opowiadać o malowanych ludziach.
I tu mi się udało (przypomnę - potwierdzone przez Szanowną Zleceniodawczynię, która uznała, że wręcz mam intuicyjny dar).


Mężczyzna - w dumnej niemal pozie, czekający, ale też i wymagający.
I Ona.



Zwiewna, kobieca, pewna siebie.
Sukienka w naturze ma piękniejszy, ultramarynowy kolor, lekko ją pocieniowałam.
Czerwone szpilki, rękawiczki z bransoletką z kwiatem.

I ich dłonie.


Niebo, żeby nie było mdłe i płaskie, składa się w istocie z paru błękitów, dodałam też chmurki, przełamujące jednolitość płaszczyzny, a jednocześnie dodające dynamiki.

Obrazy mogą wisieć zetknięte albo w jakiejś odległości od siebie - to już zależy od obdarowanych.
Jak pisalam wcześniej, nie brnęłam w wyobrażenie kuli ziemskiej, tylko dodałam drzewa i zarośla na linii horyzontu. Wszystkie barwy są złożone, żeby uniknąć efektu wycinanki.
No dobra - dość gadania.
Proszę bardzo - oto moja para.


Jak Państwo widzą, splecione korony łączą oba obrazki, jeśli ktoś chce, mogą mieć znaczenie symboliczne. Kulisty kształt zachowałam, cieniowanie również się kontynuuje.

Teraz pozostaje mi czekać na obiecany odzew, jak spodobał się prezent.
Jestem strasznie ciekawa!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Szewc bez butów chodzi czyli pogaduchy o wyglądzie

Zbliża się jesień (zacznę znienacka), co mnie bardzo cieszy, gdyż lato jest dla mnie porą roku postawioną na głowie. Słoneczne dni i upały wydają mi się takie...niepolskie, poza tym wcale nie kusi mnie ani opalanie, ani noszenie sukienek, ani nawet wakacje. Żyję wówczas jakby w zawieszeniu.

Jakoś tak się składa, że (w tym roku szczególnie) lato obfituje we wciąż nowe zlecenia, poza tym nie ma jak urlop we wrześniu czy nawet październiku (bo np. kąpiele w jeziorze już w ogóle przestały być dla mnie atrakcyjne).
Wreszcie jesień oznacza dla mnie czas wzmożonej mobilizacji - lipiec i sierpień naznaczony jest moją rozlazłością w sensie wyglądu (i diety) i ogólnym oszołomieniem, prawdopodobnie wywołanym zbyt intensywnymi kolorami i światłem.

Tak więc mimo prawie 45ciu wiosen na karku jakoś silniej teraz, niż w zeszłych latach, uświadomiłam sobie, że ciągle jestem "kobietą przed".
Wciąż ubieram się w sposób pozbawiony stylu (wolny zawód czyt. mało wyjść do ludzi się dokłada) - czyli dżinsy, bluza lub podkoszulek i tenisówki/adidasy (a szafka na buty pęka od obcasów).
No właśnie - obcasy. Nie nauczyłam się w nich poruszać, kiedy był po temu naturalny czas (młodość) i teraz miewam epizody, kiedy postanawiam wszystko zmienić, chodzę na spacery w szpilkach, żeby jednak udowodnić sobie, że można.
Ale jedna wyprawa na miasto w niewygodnym, co tu dużo mówić, obuwiu, i już mam dosyć, a pepegi (jedyna para) znów wędrują naszykowane do włożenia.

Jednocześnie nie jestem z tego wszystkiego zadowolona - pomijając już fakt, że maluję wiele obrazów z pięknymi i powabnymi "panienkami", to jeszcze, jako artystka, chciałabym choć troszkę na nią wyglądać.
Mam za sobą zryw związany z wernisażem - niestety, było, minęło.
Ciuchy zostały, ale na większą okazję - a na codzień znowu zwykłe portki i dzianinowa góra.

Przyznam się teraz do czegoś - otóż moim ulubionym programem jest "Jak się nie ubierać". Wojtek mówi, że nie rozumie, po co to oglądam - "Justysiu, przecież wiesz doskonale, jak się nie ubierać - robisz to wciąż".
Prawda.
Kwintesencją mojego braku stylu jest ubiorek domowy - dres, a na spacery (teraz bez psów) kapelutek bawełniany czarny. Nie przejmuję się, bo wychodzę, kiedy jest ciemno - pierwszy raz dla złapania pomysłu na obraz, drugi - dla ukoronowania roboty.
Poza tym dzięki temu mam okazję, żeby pachnieć tym, czego w domu Wojtek nie trawi.
Ostatnio na mojej dłoni niemal co wieczór pojawia się Vierges et Torreros (Dziewice i Torreadorzy) Etat Libre - woń skóry i tuberozy z metaliczną nutą, duża moc.


Bardzo też opuściłam się w formie. Leczę nadczynność tarczycy, biorąc proszki, które powodują skłonność do tycia - i nie wiedzieć kiedy 5 kilo mi przybyło. Wcześniej, dzięki chorobie, mogłam wcinać, co sobie tylko zamarzę i chudłam - złe nawyki pozostały, a sytuacja się zmieniła.

Na szczęście wzięłam się za siebie - i (od niedawna co prawda) trzymam dietę oraz - co dla mnie niebywałe - ruszam się. Rezultatów jeszcze nie ma...chyba.
Nie biegam - gdyż wg mnie rurki w środku i narządy są pozawieszane i poprzyczepiane (jak w instalacji) i lepiej tego porządku nie nadwyrężać. Za to szybki marsz, godzinny - w sam raz. Tym bardziej, że szczęśliwie mieszkam tuż pod Łazienkami, leżącymi na dodatek na skarpie, więc zmachać się można fest.

Wierzyłam w wagę. Dopóki nie pokazała, że ważę mniej po obiadku i kawie.
Zdesperowana poszłam do Euro AGD, z zamiarem wydania paru groszy na przyrząd obiektywny i nowoczesny, elektroniczny. Tam panienka zdradziła mi, jak wybrać wagę. Należy ustawić parę i porównać wyniki - powinny być takie same, oczywiście. Szczególnie, jeśli wyprodukowała je jedna firma.
I uwierzcie, nie spotkałam ani jednej wagi, która pokazywałaby wiarygodny wynik - czyli odpowiednio większy z torbą z dużą wodą mineralną. O ile bez torby znalazłam dwie, na których okienku ukazał się zastraszająca liczba (ta sama), o tyle po objuczeniu  pakunkiem z wodą cyferki różniły się.
Odeszłam z niczym, zagubiona, bez oparcia.

Wracając do programu Jak się Nie Ubierać - wczorajszy bardzo mi dał do myślenia. Zasada, na której zbudowany jest każdy odcinek - bliscy czy znajomi zgłaszają nie wiedzącą o niczym osobę, którą uważają za źle się ubierającą. Przez tydzień, z ukrycia, śledzi ją kamera, filmując błędy.
Potem następuje zaskoczenie - ofiara dowiaduje się, że kandyduje do udziału w programie, i jeśli zgodzi się w nim wystąpić, oznacza to dla niej, że :
- musi przywieźć do prowadzących swoje ciuchy
- zgodzić się je wyrzucić (nawet wszystkie)
- dostaje czek na 5000 dolarów i pod kierunkiem stylistów wybiera nowe ubrania
- w obroty bierze ją fryzjer i makijażystka
- prezentuje się, będąc PO (przemianie) swoim znajomym, szczególnie tym, którzy uznali ją za beznadziejnie wyglądającą.

Tym razem panią PRZED była kobieta w wieku 51 lat, zgłosiły ją córki, którym podbierała ciuchy, sama zaopatrując się wyłącznie w sklepach z młodzieżowymi ubraniami, najlepiej krzykliwymi, skręcającymi stylowo mocno w kierunku lat 80tych.
Mary bała się postarzyć, uważała, że ubrania noszone przez osoby w jej wieku są nudne, smutne i dodające lat, skrytykowała wszystko - włącznie z wyglądem prowadzących Stacey i Clintona (którzy noszą się świetnie, nawiasem mówiąc).
Słowem - kluczem było "ubierać się stosownie do wieku" (Mary lubowała się w szortach i miniówkach, najlepiej błyszczących). Przy tym propozycje ani nie były nudne, ani postarzające.
Tylko Mary coraz bardziej nieszczęśliwa.
Chowała się za swoimi ubraniami, za okropnym makijażem, hippisowską fryzurą.
A kiedy zaczęła naprawdę pięknie wyglądać - nie mogła na siebie patrzeć.

Stacey i Clinton nie wiedzieli, co począć. Pierwszy raz spotkali się z taki przypadkiem. Przecież program miał uszczęśliwić wybraną osobę. W związku z tym wezwali Mary i oświadczyli, że w drodze wyjątku nie wyrzucą jej ubrań - przytachali walizy pełne różowych motylków i cekinowych spodenek i powiedzieli : "Proszę.  Możesz je zabrać i oddać nam nowe ubrania".
Mary nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
Przestępowała z nogi na nogę.
Ale - nie wróciła do różowości.
Oznajmiła, że będzie nad sobą pracować, chociaż doda co nieco od siebie.

A co ja chowam za swoim bezwiekowym i bezstylowym ubiorem? Może chcę się jednak odmłodzić?
Gustaw, zobaczywszy mnie ostatnio znowu w dżinsach, stwierdził "Wyglądasz całkiem jak mężczyzna".
I chociaż nie mogę powiedzieć, żebym czuła się ze sobą źle, coś mi przeszkadza...
Chyba nie wymyślę, co.
Chyba powinnam to poczuć.
Liczę na to, że im bliżej jesieni i dbania o formę, tym łatwiej przyjdzie mi zmiana.
Na którą, w przeciwieństwie do "panienek", nie mam pomysłu.
A może tylko tak sobie mówię - a pomysł by się znalazł, tylko mi się zwyczajnie nie chce?
Nie rozumiem tego.


W zasadzie nigdy nie było inaczej.

PS. Na drzwiach do kamienicy zawisła kartka :
"Uwaga! W piątek zbiórka odzieży dla potrzebujących".
Przyłożyłam się!


poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Dzień i noc z Panią i Panem

Drodzy Czytelnicy.
Terminy gonią, więc cały dzień spędziłam nad obrazkami (z wyjątkiem przetestowania nowych perfum Comme des Garcons i marszobiegu).

Ostatnio moja para tańczyła na kuli ziemskiej i zastanawiałam się, co dalej.
W myśl zasady "Najpierw rób to, co wiesz na pewno", nadałam podłożu zielony, lekko przygaszony, ale wesoły kolor.


Na zdjęciu uchwyciłam obrazek z refleksami świetlnymi.
W końcu wkleję efekt finalny, gdzie i tak się wszystko wyda.

No to co z tą ziemią? Kombinowałam i kombinowałam i doszłam do wniosku...że nic. Nie będę specjalnie podkreślać "ziemskości", bo raz, że to trąci nachalną symbolika, po drugie musiałabym obyć się bez szczegółów, jakże ozdobnych, w postaci np. drzewa
Namalowałam niebieską sukienkę (pewien archetyp w męskich wspomnieniach), rękawiczki a la Rita H. z bransoletką z kwiatem - pani ożyła.

I tak pracowałam, aż nagle, niespodziewanie, zaczęło się ściemniać.


Drzewo, które kontynuuje się na obu obrazkach (spleciona, wspólna korona), jeszcze jest bezlistne - tutaj postanowiłam nie eksperymentować przy żarówce.

Jutro mam zamiar skończyć - wszystko już obmyślone.

Podobno (wiem to od osoby znającej "moje" małżeństwo) udało mi się uchwycić "ducha" tych ludzi.
Oczywiście to dodało mi skrzydeł.
Przydadzą się.

sobota, 17 sierpnia 2013

Wpis Sentymentalny

Powąchałam sobie Harissę CdG i łzy stanęły mi w oczach.

Pamiętam doskonale wyjazd do Krakowa, do Dzikiej Truskawy, i mozolne wybieranie perfum w Lului.
Ileż to było radości z testowania, jak mnie potem Harissa cieszyła (co prawda nie za długo, ale u mnie to norma).


Wtedy wszystko wyglądało inaczej.
Moje pieski żyły i miały się dobrze.
Kochany Maksio. Kochana Aza.

Dom już nie ten sam, bez nich.





Gustaw chodził do przedszkola i wydawało się, że we wrześniu trafi do przedostatniej grupy Biedronek ( a nie do Motyli - starszaków).


Sytuacja naszej rodziny też wyglądała zupełnie inaczej...TO przede wszystkim się zmieniło.

Wystawa w Mon Credo trwała i tyle miałam związanych z nią nadziei.

A teraz - za chwilę Wojtek wyjedzie do Niemiec, być może na parę miesięcy, śpiewać do kotleta, a ja wyprawię do przedszkola przyszłorocznego pierwszoklasistę.

Czasem boję się, że niepostrzeżenie dorosnę (czyt. zestarzeję się) i zniknie gdzieś moja pogoda ducha i czasem nieuzasadniona wesołość...

Na koniec - zdjęcie wspomnieniowe




piątek, 16 sierpnia 2013

Co powinno być w Muzeum Nowoczesnym cz.1

WIĘC pomyślałam sobie, że zamiast tracić czas i energię na regularne zwiedzanie wystaw, na których drugorzędną sprawą jest to, czy eksponaty są dziełami sztuki a ich twórca - artystą, a jeśli już, to żeby chociaż autorstwo było rozmyte - więc lepiej będzie pokazać prace, które zrobiły na mnie i robią wielkie wrażenie.
Na studiach parę razy w ciągu roku akademickiego urządzano pokazy w pracowni filmu animowanego. Można było ją po drugim roku wybrać jako specjalizację (czyli nie obowiązkową).
Pracownię prowadził Daniel Szczechura - legenda polskiej animacji (postaram się na dniach zdobyć jego film - mój ulubiony i wkleić).
Pamiętam, pokazy zawsze były przeżyciem - czarnym materiałem zaciemnione okna, szepty w ciemności (czasem brzęk butelek), i zawsze potem temat do rozmowy.

Na początek - "Schody" Stefana Schabenbecka



Teraz - legendarny, psychodeliczny film Juliana Antonisza "Jak działa jamniczek".



I wreszcie Zbigniew Rybczyński i jego Nowa Książka


Do Muzeum, gdzie byłyby tego rodzaju filmy w salkach projekcyjnych, zamiast "Kobiety zbierającej muszle" przez 3 godziny, to ja bym chodziła i nie we czwartki, kiedy jest za darmo, i katalog nabyła, gdyby nawet kosztował 5 razy tyle, co w MSN.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Pan i Pani w stylu panienkowym

Szanowni Czytelnicy.
Jak wiecie, na brak zleceń nie narzekam - po skończeniu tych obrazków, co koń wyskoczy, zabieram się za dwa następne - pejzaż i "panienkę".

Co do mojej ulubionej pary - musiałam zmienić pozę modelki, żeby obie postaci nawiązały ze sobą relację.


Pomyślałam, że byłoby ładnie, gdyby miejscem tańca był taras z pejzażem w tle.
Stąd półokrągły kształt "podłoża".

Długo się zastanawiałam, jakie wprowadzić kolory - bo z jednej strony wykluczyłam czerń (może poza detalami), a z drugiej - nie chciałam, żeby nastrój za bardzo mi się "wysłodził".
Wobec tego sympatyczne i bezpieczne (przypominam, że dla obdarowanych ma to być niespodzianka) wydały mi się beże i błękity.


I co ja nagle zobaczyłam?
Że moje małżeństwo tańczy ni mniej, ni więcej, tylko na... kuli ziemskiej!
Powiem Wam, że to mi się spodobało.
Dwoje ludzi, przeznaczonych sobie, odnalezionych szczęśliwie spośród całej reszty.

Teraz zastanawiam się nad resztą barw. Sukienka chyba stanie się niebieska, ale szczegóły może koralowo - czerwone? I Pan w granatowych (dżinsowych) spodniach.

Oraz pozostaje niełatwa kwestia namalowania "ziemi". Chciałabym uniknąć dosłowności, raczej zasugerować - a więc prawdopodobnie wygrają odcienie zieleni, szmaragdowe w miejscu cienia.

Sama jestem ciekawa, jak będzie wyglądał efekt końcowy.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Aneks do Krytycznego Czwartku - Zwiedzanie MSN z Dyrektorem - Kuratorem

Słowo się rzekło, internet się pojawił, a więc przystępuję do relacji.
Nie, to nie jest dla mnie przyjemne i, powiem szczerze, zwlekałam, ile się dało - wynalazłam wymarzony zegarek na Allegro, umyłam spontanicznie lodówkę z zewnątrz, naszkicowałam dodatkową "panienkę"...
No dobra.
Zaczynam.

Zwiedzanie z przewodnikiem w MSN odbywa się w każdą niedzielę o 14stej, co tydzień jest ktoś inny.
Akurat trafiliśmy na Dyrektora Cichońskiego (na stronie figuruje jako zastępca ds. programowych - nam przedstawił się jednak jako dyr., może to jest przyjęte).

Od razu zapowiedział, że nie będzie się posługiwał hermetycznym językiem i wygłosił krótki wstęp.


Muszę napisać, że gościu na pierwszy rzut oka robił bardzo dobre wrażenie tzw. faceta z sąsiedztwa..

Oczywiście muszę pisać skrótowo, cały czas robiłam notatki i nawet, jeśli zdarzyłoby mi się coś pominąć, sensu nie zmieniłam. Tym bardziej, że o powodach, dla których eksponaty w MSN są takie, jakie są, Dyr. wspomniał od razu.

Uprzedził najczęściej zadawane pytanie publiczności - CO decyduje, że coś jest, bądź nie, dziełem sztuki.
Otóż - dla publiczności owszem, jest to być może kwestia pierwszorzędna, ale dla niego nie.
Dla niego znacznie ważniejsze jest co innego - DLACZEGO dany obiekt się w MSN znalazł i CO MÓWI - o świecie, człowieku, polityce, aktualnych kwestiach.

Można więc użyć wyrażenia "przedmioty aktywne" - tylko wówczas (oczywiście wg Dyra, nie mnie) z muzeum NIE robi się mauzoleum. Powołując się na Roberta Smithsona, przedstawił ideę, w imię której muzea powinno się "wypatroszyć" - jakby zabijając ślimaka, mieszkającego w pięknej muszli.
Oraz - nadejdzie czas, kiedy zatrą się granice i cały świat stanie się muzeum.
Przy tym Dyr zajął raczej stanowisko obserwatora, a nie zwolennika. Ani przeciwnika.
Jedyne, za czym się opowiadał, to za rozmaitością (której wg mnie boleśnie w MSN brakuje).

Czynniki widoczne w MSN sprzyjają takiemu procesowi (muzeum a nie mauzoleum) :
- rozmycie autorstwa
- zerwanie z tradycyjną estetyką

Oczywiście mnogość "aktywnych przedmiotów" w MSN wykluczała zajęcie się wszystkimi, dlatego Dyr wybrał ok. 10ciu obiektów, których status dzieła sztuki byłby najbardziej wątpliwy.

Najpierw - Miastobagno - artystka "od palmy" w Wwie wykonała fotomontaż - zdjęciu Berlina widzianego przez krzaczory zanurzone w bagnie. Miałaby być to jej propozycja, aby nie rekonstruować w mieście pałacu z XVIIIgo wieku, który został zburzony przez aliantów (na jego miejscu powstał naładowany azbestem "nowy pałac"), ale możnaby się cofnąć do czasów, kiedy Berlin był tylko trzęsawiskiem.

Następny obiekt - "lampa" nad koszem do śmieci i tekturami.
Dyr z pewnym zadowoleniem przyznał, że ta praca, zrobiona z rzeczy znalezionych na śmietniku, nie przypomina tradycyjnego obiektu muzealnego.
Wspomniał o akumulacji śmieci - jakby "akumulaturze" i o zajmowaniu się przez panią artystkę "wydalinami" miasta, które fascynuje ją jako niemal żywy organizm.


Twórczyni, którą Dyr określił (nie bez wahania) jako przedstawicielkę artystów wieku średniego (rocznik jej 1977) np. przekształciła bunkier nad Szprewą (rzeka) w hotel z wyposażeniem śmietnikowym, z siostrą nagrała film, na którym rzucały w siebie puszkami. Interesowało ją, jak w inny sposób można użytkować śmiecie.
Oczywiście najprościej zawlec je do Muzeum Nowoczesnego.
Np zgromadziła w galerii wyrzucone poświąteczne choinki, tak, że tylko ścieżka prowadziła do fotela, którego zajęcie zwiększało ryzyko obesrania przez dzikie gołębie, które, okazało się, zajęły zużyte drzewka.

Przy okazji Dyr wspomniał (niejeden zresztą raz), że właśnie 100 lat temu pojawił się - Pierwszy Ready Made - suszarka do butelek Duchampa. 1913. Jaka smutna data.
Czyli słusznie, że co chwila przy okazji Krytycznych Czw. właśnie Duchamp przychodził mi do głowy

Pamiętacie Państwo stojący na ziemi rzutnik, gdzie automatycznie zmieniały się przeźrocza? Nie tylko z psami - ale i z lumpami. Dyr opowiadał pomysłach "twórcy" - np skonstruowaniu pieska na kołeczkach, zrobionego z magnesu, ciągniętego za artystą po przedmieściach bodaj Mexico City, bowiem "spacer może być sztuką". Albo o przesunięciu wydmy wspólnie z mieszkańcami osady, żeby stworzyć im "mit", o którym mogliby opowiadać (wcześniej zauważył, że nie mają tego rodzaju historii) to również było tworzenie "niematerialnego dzieła sztuki".

Potem poszliśmy do kuli z asfaltu - okazuje się, zrobionej z warstw zdjętych z drogi podczas zmiany nawierzchni (bodaj na Ukrainie, przy okazji przygotowań do Euro).

Nad kupką dolarów z Zimbabwe Dyr. również mówił o innych pomysłach najsłynniejszego tajskiego artysty - np zeszlifowanie meteorytów i nadanie tej powierzchni lustrzanej gładkości, żeby mogło się w niej przeglądać niebo. I taki pomysł uważam za piękny, poetycki, wspaniały.


Powyższy jakby mniej.

Na pięterku już stanęliśmy przy "rzeźbie" z pcv czy klisz.


Okazuje się, że "artystka" wczesniej zajmowała się historią sztuki, żeby potem zacząć badać granice - co jest, a co nie, dziełem sztuki. Powyższy obiekt powstał w ciągu 5ciu godzin, na miejscu, można go zdekonstruować i postawić gdzie indziej, ale należy posiadać od twórczyni certyfikat.
Dyr. uważa, że to coś kojarzy się z psychodelią, eksperymentami z LSD oraz latami 80tymi, ale chyba sam popłynął.

O ile dobrze zrozumiałam, pani artystka miała pomysł na akcję "dzieł sztuki" tworzonych w ciągu 5ciu minut - nie ma co się oburzać - i tu Dyr przytoczył anegdotę (chyba starą chińską) o tym, jak bogacz - zleceniodawca zamówił u rysownika wizerunek koguta.
Czas mijał, bodaj lata nawet, a rysunku nie było. Poszedł więc bogacz do domostwa artysty, a ten powiedział : proszę bardzo - i w parę sekund wykonał rysunek.
Zleceniodawca się wściekł. Wówczas artysta zaprowadził go do pokoju obok - a tam wypchane koguty, ryciny z nimi, tysiące rysunków - wszystko to było potrzebne, żeby potem w ciągu chwili narysować ptaka.

Tyle tylko, że nie widzę analogii pomiędzy tą anegdotą a obiektami w MSN. Wprost przeciwnie, kiedy "artysta" ma okazję się wykazać czy to znajomością anatomii, czy rysunku, czy liternictwa, następuje, jak mówi Wojtek, kompromis - czyli nędza (są wyjątki).

W międzyczasie przechodziliśmy z Dyrem obok pokoiku z filmem, gdzie występowały koszmarne kukiełki - i wspomniał on, że jest to jeden z jego ulubionych obiektów. Film opowiada m in. o wojnach krzyżowych, a kukiełki wykonano wg technik z dawnych wieków. Co prawda estetyka odpowiada tradycyjnej, ale (dodał jakby dla usprawiedliwienia) autorstwo jest rozmyte (wielokrotnie używane wyrażenie) - bo należy do kolektywu Slavs and Tatars, czyli grupy twórców (niekoniecznie artystów) irańskich, chyba tureckich i polskich, którzy często poslugują się analogią obalenia szacha i komunizmu w Polsce.

Wreszcie stanęliśmy przed Magazynem (pamiętacie, zbiorowisko rur, starych części samochodów, pobitych talerzyków, wypchanych zwierząt itd.). Otóż i ten zbiór, nazwany pokojem bez ścian, jest grupą przedmiotów, które mówią - opowiadają o człowieczeństwie, a twórca, z pochodzenia Indianin (a u nich każda rzecz mówi) i poeta w jednym, gromadził je i pisał.
Nie jestem zainteresowana, co miał do powiedzenia, gdyż brak selekcji upewnia mnie co do jego nudziarstwa.

Zatrzymaliśmy się przy Regale. Tym razem podobno autor (Stańczak) nie chciałby, by jego dzieło kontemplować - zamierzał w ciągu chwili wywołać wrażenie. Zajmował się "przenicowywaniem" przedmiotów - np. tak długo przekuwał czajnik, aż wywrócił go na "lewą" stronę. Zakładał na siebie kilkaset par rajstop (też ze śmietnika, nierzadko noszących ślady użytkowania), aż krew niemal przestawała mu krążyć, a z tekstyliów tworzyła się skorupa. W 1996 roku wycofał się zupełnie, ze wszystkiego, jakby przepadł i samego siebie przenicował (słowa Dyra). Teraz powoli wraca do aktywności.

Co do 10ciogodzinnego zegara - nie jest pracą artysty, lecz rzemieślnika (czyżby komisja tak zdecydowała?). Zegar mierzy czas wg ustaleń po rewolucji francuskiej - kiedy się skończyła, ustalono rok zerowy, miesięcy miało być 10, a pozostałe dni uznano za wolne.
Czy nie szkoda, że nigdzie nie został umieszczony stosowny opis? Jakże on zmienia rozumienie zegara!
Bo musicie Państwo wiedzieć, że jest Komisja, która selekcjonuje i decyduje. Czy dana rzecz zasługuje, by się znaleźć w MSN.

W końcu znaleźliśmy się przy sznurkach - czyli przy pracy 127 Ofiar.
Zadałam pytanie sugerowane przez Parabelkę - skoro szwy służyły temu, by ciała po sekcji zwłok nie rozlatywały się (i żeby nie wypadały wnętrzności), wyciągnięcie szwów przez "artystkę" spowodowałoby destrukcję ciał. I tak się stało, twórczyni skorzystała z tego, że ofiary (zamieszek wojen narkotykowych w Mexico City) były anonimowe i zostały pochowane w zbiorowej mogile (na zdjęciu za Dyrem praca 127 Ofiar a przed nim wiadomo, co - fragment kobiecej postaci).


Przedtem owa pani miała pomysły, możnaby rzec, szyte grubszymi nićmi. Np. jako dzieło sztuki (to dopiero przedmiot, który mówi!) pokazała...język, odcięty po śmierci młodego dilera narkotykowego i przesłany jego matce (podobno konsultowała się z nią i tamta orzekła, że "artystka" może go użyć).
Twórczyni przez jakiś czas pracowała przy sekcjach zwłok i postanowiła wykorzystać wodę, którą obmywa się trupy, do...nawilżania powietrza na swojej wystawie.
Inny pomysł - ustawiła urządzenie do robienia baniek mydlanych, też wlewając weń wodę po myciu zwłok.

Wreszcie nadszedł czas na pytania publiczności. Głos zabrał Wojtek.
Zwrócił uwagę na to, że Dyr. przez większość czasu opowiadał o pracach, a jeszcze więcej o ich twórcach, czy wobec tego widz, pozbawiony obecności Dyra i jego istotnych anegdot, cokolwiek zyskuje w takim ubogim kontakcie z "dziełami"?
Dyr powiedział, że po pierwsze, można niedrogo kupić przewodnik, po drugie jest przeszkolona obsługa, którą o wszystko można zapytać, po trzecie dobre pytanie - czy dzieło bez kontekstu jest gorsze? Jego zdaniem nie, jest inne, wymaga przygotowania i tyle.
Jak z muzyką współczesną - też trzeba się do niej przygotować.

Poza tym Dyr. cały czas się uśmiechał miło i sympatycznie i przede wszystkim on miał mikrofon, w odróżnieniu od pytającego. Zapytany konkretnie o Zegar (o ileż uboższy bez opisu) zbył tę kwestię znowu powtarzając  "przy odrobinie dobrej woli można kupić przewodnik za 5 zł, pisany bez żargonu i artystycznej gwary".

I ja się odezwałam - czemu nie ma ostrzeżenia przy telewizorze, w którym pojawia się odcięta głowa. Przecież mogłabym tam przyjść z dzieckiem, które od razu podbiegłoby do wydającego osobliwe dźwięki monitora.
A więc (odpowiedź) - na dole znajduje się obsługa ( rozumiem, że - w domyśle - by nas uprzedzili) a w ogóle te zdjęcia są wyrwane z kontekstu i abstrakcyjne (!). A że ja po nich spać nie mogłam - no cóż, do tego Dyr się nie odniósł.

Już na dole, przed wyjściem, przedstawiłam Dyrowi mój pomysł.
Przypomnę.
Mianowicie MSN wynajmowałoby wybraną przestrzeń na godziny. Każdy mógłby przyjść i postawić swój przedmiot, który przez wynajęty czas miałby status dzieła sztuki, a za dodatkową opłatą Krytyk mógłby wyprodukować opis.
Dyr spojrzał na mnie z pewnym roztargnieniem "Tak, tak, to już było, wystawy tworzone przez amatorów, np. ludzi chorych psychicznie, to było."
Nie zrozumiał.
Nic a nic.

Na koniec - bomba. Zapytałam, dlaczego przy obiekcie z jajcami w pończochach widnieje napis "Praca w procesie sprzedaży". Czyżby była taka kosztowna?" - niemal śmiałam się w duchu z własnej ironii.
Ku mojemu zdumieniu Dyr z powagą pokiwał głową.
"Tak. Na razie jest ona cenowo poza naszym zasięgiem."
W. zapytał więc, ile kosztuje?
Dyr wił się jak piskorz - "Nie powiem państwu, ale ponieważ Muzeum jest instytucją państwową, ma obowiązek ujawniać takie informacje. Proszę zadać pytanie drogą mailową, bo teraz po prostu nie wiem."
W. nie ustępował "To może powie pan, ile kosztuje jakakolwiek praca?"
Dyr uśmiechnął się "Jak powiedziałem, proszę zadać pytanie mailowo."

Na koniec powiem Wam, że o ile jestem w stanie (przy odrobinie dobrej woli) zrozumieć "przesłanie" każdego z obiektów, zresztą na przeszkodzie mogłoby stanąć jedynie niedowierzanie ("Jak to? Tylko tyle?") o tyle nie pojmuję, czemu tak intensywnie lansuje się "twórców" podejmujących działania na jedno kopyto?
Niby w duchu humanizmu, a w gruncie rzeczy coraz bardziej odhumanizowane, rozmyte autorsko (celowo), nieestetyczne?
W jawny sposób odpadki intelektualne i artystyczne?

Czy gdyby nie Duchamp, historia sztuki potoczyłaby się inaczej?
Uczcijmy setną rocznicę chwilą ciszy.


niedziela, 11 sierpnia 2013

Tu byłam... czyli zapowiedź RELACJI zwiedzania MSN z przewodnkiem

Proszę Państwa,
udało się nam zmobilizować, zawieźć Gustawa do Babci i pojechać do MSN na zwiedzanie z przewodnikiem, którym okazał się być UWAGA UWAGA  Dyrektor samego MSN i Kurator w jednym.

Nie potrafię opisać swojego przygnębienia, wywołanego przez ponowny widok "obiektów" i oraz wysłuchanie omówienia wybranych kilku prac.
Zadawałam pytania ja, Wojtek też.

Masko - Nura nie wzięłam ze sobą, jakbym podświadomie nie chciała, żeby był "skażony" - ale nie mam wątpliwości, ani ja, ani moje... prace nie będą miały z MSN, CSW czy Zachętą nic wspólnego.
Po prostu nie chcę. Oni mnie zresztą też nie - więc sytuacja jest jasna.

Na relację właściwą zapraszam wieczorem/w nocy (niestety, później), a teraz mam przemożną chęć wyszorowania się, najlepiej wyjałowienia  pod prysznicem.

KOMUNIKAT!!!
Relacja jutro bowiem  internet zdechł i ma wrócić po południu w poniedziałek, teraz piszę dzięki tzw.gwizdkowi i na każdą literkę czekam pół minuty, za to otworzyła się jakaś "Goodgame Big Farm" która nie chce się zlikwidować 

czwartek, 8 sierpnia 2013

Krytyczny Czwartek - brak - komunikat

Proszę Państwa.
Po pierwsze - niechęć do zmagania się ze Sztuką Nowoczesną jeszcze mi nie minęła
Po drugie - w związku z tym - chcąc chronić swoją psychikę i wyobraźnię, poniechałam dzisiaj odwiedzin w jakiejkolwiek galerii (nooo, w perfumerii tylko byłam).

A teraz trochę bardziej na serio - cała nasza rodzina stanęła wobec, jakby tu rzec, wyzwania, które będzie od nas wymagało sił i czasu i właściwie jest wielką niewiadomą. Dlatego od razu może uprzedzę, że mogą się zdarzać przerwy we wpisach w Brulionie, a Krytyczne Czwartki wznowię prawdopodobnie we wrześniu - chyba, ze trafi się coś interesującego wcześniej. Jeśli mogłabym prosić Szanownych Czytelników - nie zgadujcie, nie zadawajcie pytań, bo nie chcę o tym mówić.

Mam jednak zamiar wybrać się na zwiedzanie z przewodnikiem w niedzielę, ale uzależniam to od sytuacji oraz temperatury.

W temacie "panienkowym" drgnęło, ale jeszcze za wcześnie na zamieszczanie zdjęć, w przeciwieństwie do trzech projektów, które prezentuję w kolejności odpowiedniej do wkładu pracy w nie włożonej.

Pierwsza praca nazywa się Złączkoprosię albo Pozorna Wolność.


Gustaw, kiedy to zobaczył, zaśmiewał się do łez i wymógł na mnie obietnicę, że zachowam pracę na zawsze (bo chce ją "ciągle mieć"). Prosię znajduje się w poperfumowanym, porcelanowym jajeczku - które po zamknięciu nie pachnie. Używam go, jeśli chcę czuć zapach, którego Wojtek nienawidzi. Więc niby jest wolność, ale w określonych granicach...

Druga praca - Masko - Nur. Tzw. ready made.


Ukrytego znaczenia nie dostrzegam - co nie znaczy, że jeśli ktoś chce je nadać, nie będzie to mile widziane.

W trzeci projekt nie włożyłam ani trochę pracy - poza sfotografowaniem. No i zwróciłam nań uwagę oraz nadałam dramatyczny tytuł, adekwatny do brutalistycznej formy - Bezsilność (przewody i gniazdko nie są pod napięciem).


Po zaprezentowaniu swojego przewrotnego i typowego poczucia humoru, licząc na ochłodzenie nocne, zabieram się za Tancerkę.
Relacja wkrótce.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Pani i Pan czyli para w stylu panienkowym

Pochwaliłam się poprzednio, że mam nowe zlecenia.
Dziś będzie o pierwszym, podwójnym.

Bywalczyni mojego bloga (forum perfumowego też zresztą) wpadła na - najlepszy z możliwych - pomysł - co dać na prezent przyjaciołom na ich nowe mieszkanie.
Ci ludzie są sympatycznym, wesołym i szczęśliwym małżeństwem, bardzo serdeczni i lubiani.
I na zdjęciach było to widać - po prostu i im, i innym, dobrze w ich towarzystwie.
Poza tym...ich pasją jest taniec - i to postanowiłam wykorzystać.

Pomyślałam o dwóch oddzielnych obrazkach (coraz częściej stosuję ten zabieg), które mogłyby funkcjonować razem i osobno.
Ale - niezależnie od odległości, chciałam, by było widać, że postaci mają coś wspólnego i ze sobą, i z tańcem.



Celowo nie umieszczam zdjęć obok siebie, bo wg mnie koniecznie należy zmienić pozę tancerki.
Choć tu wygląda pięknie, ale chyba przydałoby się, gdyby przynajmniej rękę miała skierowaną w stronę Pana.

Gucio tymczasem, napatrzywszy się ostatnio zdjęć pełnych "przewrotnego humoru" z Muzeum Sztuki Nowoczesnej, utworzyć osobiście dwie instalacje.



Niech się cieszy dzieciństwem chłopaczek, bo w 2014 cały rocznik 2008 (czyli Gustaw też) idzie do szkoły. I to nie do zerówki, tylko do pierwszej klasy.
Nic na to nie mogę poradzić.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Spragnieni Piękna

No wiec przyznaję się, nie byłam dziś w MSN, żeby zrobić obchód z ichnim przewodnikiem.
Po pierwsze (jak napisałam w poprzednim poście) miałam dość tego miejsca.
Po drugie - obawiałam się, że w stanie wzburzenia niewiele się dowiem.
Po trzecie - miałam ważne sprawy - złapałam 4(!) nowe zlecenia na cito oraz wymyśliłam dwa następne obrazy w stylu duftartu nowoczesnego.

Poprawię się. Za tydzień. Przepraszam.

Oraz, w ramach dbania o swoją higienę psychiczną - czyli wywalenie z wyobraźni szkodliwych kadrów, przejrzalam sobie zdjęcia z wakacji - była to wczesna jesień 2011 roku.
I tak sobie pomyślałam, że Szanownym Czytelnikom nie zaszkodzi trochę fotografii z pięknych miejsc.
Bez żadnych ukrytych znaczeń.
I mojego autorstwa.




I jezioro.










Powiew jesiennego chłodu






I na koniec super kicz.



I w taki dla odmiany miły i niekontrowersyjny sposób życzę Dobrej Nocy.