WSZYSTKIE OBRAZY, KTÓRYCH NIE MALUJĘ NA ZAMÓWIENIE, SĄ NA SPRZEDAŻ

środa, 30 maja 2012

Uwodziciel

Dziś kinowa środa, Gucio u Babci, a więc wolne.
Bardzo ciągnęło mnie, żeby pójść na Uwodziciela, gdzie główną rolę gra bohater Zmierzchu, czyli Pattinson.
Sama nie wiem, dlaczego tak mnie ciągnęło, żeby zobaczyć tego mydłka o rozmazanej twarzy i niepokojącym uśmiechu, głównie zapewne spowodowanym nieprawidłowym zgryzem.
Zresztą w filmie prawie wszyscy  mieli nieapetyczny wygląd- Uma Thurman jakaś taka odpychająca, Kristen Stewart również, tylko Christina Ricci niespodziewanie pełna wdzięku, choć i tak, mimo, że źle potraktowana, nie wzbudziła mojego współczucia.


Pattinson właściwie przez cały film miał minę, jakby mu ktoś narobił do kieszeni. Jego twarz miała mieć chyba w zamyśle cyniczny wyraz, spojrzenie mroczno- uwodzicielskie, no dobrze, ale cały czas?
Przy tym nie wiedzieć czemu stylista sprawił, że włosy Uwodziciela wyglądały na tłuste, co zresztą doskonale współgrało z ogólną nieświeżością tego typka.
A jednak! Trochę mnie wzięło.
Zrobiłam w myślach przegląd swoich znajomości- czyżbym uległa dawno temu komuś takiemu?
Niestety. Tak.
Epuzer! Mama go tak przezwała (z francuskiego epuze- mający się ożenić). Dość szybko przekonałam się, że Epuzer najprawdopodobniej prowadzi podwójne życie, bo nigdy nie zabierał mnie w uczęszczane miejsca, nikomu nie przedstawił. Po Sylwestrze, który miał spędzić ze mną, ale o 23ciej zadzwonił, że niestety, źle się czuje, zdecydowałam się na zerwanie.
Oznajmiłam, że musimy porozmawiać- oczywiście, to zawsze działa odstraszająco. Chciałam powiedzieć coś, co zazwyczaj mówią mężczyźni na koniec znajomości.
Po spacerze, w czasie którego osiadały nam na twarzach mokre płaty śniegu, a potem siekały uderzenia zamarzających kropel, nabrałam powietrza.
"Słuchaj, mam propozycję- nie odzywaj się do mnie, nie dzwoń. Potrzebuję czasu"
"Ale, Justynko, jak to? Smsów też nie mogę pisać?"
"Nie możesz. To ja się odezwę- jeśli przestanie mi na tobie zależeć. A ty możesz zadzwonić, jeśli zacznie ci na mnie bardziej zależeć. Do widzenia"
I odeszłam, tylko raz się obejrzałam, no, nie wytrzymałam. Wyglądał na kompletnie zaskoczonego.
Cyniczne spojrzenie i półuśmiech zszedł mu z twarzy, i tak mókł na tym śniegu z deszczem, zupełnie zbaraniały.
I choć było mi żal, bo naprawdę mi się podobał i należał do bardziej inteligentnych i błyskotliwych osób, jakie znałam, to żaden był z niego mężczyzna.
A z wyglądu - skóra zdarta z Pattinsona.

Pachnę- bez sensu- L'Eau par Kenzo. Słodkawa woda po kwiatach, których łodygi trochę już podgniły.

wtorek, 29 maja 2012

Dwie doby ze świętym Jackiem

Moje milczenie nie było spowodowane kryzysem osobowości wywołanym bezsennością, ale niespodziewanym zleceniem.
Znowu święty!
Tym razem prezent grupowy dla religijnego człowieka, któremu Jacek na imię.
Termin oddania- wtorek (dziś) rano.
Święty Jacek był zakonnikiem, dominikaninem. Na "obrazkach" trzyma hostię i figurę Matki Boskiej, gdyż przydarzyła mu się następująca historia: na Kijów, gdzie założył klasztor, napadli Tatarzy.
 Św. Jacek, uciekając, zabrał hostię- a więc miejsce, gdzie "mieszka" Jezus. Już Jacek miał wychodzić z kościoła, kiedy usłyszał głos :
"O synu pamiętasz, a matkę zostawiasz?". Skarga dobiegała od kamiennej figury Matki Boskiej.
"Ale ja Ciebie nie uniosę!"
"Uniesiesz, uniesiesz- bo stracę ciężar, a odzyskam go, kiedy postawisz mnie w bezpiecznym miejscu".
 I tak się stało. Po drodze jeszcze przeprawił się przez jezioro po własnoręcznie rozłożonym płaszczu zakonnym- dlatego już jako święty chroni przed utonięciem.

Dziarsko wzięłam się do roboty, muzycznie wspomagając się madrygałami Orlando di Lasso (których już mam po dziury w nosie).
Pokazałam szkic Guciowi, który niespodziewanie się zadumał :


"Pan się boi" powiedział zatroskany. "Ma butelkę- zrobi czary i wyleje z butelki chmury".
Tylko to nie była butelka, a naszkicowana figura Matki Boskiej... Znak, że trzeba mocniej nad nią popracować.
Zdecydowałam się na złote tło i dopiero malowanie reszty na nim.


Na zdjęciu jeszcze z butlą.
Według mojej ostatniej praktyki- najpierw najtrudniejsze- zrobiłam twarz i dłonie.
Postać starałam się "złapać" w ruchu, a więc ciut barokowo.
Szło nieźle, tym bardziej, że miałam za sobą pierwszą przespaną noc- bez żadnego wspomagania.


Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie postawić go obok Dominiki (a Jacek to Dominikanin) - a niech go kusi.
Niby wszystko fajnie, ale obrazek wyglądał jakoś łyso.
Wojtek zaproponował, żeby w niewymuszony sposób domalować gdzieś pierogi, na przykład gubione podczas ucieczki (bo mówi się "Święty Jacek z pierogami", bo podobno sam robił pierogi i karmił nimi biednych), ale zdecydowałam się na innym element ozdobny.
Ponieważ łacińska forma imienia to Hiacynt (Hyacynthus), wobec tego umieściłam na obrazku hiacynciki- tyle, ile osób liczyła grupa.
No i zdążyłam na czas

Święty Jacek, akryl na dykcie, rozmiar 19 na 29

Nie widać na zdjęciu, a do malowania użyłam dwóch odcieni złota i obrazek mieni się w zależności od kąta.
Cieniowań na bieli też nie widać, a się namordowałam- ale to wszystko tam jest. I jeszcze krawędzie zrobiłam cynobrowe, a tył w odcieniu gorzkiej czekolady, a co.

Co do kanalizacji ( która ostatnio wzbudziła wielkie ożywienie z komentarzach) - Wojtek poprosił mnie, żebym wyrzuciła masę sardynkową, która od pięciu dni (albo nawet dłużej) nie doczekała się zrobienia i była w szczelnym naczyniu w lodowce.
 "Justysiu, Ty, jako kobieta, wytrzymasz takie rzeczy, jakich mężczyzna by nie zniósł. A ja mam jutro rano zdjęcia, muszę być w formie, nie mogę Ci pomóc, bo zemdleję".
Faktycznie, w temacie sprzątania kup i innych rzeczy jestem bohaterką (nie będę wymieniać, ale jak się ma dwa psy i małe dziecko, takie wyzwania co rusz się pojawiają). I cieszę się, że zbieram na tym polu wielkie plusy- bo gdzie indziej ich mało.
Włączyłam wywiew, naszykowałam odświeżacz i prawie z zamkniętymi oczami spuściłam rybki do klozetu.
Niestety, w masie były ukryte ryby w całości i zatkały odpływ. Ogonki wystawały.
Trzeba było własnoręcznie odetkać.
Oj, długo trwało mycie rąk, ale teraz już mogę napisać, że pachnę Crystal Noir Versace.
Czyli przyjemnie.


piątek, 25 maja 2012

Żółte szpilki

Tym razem zmieniłam kolejność w malowaniu- najpierw opracowuję postać, potem- resztę.
Co prawda nie ma może za dużej niespodzianki, ale obrazek bardziej mnie cieszy podczas dalszej pracy, no i najtrudniejsze mam za sobą.


Co prawda nie do końca nie tym razem, bo nie byłam w stanie z tych kolorów, które mam, namalować włosów (które widziałam na żywo i wiem, że ich amarant to nie żadna ściema). Wyprodukowałam cały spodek nieudanego różu.
Odpowiedni kolor znalazłam dopiero w sklepiku na Wydziale Architektury, ale z próbami poczekam na światło dzienne.

Aż za dużo tego światła- okna wychodzą mi na południe i całe 28, 5 metra mam zalane słońcem. Ale dobrze mi z tym. Przejeżdżaliśmy dziś z Wojtkiem koło zarośniętych drzewami, zacienionych domów.
"Wiesz, Wojtek, że zawsze sobie wyobrażam, jak musi być ponuro w takim - o, tym na przykład-  mieszkaniu z ciemnymi oknami. Na pewno śmierdzi, czuć wilgoć i stęchliznę. I rzadko tam robią pranie"
"W jasnym mieszkaniu też może śmierdzieć."
"No nie wiem, smród nie pasuje do słońca"
"No jak nie? W gorących krajach, powiedzmy, robi się pod siebie i nie wyciera"
" To już przesadziłeś, Wojtek. Jak to nie wyciera?"
"Normalnie- czeka się, aż wyschnie, a potem wystarczy tylko parę energicznych przysiadów"

Ja tymczasem mam ochotę się wytrzeć- z zapachu, bo ciągle mi rybą zalatuje. I w domu, i w parku, i wszędzie, gdzie jestem, więc to chyba ja, niestety.
Czyli perfumy w najładniejszym flakoniku.
L'Eau d'Issey Ete 2011.

czwartek, 24 maja 2012

Dominika ruszyła

Odgrzewam (z przyjemnością) nagrania Duran Duran, Gazebo, Toto oraz całe New Romantic- a wszystko dla malowania Dominiki. I z sentymentu.
Jak zwykle (jak przy większości "panienek") jestem zafascynowana Jej kształtami, choć uważam, że możnaby tu i ówdzie odessać.


Niestety, dla mojego komfortu lepiej, jeśli za wiele nie powiem o pomyśle; będzie pewien- dosłownie- lajtmotiw. Aż nie mogę się doczekać realizacji.

Tymczasem korzystając z wakacyjnej pogody oddajemy się rozrywkom typu lot balonem. Myśleliśmy, że Gucio będzie zachwycony, poruszony itd, ale nic takiego.
Od kiedy zobaczył balon, dostrzegł na jego spodzie klapkę zapinaną na trzy sprzączki i mimo uniesienia się na wysokość 160ciu metrów wpatrywał się w to jedno miejsce na dole, pytając w kółko, czy "otworzy  dziura?"

Prawdę mówiąc mnie z kolei też interesowało tylko, czy będzie ładnie widać Siekierki.


Potem plażowaliśmy nad Wisłą, kursowały promy: Pliszka, Słonka i Turkawka oraz poduszkowiec.
Zamiast, jak porządna jednostka nawodna, zatrzymać się przy brzegu, on z rykiem i świstem, nie zwalniając, wdarł się na plażę, wznosząc tumany piachu i kurzu, które osiadały na uciekających i wydających okrzyki przestrachu plażowiczach.



Oraz wczoraj była kinowa środa. Przedtem odwiedziłam pocztę i już drugi raz z rzędu tak mi się trafiło, że nie wydrukował się jeszcze mój numerek, a już migał nad okienkiem, gdyż byłam jedyną klientką w urzędzie.
Z kolei w kinie kasjerka powiedziała nam, że możemy sobie wybrać dowolne miejsca, gdyż nikogo nie ma- i to w multikinie, w dzień, kiedy są dwa bilety w cenie jednego.
Niby fajnie, ale jakoś tak niepokojąco...
...Wojtek powiedział, że może otworzyli drugą Polskę, gdzie poczty i kina i wszystko jest za darmo i ludzie tam wyjeżdżają...

...nawet pustawo na zatłoczonym zwykle parkingu

Wojtek chyba przysnął, bo słyszę, że ma w tv włączoną bajkę o pięciu słodkich księżniczkach, tak strasznie słodkich, że aż by się chciało, żeby któraś z nich miała jakiś brzydki sekret- np...albo nie... fuj

Ja tymczasem pachnę bardzo przyjemnie- mokra, bambusowa zieleń Truth CK

poniedziałek, 21 maja 2012

Sześć lat temu....

Nie zapamiętałabym tej daty, ale zachowałam kalendarzyk- teraz już pożółkły i rozpadający się, w którym naniosłam ważne według mnie wtedy, a teraz jeszcze ważniejsze, wydarzenia.
Po niefortunnych znajomościach po rozwodzie z mym pierwszym mężem (m.in. piłkarz nie noszący majtek, bo to uwłaczało Jego imponującej męskości) i aranżowanych randkach, gdzie przeraził mnie rumiany i bardzo swobodny, przy tym obdarzony niezwykle donośnym głosem przewodniczący związkowy, postanowiłam kupić komputer, aby zapisać się na Sympatię pl.
Najpierw korespondowałam ze zbieraczem samochodów, który z dziesięciu robił jeden, za to doskonały, ale nie miał za wiele czasu na pisanie.
Potem z twórcą filmów animowanych, ale ten z kolei wciąż zadawał mi pytania, dotyczące np upodobań kulinarnych, szczegółowych wymiarów i, jak sam mówił, staje się coraz bardziej gotowy na spotkanie- wreszcie mieliśmy się umówić na randkę w niedzielę po południu...
Ale rano znalazłam na komputerze wiadomość, że ktoś dodał mnie do swoich ulubionych kontaktów i migała sugestia "Zrób pierwszy krok"- i zrobiłam.


Najpierw zajrzałam, kto to taki. Wydał mi się znajomy, sympatyczny. Przeczytałam, ze nie lubi szantów, filmów akcji i choinek zapachowych oraz szuka kobiety, przy której mógłby się niepostrzeżenie zdrzemnąć, i nie było to niemile widziane. A na pytanie "jakim jesteś kochankiem", odpowiedział "cierpliwym".
Musiałam więc napisać, oczywiście- podziękowałam, że zwrócił na mnie uwagę, a On przysłał mi zagadkową odpowiedź, zaszyfrowaną, jak w starych rachunkach TP- pie pie zer...itd.
Domyśliłam się, że to nr telefonu- i zmartwiłam- jednak nienormalny...
Potem wyjaśnił, że myślał, ze podawanie telefonu na Sympatii jest zabronione.
Ale zadzwoniłam - nie mogliśmy się nagadać, dwa dni potem pierwsze spotkanie, a po dwóch tygodniach- zamieszkaliśmy razem.
I tak zostało.
Od sześciu lat.
Chociaż niewiele brakowało, żebym skończyła tę znajomość na samym początku, tak mnie wkurzył. Poszliśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie w automacie- i w momencie błysku powiedział mi, że mnie kocha.
Strasznie mnie to zirytowało- i tylko to było widać- zdjęcie podarłam.

Pachnę...pomarańczowo...słodko...Liberte Cacharela

czwartek, 17 maja 2012

Zaczynam Dominikę

Co za przyjemność- ten moment, w którym zapadają decyzje.
Teraz przede mną powstaje nowa "panienka"- Dominika. Dziewczyna z amarantowymi włosami.
Za każdym razem, gdy powstaje moje wyobrażenie na temat danej kobiety, dużą rolę gra umieszczenie jej w konkretnym klimacie. Teraz będą lata 80te.


Dla mnie lata szczególne- liceum, studia, a więc czas młodości, dziania się "pierwszy raz", fascynacji.
W wypadku Dominiki nie mogę oprzeć się skojarzeniom z Grace Jones.
I muzyka, ale również zapachy z tamtego okresu będą mi pomagać w natchnieniu.

Obserwowanie pięknych kobiet to dla mnie wielka przyjemność, a malowanie ich dodatkowo daje okazję pokazania marzeń- cech, które ja bym chciała mieć. Nie tylko w wyglądzie, ale i w postawie, sposobie poruszania się, śmiałości, której mi czasem brak.
Można powiedzieć, że po trosze wchodzę w skórę moich kobietek, dlatego też lubię, kiedy mają niebotyczne szpilki, a wypadku Dominiki również ubiór dam Jej taki, jakiego ja bym nie włożyła.

Ot, marzenia Kopciuszka.

Żony, matki.

Jako żona zresztą nie pełnię za dobrze swojej roli- Wojtek u nas prowadzi kuchnię.
Dziś były ozorki w aksamitnym sosie.
Nałożyliśmy sobie za mało, Wojtek zapytał "Justysiu, może nałożysz mi ozorków, czy nie?"
"Mogę nałożyć" powiedziałam leniwie, nie ruszając się z miejsca.
"Jak to "możesz"? Leć i nałóż, a Ty mi mówisz w trybie przypuszczającym, że byś mogła, takim tonem, jakbyś oznajmiała, ze oddałabyś się komuś za milion dolarów"
Poszłam do kuchni i odkrzyknęłam "Za milion to bym się na pewno oddała"
"Nawet mi nie mów takich rzeczy! Jakby przyszło co do czego, to byś się zawahała"
"No coś Ty, skąd! Tylko kto by mi dał za to milion dolarów?"
"I dlatego, Justysiu, że tylko myślisz, mamy tak mało pieniędzy"
To musiałby być straszny dziwak, ten KTOŚ.
Tymczasem w wyobraźni zagospodarowywałam ten milion, jeden ozorek wylądował na blacie.

Na dziś wybieram Lou Lou Cacharela, niejednoznaczny, niepokojący zapach, dla mnie dyszący kobiecością.
Ale Wojtek uważa, że pieluchowy ("nuty" moczowe) i zapyziały.
Dlatego dobry na po północy.


środa, 16 maja 2012

Bezsenność w Warszawie

Od mniej więcej trzech tygodni meczę się z zasypianiem.

Koło pierwszej w nocy (czyli jak zwykle) kładę się "spać". Cisza, ciemność, ale wciąż trwa wewnętrzny dialog.
"Która godzina? Po pierwszej. No dobrze. Zostawiam wszystko za sobą."
"Jak to zostawiasz? A co dalej z obrazkiem? I jeszcze nowy czeka."
"Niech czeka. Pomyślę o tym jutro"
"No ale wprowadzić jeszcze jasnoniebieski, czy nie? A może..."- i tu rozpoczyna się bombardowanie pomysłami.
"Co ty robisz, kobieto? Zbliża się już druga, wyciszaj się czym prędzej. Już wszystko wymyśliłaś przecież"
"Masz rację, już nic nie mam do wymyślenia...ale pamiętasz ten pejzaż dzisiaj na Pradze? Tę kamienicę obrośniętą bluszczem, z małym okienkiem? Znowu zapomniałam wziąć aparatu"
"Nigdy go nie masz, kiedy trzeba. Trudno, już sobie nie chcę przypominać"
"Ale, powiedzmy, to okienko- było bez szybki, może namalować szybkę? z odbijającym się niebem?"- zaczyna się malowanie w myślach nowego obrazu...i następnego...
"O rany, wiesz, która jest godzina??? NIE PATRZ!"
"Nie spojrzę, zresztą już mi się wszystko rozmazuje...chyba zasypiam...zasypiam...zasyyy...piam..."
'Zasypiasz? Wydaje ci się- wczoraj było to samo i co? Wystarczy jedna myśl i się rozbudzisz"
"Jaka myśl?"
"Nooo...zmywarkę na przykład włączyłaś?"
"O nie! Nie włączyłam! Idę włączyć, jestem beznadziejna. Nie, nie spojrzę na zegarek"
Wstaję. Staram się nie patrzeć, która godzina. Nie udaje się. Wpół do trzeciej. Kładę się.
"Boże, już zaraz będzie trzecia. Może jeszcze szybko zasnę?"


"Nie zaśniesz. Przecież zaczyna cię ssać zw żołądku."
"Tylko trochę. Wytrzymam. Cholera, naprawdę jestem głodna..."
"Widzisz, idiotko, wczoraj przysięgałaś sobie, że na parapecie położysz banana na wszelki wypadek. I znowu zapomniałaś. Ciągle zapominasz!"
"To prawda, pójdę po tego banana...byle tylko nie spojrzeć na zegarek..."
"I tak spojrzysz!"
"Nie spojrzę!"
Wstaję- idę- patrzę- trzecia piętnaście.
Zjadam. Kładę się.
Myśli się rozpływają.
"Widzisz to?"
"Co znowu???"
"Zaczyna świtać."
"Nie, tylko nie to! Rzeczywiście... i te ptaki...."
"A mogłaś zasnąć koło drugiej- już zasypiałaś. Gdyby nie ta zmywarka. Sama powiedz, jesteś wściekła. Czujesz, jak serce przyśpiesza?"
"Czuję- tak, jestem wściekła. Za co to wszystko, za co? Jak jutro będę funkcjonować, a przecież jest jeszcze Gucio!'
"Zobacz, jest coraz jaśniej, kretynko, a już zasypiałaś, zmarnowałaś to! Znowu!"
"Zamknij się! Tak, jestem wściekła, zrozpaczona, nie mogę leżeć!"
"No to wstań"
"Wstać też nie mogę. Usiądę sobie i popłaczę"
"I po co? Żeby sobie powiedzieć, jaka jesteś biedna?"
"Jestem biedna!"
"No dobra, połóż się jeszcze. Zasłoń okno"
Zasłaniam. Wpół do piątej.
Prawie zasypiam.
"Czujesz to?"
"Zlituj się, co?"
"Nos!"
"Nos? Trochę swędzi, fakt, ale przestanie'
"Nie przestanie- podrap się!"
"No dobra. Już nie swędzi"
Znów zasypiam. Pozornie.
"Halo! Brew swędzi! Czujesz? Jakby mszyce ci chodziły po twarzy"
"Rany, masz rację. Noga też swędzi."
"No to się podrap wreszcie! "
Drapię się. Na zapas.To mnie rozbudza.
Wstaję. Zasłaniam szlafrokiem zegarek z niebieskim wyświetlaczem.
Nie mam już siły na nic. Nawet na złość. 
Wreszcie odpływam.

Zaparzyłam podwójną melisę.

Jak będzie dzisiaj...?

Nie wspomniałam o przeszkadzaczach:
-gwałtowne chrapnięcia W.
-kiedy Gucio załka w łóżeczku
-psy: bez końca chłeptające wodę, cmoktające łapę, wylizujące sobie uszy
-głośne bąki Azy
-motocyklista testujący prędkość swojej głupiej maszyny
-ekstatyczne okrzyki sąsiadki w łóżku
-rozochoceni imprezowicze, wychodzący przed dom zapalić
-rozsychająca się nóżka od mebelka pod telewizorem
-wrona (rozpoznaję, która)
-źle dobrane perfumy
-sąsiad z góry, wracający po spotkaniu integracyjnym (z siatką pełną puszek z piwem, uderzających o metalową poręcz)
-bezdomny poszukujący łupów, pchający wózeczek ze skrzypiącymi kółeczkami
-pioruny
-sztuczne ognie na koniec koncertów na stadionie Legii

wtorek, 15 maja 2012

Wieżowiec... czy...?

Od paru dni chodziła mi po głowie natrętna myśl, że znam główny obiekt z Obelisków. Nie tylko znam, ale natykam się na niego codziennie.
Wobec tego wychodząc z domu rozglądałam się badawczo- i nic.
Żaden podobny nawet budynek nie stoi w mojej okolicy. Po drodze na zajęcia- też nie. Pojechałam do Rodziców- nic takiego nie ma.
Niemożliwe- nie wydaje mi się przecież, jest zbyt znajomy.
Wreszcie, kiedy zdejmowałam kurtkę, żeby pójść na spacer z psami- olśniło mnie- to MÓJ WIESZAK! Na ubrania, przy drzwiach.
Oczywiście mogłam to zostawić tylko do swojej wiadomości, ale co z tego, skoro obraz wydawał mi się niezgodny z intencją, jego nastrój tajemniczego nieco, chłodnego świtu prysł.
Towarzyszyło mi jednocześnie nieokreślone, przykre uczucie nieuczciwości.
Jedyny ratunek to szybko go sprzedać i zapomnieć...ale jakoś się nie zanosiło
Podjęłam decyzję :


Zdemaskowałam się- ale co za ulga.
Jest wieszak, jest kapota. oczywiście gołąbek też zostaje. Dwa w jednym, ze tak powiem.
Co prawda surrealistką nie jestem, ale jeden obrazek mogę taki mieć.

Kapotkę z podszewką w kropki jeszcze może podmaluję, żeby była wiatrem podszyta.

Pachnę nie wiem, czym, ale po wizycie w perfumerii dzisiaj coś nie dało się zmyć i strasznie przenikliwie śmierdzi.

PS. Pokazałam obraz Wojtkowi- aż odskoczył. "Szaraga???" (tak W. mówi na wieszak)
"Ale dlaczego? Już nie widzę wieżowca, nie wiem, na co mam patrzeć... Może muszę być mniej senny, bo nie rozumiem".

sobota, 12 maja 2012

Dzień i noc ze Świętym Wojciechem

Całkiem niespodziewanie wpadło mi zlecenie. Wczoraj moja przyjaciółka zwierzyła się, że bezskutecznie szuka prezentu- pamiątki Pierwszej Komunii Świętej dla swojego chrześniaka, Wojtka. Chciała kupić podobiznę- ikonkę z patronem chłopca.
Niewiele myśląc, zaproponowałam, że może ja namaluję? "Ty? Potrafiłabyś?"
Czemu nie- w końcu św. Ritą od spraw beznadziejnych przetarłam szlak.

Zabrałam się rano do roboty.
Chudy biskup podobny do Wakulińskiego. Albo szpiega z Krainy Deszczowców.
Wojtek znalazł nawet, powiedział, świetne zdjęcie świętego- w sam raz na pamiątkę Komunii. Na zdjęciu była czaszka pod szklanym klosikiem. Męczennik po śmierci nie był w jednym kawałku- Prusak, którego nie zdążył nawrócić, odciął mu głowę.

Mąż cudem znalazł dwa odcienie złotej farby- to już dobrze wróżyło.
Nabrałam swobody przy szacie i wzięłam się za twarz. Wydawało mi się, że jest ok.
Wojtek spojrzał i powiedział "O! Don Pedro!"

No, może troszeczkę.
Nie zrażona malowałam dalej- ale spokoju nie było.
Usłyszałam w drugim pokoju coś jakby chrzęst, tłuczenie w rurę, hałas bardzo głośny i miarowy. A potem zobaczyłam- cienki strumyk spływający po ścianie, lecący od rury pod sufitem.
Pobiegłam do sąsiadki na górze, a tam panowie hydraulicy odtykają rurę (być może z 1938 roku, jak moja kamienica), a na mój lament, że cieknie, ze spokojem odparli "Musi ciec. Odtykamy kanalizację. Jak się odetka, nie będzie lecieć".
No to poszłam do siebie- jeszcze by mi się pędzle zeschły. Tym szybciej, że znalazłam idealny rozmiar aureoli.


Skontrolowałam tylko, czy zalewanie ściany nie postępuje- nic. Cisza, sytuacja stabilna.
Już dotykałam złotego tła najcieńszym pędzelkiem, kiedy psy się rozszczekały. To troskliwi hydraulicy zajrzeli do mnie przed wyjściem. "No i widzi pani? Cieknie? Nie cieknie. Mówiliśmy. Po co się było denerwować?". Faktycznie- ściana już wysychała, podłoga również.

Malowanie szło dobrze. Wojtek podejrzał świętego przez ramię "Widzę, że Don Pedro zmienił się w Kniazia Igora". Nawet jeżeli, to co? Przyjemna powierzchowność.



W końcu "Tu jakości strzeże orzeł".


I to orzeł piastowski.

Już wiedziałam, że spokojnie zdążę- bo pamiątka miała być gotowa na jutro 7.30 rano.
I rzeczywiście.
Może dodam jeszcze jakieś detale, jeśli znów (niestety) nie będę mogła zasnąć, ale obrazek jest już do oddania.

Św. Wojciech, akryl na dykcie, rozmiar 19 na 29
Muszę się tylko dowiedzieć, jakie ułatwienia mógłby mi zapewnić Święty W. Jakby ewentualnie pojawiła się jakaś potrzeba.

Na spacer z psami idę w Lou Lou Cacharela, wwąchując się w ulubioną woń chińskiego piórnika, trochę przypalonego (w tych perfumach).

PS. Tyle razy sobie powtarzam- podpis tuż przez sprzedażą! Ale zapomniałam.
I co? Byłam ze Św. Wojciechem pod prysznicem. Zachciało mi się ornamentów.
Na dodatek zrobił się czarny zaciek- z mojego podpisu właśnie, który sobie spłynął. Na szczęście szybko zauważyłam.
Już prawie czwarta- zaczyna świtać.
Nie, nie podpiszę się.

piątek, 11 maja 2012

Lato w Mieście czyli obeliski skończone

Nareszcie!

Jeszcze wczoraj w nocy robiłam niebieskie akcenty, wiedząc, że być może będą za jaskrawe w dziennym świetle. I zgadłam.
Obrazek był "głuchy", bez powietrza, bez przestrzeni.
Przyznam się, że pomyślałam "Po co to wszystko?", a argument, ze każdy obraz- niezależnie od rezultatu- czegoś uczy, brzmiał nieprzekonywująco i tylko denerwował (żeby gorzej nie powiedzieć).

Ale chyba muza się nade mną zlitowała, bo właściwie bezmyślnie wzięłam farbę w kolorze lodów śmietankowych i zrobiłam przetarcia- rozbłyski. I obraz ożył.

Lato w Mieście

Jeszcze tylko wstrzymałam oddech, żeby namalować maleńki, ale istotny szczególik:



I KONIEC!!!!

Teraz mogę zaczynać zlecenie- moją panienkę- Dominikę.

Pachnę rybnie- melonowo, czyli Womanity Muglera.

środa, 9 maja 2012

Obrazek ulega poprawie

Dziś nam się kino bardzo udało- najpierw spóźniliśmy się na Dziewczynę z Tatuażem, więc ponieważ nic innego nie było o dobrej godzinie, więc poszłam do kina sama- na horror.
Bo Wojtek nie znosi tego gatunku, a mnie zależało, żeby choć raz przestraszyć się w sprzyjających warunkach- tajemnicza atmosfera- bo ciemno i z doskonałym dźwiękiem.
Specjalnie wzięłam do kina aparat, żeby zrobić zdjęcie i udało mi się pięknie.


Jestem naprawdę dumna z tego ujęcia
.
W kinie przeczytałam tylko streszczenie ( grupa młodych przyjaciół wyjeżdża do tajemniczego domu w lesie i tam stają się zabawkami w krwiożerczej intrydze ) i wiedziałam, że muszę to zobaczyć. Akcja była nawet sensacyjna- bo okazało się, że bohaterowie są w czymś jakby reality show, jeden z nich to odkrywa, nie ulegając otumaniającym dymom, bo sam bez przerwy pali skręty. Dostaje się do kierownictwa i uwalnia wszystkie klasyczne postaci z horrorów i się dzieje.
Film zrobiony z jajem i poczuciem humoru, bawi się gatunkiem.
Nie całkiem to, o co mi chodziło, a jednak świetnie, że poszłam. Tytuł- jak dla mnie niesłychanie zachęcający :"Dom w głębi lasu".

Żeby nie dręczyć się obeliskami, przed kinem przysiadłam do obrazu.
Wg mnie jest lepiej. Wieżowiec stał się czytelny.


Niestety, Arabowie zepsuli mi pomysł na motyw- chciałam umieścić na tle nieba lecący, malutki, dziecinny samolocik z papieru. Ale Mama powiedziała mi, że jednoznacznie będzie się kojarzył z World Trade Center.
Nawet taki niewinny samolocik.
Niestety, to możliwe.
Będzie co innego. Gdyby jerzyki były białe, ech.

Pachnę być może czymś, co sobie kupię, bo podoba się i mnie, i mężowi. L'Imperatrice D&G- arbuz na wodzie, dość przenikliwy i świeży zapach.Jak się poperfumuję czymś okropnym, to psiknę się potem arbuzem, żeby nie zostało złe wrażenie.
W tak małym mieszkaniu powinnam od czasu do czasu używać czegoś przyjemnego. Nie tylko dla mnie.

wtorek, 8 maja 2012

Obeliski- nierówna walka

Budynek już wygląda w miarę jak budynek, a ja jak upiór- bo zapomniałam o jedzeniu, piciu i śnie. Tylko o perfumach nie zapomniałam.
Obeliski chciały mi zrobić krzywdę- spadły ze sztalug na palce u nóg. Bardziej mnie obchodziło, czy się nie zniszczyły- ale nie.

Przypomina mi się, jak w dawnych czasach malowałam na podłożach z odzysku. Ktoś pod tabliczką "Tu składujemy gabaryty" zostawił wielgachną szafkę kuchenną rozebraną na elementy. Wzięłam drzwiczki, bardzo solidne. A co solidne, to zazwyczaj ciężkie. Ważyły chyba ze 4 kilo.
Miałam pomysł, żeby na nich namalować chichuachuę (nie jestem pewna pisowni) i udało mi się na tyle, że aby uczcić finał, postanowiłam ustawić obraz na półce, dość wysokiej- dostęp był ze stołka.
A że obraz świeżutki, kiedy podnosiłam się na palce na stołku i już miałam go umieścić, chichuachua wyśliznęła mi się z rąk i spadliśmy we dwójkę, przy czym stołek zrobił niewytłumaczalny obrót razem ze mną i obraz, jeszcze zanim upadłam, dźgnął mnie w plecy w miejsce nerek, zostawiając siniak, a poniżej miałam siniak od nogi stołka, na którą spadły moje 4 litery.
Nawet ta Chichuachua gdzieś u mnie stoi, bo była za ciężka, żeby ją ktoś kupił. I z boku wystawały zawiasy.
 Więc teraz obolała stopa to nic.

Właśnie miałam zrobić zdjęcie mojej dzisiejszej roboty, kiedy w aparacie wyświetlił się szyderczy komunikat "wymień baterie". Może będą działać te z depilatora...
Działają!
Oczywiście to nie koniec- wprost przeciwnie, zabawa się zaczyna.


 Proszę nie zwracać uwagi na kolory- to tragiczne przekłamania w sztucznym świetle.

Niestety, cena za poprawianie obrazu jest wysoka- bo zamalowuję powoli coraz większą powierzchnię pod spodem. I nie da się tego odwrócić- bo nawet, jeśli zdecydowałabym się pójść z wieżowcem pod prysznic, ścierając go zetrę wszystko do dykty.

Tymczasem jutro filmowa środa. Jedyna propozycja to Dziewczyna z tatuażem. Nie bardzo mam ochotę- bo raz, że sensacja, w której się zawsze gubię ( za dużo postaci ), a dwa- zniechęca mnie Daniel Craig. Ja wiem, że dobry aktor może zagrać wszystko, ale on wygląda, jakby miał przeciąg między uszami.
Jeżeli krzywdzę człowieka, to przepraszam.
Nooo...jest co prawda drugi film...podobno (tak mówi Wojtek, a ja się zawsze daję nabrać) w streszczeniu piszą, że akcja wygląda tak: Nietsche, złożony obłędem i syfilisem, przytula się do dorożkarskiego konia i wnika w niego, a rodzina, do której ten koń należy, po tym zdarzeniu oczekuje na koniec świata. Podobno reżyser zapowiedział, że już więcej filmów nie nakręci. Część krytyków mówi, że rozumieją go, bo trudno byłoby zrobić równie wielki film, a inna część recenzentów twierdzi, że film, mimo ciekawych elementów, ma taką wadę, że trudno jest przez cały czas utrzymać uwagę, więc też dobrze, że ostatni.

Pachnę Hanami Annayake- jak bukiet kwiatów w mokrym papierze. Całkiem, całkiem.

poniedziałek, 7 maja 2012

Obeliski- porażka

Nie pamiętam, żeby jakiś obrazek kosztował mnie tyle pracy, a skutek był równie mizerny.
Najpierw, dwa dni temu, robiłam szkice, potem naniosłam linie ołówkiem na obraz- jedną , drugą, trzecią wersję... Z takim zapamiętaniem, że nie zauważyłam, jak zrobiła mi się w palcu dziura od wycierania gumką.
Wreszcie linie poprawne wykreśliłam, wczoraj w nocy przystąpiłam do malowania, dziś dalszy ciąg- i zamiast wieżowca, w którym odbijają się obeliski, wyszła doskonale zgodna z perspektywą altanka- kratka, na której mógłby się wspinać pachnący groszek.


Coś muszę zrobić, żeby ukonkretnić tę ścianę. Oczywiście- odbicia, wyodrębnienie jej z tła, poza tym zmienić grubość tych linii albo ich kolor.
To może być też klatka chroniąca przed rekinami, umieszczona w pobliżu wraków.
Nie, no klęska.
Poza tym delikatność i wysublimowanie barw w obeliskach, kiedy były same, teraz całkiem się zatraciło.

Ale...jednak pocieszam się tym, że potrafię po mistrzowsku zmienić porażkę w sukces. Tyle już świetnych obrazów powstało tylko dzięki temu, że chwilowo zostały schrzanione.
Będę walczyć.

Guciem cały czas opiekował się Wojtek- i nawet dobrze im było.


Przynajmniej pachnę... interesująco. Blood Concept AB- jeden z trzech zapachów, które zostały stworzone dla "nosicieli" różnych grup krwi. Moje perfumy w składzie mają m.in. metal, aluminium i mokre kamienie.
I rzeczywiście, metaliczność robi wrażenie zapachu krwi. Podoba mi się to, choć nie lubię takich nakombinowanych bajerów. Ale tu dobrze im wyszło. Szkoda, że cena ok. 500 zł za 60 ml.

niedziela, 6 maja 2012

Małe Siekierki skończone!

Właśnie skończyłam swój najbrzydszy, ewentualnie najbardziej "zniszczony" obrazek - Małe Siekierki.
Zaczęłam rano i wciąż wydawały mi się takie...żadne...

Coraz bardziej poddawałam się wrażeniu, ze nie mam nic do stracenia- a więc mogę wszystko (zrobić z tym obrazkiem).
Rozrobiłam brzydko burą farbę i niby od niechcenia pozamalowywałam.


A potem się zaczęło- przecieranie (pod kranem)- domalowywanie. Zmywakiem, szmatką i również moim super narzędziem- pumeksikiem do pięt należącym do W - którego używam w ostateczności, bo wydziera żywe dziury..
Powolutku obrazek zaczął wyglądać, jakby powstał w dniu uruchomienia Elektrociepłowni Siekierki (1961 rok) i zapomniany przeleżał gdzieś w zawilgłej piwnicy. Trochę tam spleśniał, trochę oblazł z farby - podobnie jak cudem zdobyte opakowanie po Soir de Paris (rocznik 1957).


Zresztą ten obrazek przypomina mi zapachy, które najbardziej lubię- czyli stare, brudne, nie starające się przypodobać, ale jednocześnie złożone, wielowarstwowe i emanujące tajemniczym, przykurzonym pięknem.

Małe Siekierki, akryl na dykcie, rozmiar 19 na 29
Teraz tylko brać się za obeliski.
Ale jeszcze trochę się poupajam radością.
W Piątce Chanel, edp.

sobota, 5 maja 2012

Siekierki i tołpyga

Dziś odnaleźliśmy raj kąpielowo opalaniowy- już nie musimy znosić grilowników ani pokrywać się mułem z jeziorka torfowego. Rozwiązanie proste- przenieśliśmy się na drugą stronę, a więc za plecami mamy masyw Elektrociepłowni Siekierki.
Widzieliśmy, że teren był ogrodzony, ludzi niewiele- a tu niespodzianka- wstęp wolny.
Jest tam oddział Polskiego Związku Wędkarskiego (do którego należę) - a więc pomosty wzdłuż brzegu i to przynajmniej 20m, bardzo porządne, za nimi kwitnące bzy, przycumowane łódki do wypożyczenia, i to wszystko na słonecznym brzegu. Co prawda przed nami chowa się  w krzaczorach blokowisko, po prawej jest Pałac Kultury, ale malutki i za drzewami.
Oczywiście pływaliśmy łódką, krzyczeliśmy pod mostem, przepływając- sielanka.
I to parę przystanków od domu.

Ale po powrocie poraził nas straszny zapach- to halibut nie zrobiony dał wreszcie o sobie znać. Psy były bardzo podekscytowane. Jednak Wojtek ma sposoby i uratował go. I nawet zjedliśmy i dobrze jest.

Tołpygę lata temu spotkała inna historia. Działo się to za moich narzeczeńskich czasów z pierwszym mężem. Wynajmowaliśmy mieszkanie, ale właściciele postanowili je sprzedać, uzgodnili z nami, że będą przychodzić ludzie i oglądać.
Trafił się bardzo schludny, grzeczny Amerykanin. Oprowadzaliśmy go, był bardzo zainteresowany. W korytarzyku stała lodówka właścicieli (kupiliśmy sobie własną), do której nikt nie zaglądał. Przez jakiś czas używaliśmy jej i wydawało się nam, że dokładnie opróżniliśmy. WYDAWAŁO SIĘ.
Bo kiedy skrupulatny Amerykanin otworzył drzwiczki, mało nie upadliśmy od- nie, to nie da się opisać, jakiego- smrodu. Gość wyszedł, zielony na twarzy, zataczając się, z pośpieszną desperacją kogoś, kto prawie nie ma sił, ale walczy o życie. Przed wejściem do windy spojrzał na nas, jak na parę oprawców, którzy zapomnieli pozbyć się ofiary.
Narzeczony cicho, ale dobitnie, powiedział "Tołpyga". Zaczęliśmy sobie przypominać, kiedy wystawiliśmy lodówkę na korytarzyk- rok? pół roku wcześniej? Ryba została w zamrażalniku. W całości. Wielki okaz.
Podobno Amerykanin, który był faworytem gospodarzy w kwestii nabycia mieszkania, nie dał więcej znaku życia.

Mimo rozleniwienia upałem (kolejny dzień zapowiadanego załamania pogody) wzięłam się za Siekierki.


Klimacik jest- ale obrazek bardzo jeszcze surowy. Teraz trzeba pomyśleć. Mniej więcej wiem, jak chcę, żeby wyglądał, ale technicznie nie mam zielonego pojęcia, jak uzyskać taki efekt. Bo nie chcę mieszać technik- wydaje mi się, że szlachetniej będzie, jeżeli posłużę się tylko farbą...ale...ja wiem...?

Czymś tam pachnę, ale w nosie mam odorek halibuta- pora go zdominować. Chyba Eden Cacharela będzie- klaustrofobiczne, zielone chaszcze z trującej roślinności.

czwartek, 3 maja 2012

Biedne Jeziorko Czerniakowskie

Każdego roku jest to samo - jedziemy nad Jeziorko, bo dla Wojtka nie ma wypoczynku bez wody i możliwości wykąpania, i się dziwimy, jak tam jest strasznie.
W tym roku nie ma tablicy o zagrożeniu cholerą ani niczym, przez co to miejsce ściąga jak magnes amatorów darmowego wypoczynku pod chmurką. Właściwie nie pod chmurką, tylko w dymie z grillów i w stertach śmieci. Najbardziej uciążliwi są piwosze, często w wieku kilkunastu- dwudziestu paru lat, którzy popisują się przed sobą i panienkami, rycząc w języku, w którym więcej jest bluzgów niż orzeczeń. Jeszcze na dodatek wszystko przy akompaniamencie budzących moją odrazę "utworów" typu przeboje radia Eska.


Nie chcę uchodzić za starą ciotkę ( w końcu kiedyś sama zajęłam drugie miejsce w konkursie na najbardziej drastyczną wiązankę), ale dłuższe przebywanie w otoczeniu tej hołoty i jej żałosnych prób zwrócenia na siebie uwagi może obrzydzić każdy wypoczynek przy nie wiem jak pięknej pogodzie.
O tym, żebym przyszła nad Jeziorko z Guciem mowy nie ma.
Na szczęście Gucio został odstawiony do Babci i wpadł na pomysł, żeby mówić "jak kotek", co zdezorientowało moją Mamę "Justyna, rozumiesz, że On już nie mówi normalnym głosem???". Kiedy prosiła Go, żeby przestał, dla niepoznaki odpowiadał basem "No dooobrze", aby po chwili wrócić do kwilenia.
Nauczyła Gucia pierwszego wierszyka- "Poszedł żuczek za chałupkę / zdjął majteczki zrobił kupkę". Prezentacja była bardo cicha, gdyż przez ścianę Rodzice mają sąsiadów, którzy nazywają się Chałupkowie i Mama bez przerwy mówiła "ciiii, ciiii".
Wyczerpani Jeziorkiem poszliśmy do kina na film "Przebaczenie krwi", który w skali 10cio punktowej dostał 9, więc się napaliliśmy, tymczasem był to nudny gniot. Przez conajmniej pół godziny czailiśmy się, aż się zacznie.I było coraz gorzej. Wojtek nawet przysnął, powiedział, że uśpiła go "plumpkająca" muzyka, tak więc przez resztę seansu zerkałam na Niego kontrolnie, szczególnie, kiedy znów była muzyczka, ale już nie spał: "Bębenki mnie budzą".
Film był albański, dramat w dodatku, o rodzinie, która musi być odizolowana, bo pan domu zabił kogoś tam i rodzina tamtego miała prawo zabić w odwecie albo jego, a jeśli go brak, innego męskiego członka rodziny zabójcy. Głównie było pokazane, jak ta rodzina się nudzi, zamknięta w domu, bez kontaktu z innymi. I to było potwornie nudne.Siedzieli, dłubali w ścianie, smutno patrzyli i oglądali telewizję.  Przy tym tamtejsza rzeczywistość przygnębiała obskurną brzydotą i tandetą.
Na dodatek zmarzłam w tym kinie cholernym.
Dno.

Za to Siekierki postępują- na razie w kierunku coraz większej ponurości, ale odbieram ją przyjaźnie.
Głupio to pisać, ale na żywo wyglądają znacznie lepiej.


Mam zamiar zrobić "obramowanie" w stylu Bajek z Mchu i Paproci.Pamięta ktoś?

Pachnę Extravagance d'Amarige- zapach, którego ilekroć użyję, zdumiewa mnie, jak pięknie jest wymyślony: soczysta, zielono- grejfrutowa gorycz, czysta, rześka, tak prawdziwa, że aż zatyka.

I cieszą mnie bardzo te perfumy, mimo, ze na samym środku czoła mam jaśniejszą krechę o szerokości ok 2 cm, gdyż nie wierzyłam, że krem z filtrem 50tka działa- to był test.

wtorek, 1 maja 2012

Małe Siekierki w robocie

Jak wiadomo z moich poprzednich doświadczeń, najważniejsze zacząć obrazek po właściwej stronie (dykty).
Chyba już wiem, jaka koncepcja wygra. Oczy mam zmęczone jaskrawością i zalewem słońca, więc z przyjemnością wybrałam kolor nieefektowny (lubię takie), ale spokojny, na którego tle zagra reszta. Może wygląda nieciekawie, ale będzie dobrze. Takie mam przeczucie.
Lekko zalatuje socrealizmem - ale w końcu Pierwszego Maja dziś mamy.


 Często w upały maluję obrazy ciemne i "ponure", a na jesieni i zimą- wakacyjne.
To moje typowe listopadowe malarstwo:

Łąka, akryl na płótnie, rozmiar 120 na 80cm

Jako podkład muzyczny do Siekierek wybrałam sobie Barry'ego White'a. Przykład wokalisty, którego jeśli się usłyszy jedną piosenkę, to jakby słyszało się wszystkie.
Każdy początek jest mruczandem- melodeklamacją, wygłaszaną niskim, zmysłowym głosem, zaczyna się od "ooooł jeeee, jeeee, bejbe" (mój Tato uważa, że wszystkie piosenki są o bejbie), co może i byłoby bardzo seksowne, gdyby nie miało się żadnego limitu czasowego na trwanie aktu miłosnego, no i nie wiedziało się, jak wygląda Barry White (syndrom Chrisa Rea).
Najbardziej leniwy głos na świecie, wydaje się, że żadna, nawet najbardziej skoczna melodia nie zmusiłaby go do śpiewania szybciej.

Tymczasem Wojtek stanął w drzwiach, z chytrą miną psotnego chłopczyka, który buchnął mamie przybory do szycia- trzymał w ręku nożyczki. Jak zwykle- kiedy robi się cieplej, W. obcina sobie spodnie. Kiedyś, lekko zawiany, pokazał mi skrócone nogawki ewidentnie krzywe, obcięte w zęby.
 "Ale, Wojtuś, coś Ci chyba nie wyszło...?"
"Jak nie wyszło- wyszło! kogo byłoby stać na taką fantazję?"
Potem spodnie trzeba było ratować, oczywiście, bo fantazji do noszenia zabrakło. I były za krótkie.

Wydzielam woń mokrej deseczki do krojenia- to zasługa (tak!) Patchouli Planters. W. powiedział, że trudno się przebywa w moim towarzystwie i zasmuca Go, że za mocno- "po wieśniacku" się perfumuję.
"I nie mów, że WYWIETRZEJE- to tak, jak ja bym po pijaku narozrabiał, i mówił: to nic, zaraz mi wywietrzeje"
 Niestety, węch Mu wrócił do normy- czyli do wybitnej wrażliwości.
Wyglądał dość niewiarygodnie, gdyż na głowę nasadził sobie kawałek obciętych bojówek khaki, pytając, czy podoba mi się Jego nowa furażerka.